REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Seriale

Serialowe Love: "Brzydula Betty", telenowela, w której zakochałem się po uszy

Uwielbiam Brzydulę. I nie tą amerykańską czy polską, które są tylko miernymi kopiami oryginału, ale jedyną prawdziwą… Brzydulę ("Yo soy Betty, la fea") z Kolumbii, telenowelę, w którą wciągnąłem się kilkanaście lat temu. Prosty latynoski serial, który na początku XXI wieku zdobył serca widzów prawie na całym świecie i miał swój urok, któremu trudno było się oprzeć. Skąd brała się ta magia? Cóż, zaczęło się bardzo niepozornie.

28.09.2014
17:44
Serialowe Love: „Brzydula Betty”, telenowela, w której zakochałem się po uszy
REKLAMA

Jest koniec stycznia, 2002 rok. Na TVNie leci kolejny tasiemiec z Ameryki Południowej. Ja, jako świeżo upieczony gimnazjalista, z obrzydzeniem spoglądam tylko na telewizor, przechodząc z pokoju do pokoju. Kolejna głupia telenowela, którą mama będzie oglądać. Nie oglądać, chłonąć ją w taki sposób, jakby sama była jedną z bohaterek, a po kolejnym odcinku dyskutować na jego temat z koleżankami. Gdy pojawia się skoczna czołówka, uciekam od tego „horroru” – takim epitetem tata określał wszelkie produkcje meksykańskie i brazylijskie. Miał w sumie sporo racji, dla nas był to horror.

REKLAMA

Mija pierwsze dwadzieścia minut i słychać śmiechy. Najdziwniejsze jest to, że tata też się śmieje. Ręka, noga, mózg na ścianie – jak to możliwe? Ludzka ciekawość zwycięża i sam postanawiam przekonać się, co tak wszystkich bawi. Siadam przed telewizorem z wrednym uśmieszkiem malkontenta, gotów wypunktować głupotę serialu. Mija kolejne dwadzieścia minut, serial się kończy, ja jestem zadowolony i nie potrafię wykrztusić z siebie żadnego gorzkiego słowa. Po głowie plączą mi się tylko dwa słowa: "Brzydula Betty".

Przychodzi kolejny dzień i tym razem sam włączam TVN, czekam na kolejny odcinek "Brzyduli". Majstersztyk. Widz od razu wie, o co w tym wszystkim chodzi. Zaczyna się od poczęcia, pielęgniarka odwraca głowę z obrzydzenia, dzieci w przedszkolu płaczą na widok Brzyduli, na balu maturalnym nikt z nią nie tańczy, to wszystko widzimy oczami bohaterki. Po chwili pojawia się jednak i ona, w pełnej okazałości, w wielkich okularach, z przetłuszczonymi włosami, aparatem na zębach i w ubraniach, których wstydziłaby się moja własna babcia.

Już jest dobrze, a to dopiero opening. Dalej jest jeszcze lepiej, gdy odcinek zaczyna się rozkręcać. Szybko poznaję naszą bohaterkę, wczuwam się w jej historię i czuję z nią jedność. Od początku uderza mnie tragikomizm postaci. Mimo, że Betty (a właściwie to Beatriz Pinzón Solano) ma do siebie dystans, jest świadoma swojej brzydoty i potrafi się z niej śmiać (razem z widzami), to szybko śmiech zastępuje żal i nadchodzi chwila refleksji nad kultem piękna (szczególnie w Ameryce Południowej) i pogardą dla brzydoty. Banał, truizm, nic nowego, ale morał z tej bajki jest chyba bliski każdemu. Pewnie większość z nas, w którymś momencie życia, czuła się jak Betty. A utożsamić się z tą postacią nie jest trudno. To wykształcona, młoda dziewczyna pochodząca z klasy średniej, która szuka posady sekretarki, ponieważ boi się, że ze swoim wyglądem nie znajdzie nic lepszego. I ma rację.

yo soy betty la fea serial

W przeciwieństwie do bohaterek innych telenowel, Betty nie jest przepiękną latynoską i nie pochodzi z bardzo ubogiej rodziny. Nie przelewa się, ale też raczej niczego nie brakuje, rodziców było stać na posłanie córki na studia. "Brzydula Betty" od pierwszych chwil daje wyraźny sygnał, że nie jest typową telenowelą. To nie kolejna baśń przypominająca przygody Kopciuszka, w której biedna dziewczyna znajduje swojego księcia na białym koniu. To zgrabna historia o tym, że wiara we własne siły (intelekt) oraz uparte dążenie do celu potrafi zmienić los.

Tytułowa Brzydula wysyła swoje CV do Ecomody, prężnie działającej firmy kolumbijskiej, zajmującej się produkcją ubrań. I znów świat naszej bohaterki widzimy jej oczami, widzimy reakcję ludzi na jej brzydotę. Współczucie pojawia się natychmiast, ale Betty go nie chce. Ona chce po prostu udowodnić, że jest lepsza od napompowanych modelek. Nie pozostaje więc nic innego jak jej kibicować. A o to nie trudno, bo wszystkich ważniaków z Ecomody ma się ochotę uderzyć w twarz. Betty koniec końców dostaje pracę, ale przy tym zostaje upokorzona. Jej biurko znajduje się w magazynie, za gabinetem szefa Armando Mendozy. To jednak pierwszy krok, zaledwie początek drogi Brzyduli do osiągnięcia celu.

Armando Mendoza brzydula betty

Co dalej? Najważniejsza w tym serialu była przemiana głównej bohaterki, z brzydkiego kaczątka w pięknego łabędzia. Nie chodzi jednak tylko o wygląd zewnętrzny - chociaż z każdym kolejnym odcinkiem krzyczy się: „Zdejmij te okulary! Ubierz się inaczej!” – a o zmianę podejścia do życia. Zahukana myszka staje się z czasem coraz bardziej pewna siebie. I zapewne część z was powie, że to samo miało miejsce w "BrzydUli", ale cóż, polska wersja nie ma w sobie nawet ułamka uroku, jaki posiadała kolumbijska "Brzydula Betty".

W oryginale mnóstwo było gagów, slapstickowego humoru, aktorzy grali naturalnie, pojawiało się sporo statystów i wyraźne było czuć, że mamy do czynienia z prawdziwym życiem, a nie scenografią i marnymi aktorami. Filip Bobek czy Julia Kamińska mogliby stawać na głowie, a i tak nie zbliżyliby się do poziomu reprezentowanego przez Jorge Enrique Abello (Armando Mendoza) i Anę Marii Orozco (Betty), która grała nie tylko wyglądem, ale również niezgrabnymi ruchami, gestami, mimiką i głosem. Także głupiutka Patricia (Lorna Paz) była znacznie ciekawszą postacią niż polska Violetta (Małgorzata Socha). Generalnie chyba wszyscy bohaterowie oryginału (nawet ci przerysowani) byli lepiej napisani niż ci z polskiej wersji. Rodzice głównej bohaterki – niezauważający brzydoty swojej córki – są tego najlepszym przykładem. Cały background Betty był także lepiej zbudowany, Brzydula wraz ze swoim przyjacielem Nicolasem (Mario Duarte) byli parą nerdów, która od razu przywodzi na myśl kultową produkcję „Zemsta frajerów”.

REKLAMA
ece18df5de7a

O ile polska "BrzydUla" była tylko kolejnym irytującym serialem w ramówce TVNu, to latynoska telenowela była swojego rodzaju zwierciadłem społeczeństwa kolumbijskiego. Historia musiała mieć rzecz jasna happy end, ale nie oznacza to, że wszystko co miało miejsce przez końcem było nieprawdziwe. Kolumbijczycy potrzebowali takiego wyraźnego bohatera, na miarę ich oczekiwań i dostali go. Popularność Betty wyszła jednak poza granice ojczystego kraju i stała się światowym fenomenem. Dlaczego? Bo większość z nas bez problemu potrafił się postawić na miejscu głównej bohaterki, jednocześnie śmiać z niej (i z nią), a także jej współczuć. Poza tym opowieści o tym jak nerdy pokazują ładnym i popularnym, gdzie ich miejsce, są zawsze chętnie oglądane. Dodajmy do tego jeszcze motyw zemsty, szczęśliwą miłość i morał pt. "wnętrze człowieka jest ważniejsze niż jego wygląd", a otrzymujemy mieszanką wybuchową, opowieść idealną. I taka właśnie była "Brzydula Betty".

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA