REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

„Bal” od Netfliksa to queerowy musical, który może zrazić do siebie nawet najbardziej tolerancyjnych widzów

Dobre chęci to jedno, ale wykonanie i przekaz to drugie. „Bal” w reżyserii Ryana Murphy’ego to raczej przeciętny musical z ważnym, ale trywialnie ujętym tematem. Raczej tylko dla fanów gatunku i twórczości Ryana Murphy’ego.

11.12.2020
17:22
Bal - film Netfliksa z 2020 roku
REKLAMA
REKLAMA

W jednej z szkół w stanie Indiana odwołano studniówkę. Powód? Jedna z uczennic chciała zaprosić na nią swoją dziewczynę. Komitet rodzicielski szkoły podjął więc decyzję, że w tym wypadku bal się nie odbędzie. Z odsieczą przybywają jednak przebrzmiałe gwiazdy musicali (James Corden, Meryl Streep i Nicole Kidman), które postanawiają walczyć z nietolerancją i mentalnym ciemnogrodem.

Od strony fabularnej, choć scenariusz ujęty jest raczej w ramy banalnej przypowiastki z łopatologicznym morałem, „Bal” to film, który serce ma po właściwej stronie. Mógłby być lepiej napisany i zagrany, ale jeśli chodzi o główny przekaz, to trudno nie stwierdzić, że nowy musical Netfliksa podejmuje istotny temat. Chyba żadnemu trzeźwo myślącemu człowiekowi nie trzeba wpajać do głowy tego, że dyskryminacja i krzywdzenie ludzi, tylko dlatego, że nie są tacy jak nam się wydaje, że powinni być, to coś złego.

Problem w tym, że „Bal” zdaje się mówić to w ten sposób: „Tolerancja dobra. Homofobia zła. Be. Fuj. Nieładnie tak”.

Oglądając film Ryana Murphy’ego, miałem wrażenie, że reżyser traktuje mnie jak dziecko, które pierwszy raz w życiu słyszy o tym zagadnieniu.

Temat ten ujęty został w „Balu” nie tylko dziecinnie; przypomina górnolotne kazanie nawołujące do tolerancji i będące przeciwko dyskryminacji. Chwała za to twórcom filmu (a wcześniej broadwayowskiego musicalu, na którym oparta jest produkcja Netfliksa), ale, na Andrew Lloyda Webbera, dając widzom tak ewidentnie dydaktyczną historię sprawia się tylko, że skutek może być zupełnie odwrotny.

bal netflix film 2020

To w jaki sposób „Bal” mierzy się z tematami tolerancji (chociażby tylko przyglądając się żenująco staroświeckiej kreacji geja przez Jamesa Cordena – akurat w tym przypadku krytycy mają rację), sprawia wrażenie, jakby został nakręcony dla 8-latków, albo powstał w latach 80. i dopiero teraz został pokazany publice. Kiepskie klisze i staromodne stereotypy (plus szczypta siermiężnie rozpisanych po skrypcie banałów) to nie jest sposób na walkę z uprzedzeniami, tylko woda na młyn dla tych, którzy tolerancyjni nie są.

W dodatku „Bal” chwilami popełnia te same błędy, co ludzie ze skrajnej lewicy oraz bojownicy sprawiedliwości społecznej – do myślących inaczej odnosi się z pogardą.

W jednej z otwierających film piosenek konserwatywni mieszkańcy stanu Indiana zostają określeni jako „ prymitywy, ćwoki, bamberki, zboki (oryginalne słownictwo to „cousin humpers” sugerujące patologię). Po tych uroczych epitetach bohaterowie „Balu” stwierdzają, że to oni nauczą współczucia wspomnianych „ćwoków”. Sam jestem daleki od sympatii względem środowisk konserwatywnych, ale uważam siebie za umiarkowanie rozsądnego człowieka. Nie rozumiem, jak można walczyć z agresją i nietolerancją, posługując się... agresją i nietolerancją. I to jest niestety bardzo nagminny przykład tego, w jak przebiega dyskusja społeczna na tego typu tematy. Szkodząc tym samym temu, o co środowiska lewicowe, przynajmniej w teorii, walczą. A przypominam, że to nie powinna być walka nacechowana politycznie ani żaden pojedynek lewicy z prawicą, tylko starcie dobra ze złem, empatii z brakiem szacunku dla innych.

bal film netflix

Jako całość, „Bal” jest względnie porządnie zrealizowany. To, na co wielu ludzi zwraca uwagę przede wszystkim, siadając do oglądania musicali, czyli choreografia i same piosenki, choć nie wypada jednoznacznie źle, to jednak rozczarowuje. Film Murphy’ego nie wychyla się poza średnią. Jest tu wprawdzie kilka nieźle napisanych pod kątem linii melodyjnej utworów, które z łatwością wpadają w ucho, ale jakichś murowanych przebojów, które wejdą do klasyki filmowych musicali i będą przez was nucone latami, w „Balu” nie uświadczycie.

Podobnie z układami tanecznymi czy pomysłami na ich inscenizację. Formalnie jest to klasyczny, utkany z wyświechtanych schematów musical, który niczym was nie zaskoczy. Bywa nierówny (sekwencje otwierające są nadzwyczaj tanie i kiczowate, ale z czasem jakość idzie trochę w górę). Niektórym z was pewnie się spodoba i będzie wam miło wypełniał tło podczas innych zajęć domowych, ale jeszcze innych widzów może nawet i zirytować. Szczególe w finale, w którym leją się rekordowe ilości lukru, a wasze wyczulenie na hollywoodzkie happy endy prawdopodobnie nabawi się cukrzycy.

Aktorsko również jest bez rewelacji i nierówno.

Meryl Streep jedzie już właściwie na autopilocie, ale jest to autopilot funkcjonujący na najwyższych rejestrach, także aktorka znowu dała solidny popis swoich umiejętności, także i wokalnych. Tym niemniej, ma ona już na koncie kilka filmowych musicali, także pod tym względem zaczyna być wtórnie. O Cordenie wspominałem wyżej i tu nie ma czego dodawać. Dobrze wypadła debiutująca na ekranie Jo Ellen Pellman jako Emma, wokół której kręci się cała ta historia, a także Keegan-Michael Kay, ale już Nicole Kidman kompletnie nie potrafi się odnaleźć w tej produkcji.

Ostatecznie to wy zdecydujecie, czy chcecie wybrać się w tę filmową podróż. Na pewno „Bal” jest filmem ze wszech miar pozytywnym. Jeśli więc szukacie szybkiej i łatwej ucieczki do kolorowego i rozśpiewanego świata oraz nie macie zbyt wielkich oczekiwań to siadajcie do urządzeń – na własne ryzyko.

REKLAMA

Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA