REKLAMA
  1. bizblog
  2. Pieniądze /
  3. Rozmowa

Awantura o WIBOR. Spłacasz kredyt? Zobacz, co o oprocentowaniu kredytów w bankach mówi KNF

Dlaczego WIBOR naliczany na podstawie pożyczek międzybankowych służy do wyliczania oprocentowania klientom detalicznym? – pytamy po raz kolejny. Komisja Nadzoru Finansowego nie wie, ale ma ciekawe rozwiązanie: chce klientom detalicznym banki udzielały kredytów o stałym oprocentowaniu, tak by nie nie zaskakiwały ich wahaniami kosztów kredytów w przyszłości.

06.12.2021
16:16
Awantura o WIBOR. Spłacasz kredyt? Zobacz, co o oprocentowaniu kredytów w bankach mówi KNF
REKLAMA

Tak – transakcji, na bazie których wyznacza się WIBOR jest mało – przyznaje Komisja Nadzoru Finansowego. Tak – WIBOR opiera się dziś głównie o ocenę ekspercką banków. Tak – tę ocenę banki mogą ręcznie zmieniać. Ale niedowolnie, jak im się zamarzy – zastrzega. Dlatego WIBOR nadal spełnia wymagania prawne – podkreśla KNF. I zaleca, by nadal stosować go w rozliczeniach profesjonalistów. W stosunku do klientów detalicznych Komisja rekomenduje bankom inne rozwiązanie.

REKLAMA

Reforma WIBOR powinna być kontynuowana, bo w końcu Komisja Nadzoru Finansowego może cofnąć zezwolenie na jego stosowanie. Nie można jednak zrobić rewolucji, bo w ten sposób wysadzilibyśmy z siodła hipoteki związane z WIBOR-em czy obligacje z nim związane, a wreszcie zburzylibyśmy całą siatkę zabezpieczeń ryzyka stopy procentowej – mówi Bizblog.pl dyrektor w UKNF Michał Kruszka.

Agata Kołodziej, Bizblog: Czy KNF-owi podoba się zreformowany WIBOR?

Michał Kruszka, Dyrektor Departamentu Analiz i Strategii Komisji Nadzoru Finansowego: Uwielbiam WIBOR!

A powie pan dyrektor coś, coś potem przejdzie autoryzację?

Ależ ja muszę, podkreślam, muszę używać określenia, że uwielbiam WIBOR, ponieważ jest to wskaźnik, który ma charakter kluczowy. I kluczowy nie jest tu wcale określeniem publicystycznym, ale czysto prawnym.

Rozporządzenie unijne (BMR) jasno stanowi o tym, że jeśli wskaźnik ma zastosowanie powyżej pewnych parametrów liczbowych albo jeśli ma charakter istotny z punktu widzenia stabilności finansowej danego państwa, to może zostać uznany za kluczowy. Do tego jest potrzebne przejście przez procedury formalne, powiadomienie Europejskiego Urzędu Nadzoru Giełd i Papierów Wartościowych (ESMA) i ostatecznie Komisja Europejska wpisuje taki wskaźnik do wykazu kluczowych. I tak właśnie stało się z WIBOR-em już w 2019 r. Od tamtej pory jest to wskaźnik kluczowy.

Dlaczego właściwie jest kluczowy? Jak szerokie ma zastosowanie na polskim rynku?

Na wskaźniku WIBOR opiera się 99 proc. złotowych kredytów hipotecznych. Do tego ok. 60 proc. kredytów konsumenckich, rynek derywatów, czyli instrumentów pochodnych o wartości ponad 2 bln zł, czyli prawie tyle, ile wynosi polskie PKB. Instrumenty pochodne oczywiście nie są instrumentami detalicznymi, uczestnikami transakcji są generalnie instytucje finansowe, ale to pokazuje skalę wykorzystania. A do tego mamy olbrzymią część obligacji korporacyjnych. Analiza przeprowadzona w oparciu o dane pochodzące z rejestru obligacji (baza RZE) wskazuje, że prawie 80 proc. wolumenu emisji złotowych opartych jest o zmienną stopę procentową, w tym przede wszystkim o stawkę WIBOR6M i WIBOR3M.

A zatem bez WIBOR-u nie da się żyć

Mimo reformy przeprowadzonej w 2020 r. można mieć zastrzeżenia, czy WIBOR oddaje realia rynkowe. Powinien opierać się na zawieranych transakcjach międzybankowych, tymczasem owych transakcji na długie terminy prawie nie ma, opiera się więc w praktyce na tzw. opinii eksperckiej, a więc na deklaracjach banków, po ile zawierałyby ze sobą te transakcje, gdyby miało do nich dojść. Formalnie WIBOR spełnia unijne wymagania. Ale czy w praktyce również?

Po pierwsze, unijne rozporządzenie BMR nie stanowi o tym, że do obliczania wskaźnika referencyjnego należy wykorzystać tylko i wyłącznie transakcje i nic więcej. Rozporządzenie mówi o tym, że jeśli są dostępne dane o transakcjach, to nie można ich pominąć i należy brać je pod uwagę w pierwszej kolejności. Tylko tyle.

Po drugie, co zrobił administrator wskaźnika, czyli GPW Benchmark, w reakcji na konieczność wdrożenia rozporządzenia BMR? Przede wszystkim trzeba zauważyć, że jeśli mamy taką skalę stosowania WIBOR-u, to istniało gigantyczne niebezpieczeństwo, że cokolwiek zmienimy w metodzie wyznaczania tego wskaźnika referencyjnego, to pewna część konsumentów powie: „to nie jest mój wskaźnik, na który się z bankiem umawiałem”. Istniało niebezpieczeństwo naruszenia ciągłości prawnej biegnących już umów. W związku z tym administrator, pod kontrolą KNF i w pełnej kooperacji z rynkiem finansowym, postawił pewne warunki graniczne.

Jakie?

Z jednej strony musieliśmy zmienić metodę wyznaczania WIBOR w taki sposób, by spełniać wymogi rozporządzenia BMR, ale z drugiej strony zagwarantować stabilność i trwałość istniejących kontraktów. W związku z tym nie można było zrobić rewolucji, bo w ten sposób wysadzilibyśmy z siodła hipoteki związane z WIBOR-em czy obligacje z nim związane, a wreszcie zburzylibyśmy całą siatkę zabezpieczeń ryzyka stopy procentowej, bo do tego służą instrumenty pochodne.

Jak zrobił to GPW Benchmark? Wzorem innych administratorów, bo dokładnie tak samo działa administrator wskaźnika EURIBOR, czyli kluczowego wskaźnika dla strefy euro – zbudował coś, co nazywa się kaskadą danych. 

Wyjaśni pan, jak to działa?

W pierwszej kolejności banki, które uczestniczą w panelu WIBOR, sprawdzają po jakich cenach dokonywały pomiędzy sobą operacji depozytowych. I to fakt, takich operacji o dłuższych terminach na rynku międzybankowym niemal nie ma, bo 95 proc. tych, które są, to są transakcje overnight, czyli z najkrótszym możliwym terminem.

Czy innych transakcji na rynku nie ma?

Są, ale takie, których do tej pory banki nie uwzględniały. Dlatego administrator wskaźnika powiedział: jeśli nie ma danych z rynku międzybankowego, można uwzględnić również transakcje banku z dużymi podmiotami finansowymi, które do tej pory nie były traktowane jako uczestnicy panelu. I okazuje się, że takich danych jest trochę więcej.

Ale nie za wiele.

To prawda. Czy w takim razie można powiedzieć, że WIBOR jest wypełniony w całości transakcjami? Nie, nie jest. Ale na samym końcu jest jeszcze jeden element: jeśli bank nie ma danych z pierwszego poziomu kaskady, powinien wziąć dane z drugiego poziomu. Jeśli tych też nie ma, dopiero na samym końcu pojawia się tzw. ocena ekspercka, czyli coś, co pani nazywa deklaracją banków. Ale to nie jest deklaracja tego rodzaju, że poślinię palec i zastanowię się, z której strony wieje wiatr.

A jakiego?

Administrator wydał rekomendację, która wyraźnie stanowi, jakie parametry ekonomiczne należy wziąć pod uwagę, przedstawiając swoją „deklarację”. W pierwszej kolejności bank musi napisać odpowiedni algorytm statystyczny, ekonometryczny. Na zbiorze danych finansowych przeprowadza się szacunek ekspercki.

A jednak szacunek.

Tak, ale na twardych danych, opisujących realia rynku finansowego. I na tej podstawie otrzymuje liczbę, którą nazywamy kwotowaniem wiążącym i to ona jest przekazywana do administratora wskaźnika.

Czy to kwotowanie jest jedynie wynikiem obliczeń z algorytmu, czy może zostać przez bank ręcznie zmienione?

Może zostać zmienione. Ale bank musi wówczas napisać wyjaśnienie, dlaczego dokonał korekty eksperckiej tego, co wynikło z modelu algorytmicznego. I w odróżnieniu od sytuacji, którą mieliśmy przed reformą WIBOR w 2020 r., dziś cały ten proces odbywa się pod nadzorem KNF.  I jeśli bank popełni błąd w kwotowaniu, my jako instytucja nadzorcza możemy wezwać go do przedstawienia wyjaśnienia. A jeszcze przed KNF weryfikuje to administrator wskaźnika. Jeśli uzna, że kwotowanie jest nadmiernie odchylone, wówczas informuje nas o tym.

A więc ta deklaracja banków nie jest wyssana z palca, dlatego nie można mówić, że WIBOR jest oderwany od rynku. Wręcz przeciwnie – jest on w pełni osadzony w realiach ryku.

Czy WIBOR nie jest za bardzo oderwany od realiów rynkowych?

To spójrzmy na realia rynku jeszcze od drugiej strony. Konsument zawiera umowę kredytu z bankiem w oparciu o WIBOR, bo przez lata banki, żeby konsumentowi udzielić tego kredytu, pozyskiwały płynność w transakcjach między sobą i to był ich koszt pozyskania kapitału. I to miało wówczas jakiś sens. Ale od 2008 r. banki już nie pozyskują tak płynności. Biorą ją z depozytów pozyskiwanych od klientów. Logika nakazywałaby więc, żeby teraz koszt pozyskania kapitału liczyć właśnie tam. Tymczasem bank bierze pieniądze od klientów, a koszt pozyskania kapitału liczy zupełnie gdzie indziej. Czyż nie jest to oderwanie od realiów rynku?

W takim sposobie myślenia sprowadza się bank do prostej maszynki konwersji depozytu na kredyt. Tak nie jest. Bank jest dziś bardzo skomplikowaną instytucją finansową, która nie patrzy tylko na depozyty klientowskie. Patrzy również na to, gdzie istnieje płynność hurtowa. A depozyty klientowskie mają nominalnie niewielką wartość. I jeśli bank potrzebuje płynności, na przykład dlatego, że musi zrealizować w danym momencie obowiązek posiadania rezerwy nałożony przez bank centralny, to nie będzie pozyskiwać tej płynności poprzez depozyty klientowskie.

Po drugie – mimo wszystko WIBOR ma strukturę terminową. A klienci w Polsce mają niebywale niską skłonność do zakładania depozytów terminowych. W związku z tym zdecydowana większość pasywów w bankach to depozyty bieżące. A nasze rachunki bieżące są oprocentowane na poziomie zero, więc dla banków to bardzo korzystne, żeby klienta detalicznego zachęcać do tego, by właśnie na tych rachunkach utrzymywał jak największe kwoty. Biorąc pod uwagę, że RPP chciała w pewnym momencie doprowadzić do pobudzenia gospodarki za pomocą obniżek stóp procentowych, a stopa referencyjna została zredukowana do 0,1 proc., niektóre banki komercyjne w ogóle odstąpiły od tego, żeby oferować jakiekolwiek lokaty terminowe.

Pojawia się więc pytanie, czy w tym świecie klienta detalicznego też są transakcje terminowe? Są. Ale czy one są odpowiednio długie i odpowiednio wartościowe pod względem wolumenu? Nie, nie są. To nie jest dobre źródło pozyskiwania informacji o wskaźniku stopy procentowej, jeśli chodzi o banki komercyjne, które działają także na rynku hurtowym .

Rozumiem, że nawiązuje pan do wskaźnika WKF, który bazuje na transakcjach banków spółdzielczych z ich klientami detalicznymi. Ale zostawmy to jeszcze na chwilę, bo chyba powinniśmy ustalić jedno: może te transakcje z klientem detalicznym, o których pan mówi, to po prostu tak samo złe źródło informacji jak transakcje międzybankowe, których nie ma? Może nie mamy w ogóle dobrego źródła danych?

Dzisiaj nie ma jednego, idealnego źródła informacji i to jest wielkie wyzwanie dla świata wskaźników stóp procentowych.

To co zrobić z WIBOR-em?

Należy go rozwijać.

Jak?

Pierwszy kierunek, to sięgnięcie do depozytów klientowskich, ale specjalnego rodzaj klientów, być może korporacji niefinansowych, być może dużych podmiotów, być może po prostu transakcji powyżej pewnego progu wartości.

To całkiem proste. W czym problem, żeby to zrobić od razu?

W uwarunkowaniach zewnętrznych. Bo czy jesteśmy w stanie przewidzieć, co będzie się działo z polityką monetarną? W ciągu kilkunastu miesięcy, kiedy mieliśmy ultraniskie stopy procentowe, duzi klienci korporacyjni usłyszeli od swoich banków informacje: ponieważ masz duży stan salda, będziesz płacić za trzymanie pieniędzy u nas. Relacje, które do tej pory były czymś naturalnym dla rynku finansowego, zostały odwrócone.

Tak, ale to jest dyskusja, którą przerabialiśmy w Polsce w ubiegłym roku i została już odsunięta na dalszy plan, bo stopy procentowe właśnie rosną i pewnie długo nie wrócimy do niemal zerowych stóp.

To pozostaje poza strefą naszego oddziaływania, ale również jako akademik nie jestem o tym głęboko przekonany. Rada Polityki Pieniężnej pokazała, że potrafi reagować czasami w sposób spektakularny. Czy po pandemii wrócimy do stanu normalności, czy będzie to nowa normalność – trudno rozstrzygnąć.

Wróćmy do tego, co zatem zrobić z WIBOR-em?

Wydaje mi się, że doszliśmy do pewnej ściany. Jeśli transakcyjność nie będzie wyraźnie poprawiona, a nie mamy dobrego rezerwuaru danych o hurtowym finansowaniu – podkreślam hurtowym, a nie od Kowalskiego po 100 zł – to należy się zastanowić, czy nie pójść w stronę, w jaką poszły grupy państw, które uznały, że skoro rynek finansowy inaczej funkcjonuje, należy budować wskaźniki wykorzystujące ten fragment rynku, gdzie płynność jest. A tym segmentem są transakcje overnight. I nie, to nie będzie wówczas WIBOR, w ten sposób powstałby zupełnie nowy wskaźnik.

A więc być może będzie tak, że będziemy mieli na rynku wskaźnik stopy procentowej, który ma charakter terminowy, jak dzisiejszy WIBOR, a z czasem być może powstaną wskaźniki, które będą bazować wyłącznie na transakcjach overnight, na podstawie których w sposób matematyczny i uzgodniony z rynkiem będą budowane struktury terminowe, ale wtedy będziemy patrzeć na dane z przeszłości. Tak zrobiono w strefie euro, w Szwajcarii, w Wielkiej Brytanii, w USA, wydaje się, że również Skandynawia pójdzie w tym kierunku.

I tym właśnie jest SARON, który zastąpi wkrótce LIBOR na przykład w umowach kredytów frankowych?

Dokładnie tak. 

Czy ta reforma, a więc stworzenie nowego wskaźnika i zastąpienie nim WIBOR-u, może się wydarzyć w ciągu niecałego roku, kiedy GPW Benchmark jako administrator wskaźnika przeprowadzi rewizję wskaźników?

Uważam, że w skali jednego roku to niewykonalne. W związku z tym GPW Benchmark musi zapewnić, że metoda oparta na kaskadzie danych nadal zapewnia reprezentatywność i oddaje realia ryku. Tylko tyle. I aż tyle.

A jeśli nie przekona?

KNF będzie musiała rozważyć cofnięcie zezwolenia dla administratora opracowującego WIBOR.

I wtedy zastąpią go wskaźniki alternatywne, które banki mają od 2018 r. obowiązek wskazywać w umowach z klientami?

Tak, ale zapewniam, że jest to rozwiązanie, które byłoby porównywalne z odcięciem nastolatka od Netflixa. Albo od internetu. We współczesnym świecie jest to niewykonalne. Ale mamy pewne doświadczenia, można spojrzeć na to, co się stało z LIBOR-em. Brytyjczycy oświadczyli, że będą się przyglądać reprezentatywności panelu do końca 2021 r. Ale powiedzieli to w 2017 r. I to jest realna perspektywa czasowa, w jakiej jesteśmy w stanie próbować wyemigrować ze świata IBOR-ów.

A więc potrzebujemy jeszcze ładnych kilku lat. A tymczasem mamy wspomniany już WKF (Wskaźnik Kosztu Finansowania), który spełnia wymogi i nie ma wobec niego wątpliwości co do reprezentatywności, tylko banki nie są skore, aby go stosować, choćby jako wskaźnik alternatywny, nawet nie podstawowy.

Żeby bank mógł wpisać do umowy z klientem wskaźnik alternatywny, muszą zaistnieć dwa elementy. Po pierwsze, wskaźnik alternatywny pochodzić musi od administratora, który posiada zezwolenie, a po drugie bank przekonał do takiego wskaźnika klienta. Jest jeszcze treści element nie zdefiniowany regulacyjne, ale oczywisty: bank podjął decyzję, żeby traktować jakiś wskaźnik jako alternatywny.

WKF spełnia pierwszy warunek – pochodzi od administratora, który posiada zezwolenie. Drugi warunek nie jest spełniony, bo banki nie oferowały klientom WKF jako wskaźnika alternatywnego, więc klient takiej zgody wyrazić nie mógł. A warunek trzeci? KNF nie może wskazać żadnemu bankowi, że WKF jest z definicji wskaźnikiem alternatywnym, bo nim nie jest, i nakazać jego stosowania.

Ale nikt nie mówi, że KNF powinien narzucić go bankom. Ja mówię tylko, że banki go nie chcą, mimo że mają sensowną alternatywę na tacy.

Zdziwiłaby się pani, ile razy już usłyszałem pytanie, dlaczego nadzór nie nakaże bankom stosować WKF jako wskaźnika alternatywnego. Bo z definicji nie jest to wskaźnik alternatywny. Może nim być, ale banki mają pełne prawo go nie wybrać.

I to jasne, że go nie wybierają, bo im się to nie opłaca. WKF jest wielokrotnie niższy niż WIBOR. Ten trzymiesięczny jest obecnie ośmiokrotnie niższy, a sześciomiesięczny – prawie siedmiokrotnie.

Zakładam, że banki nie wybierają WKF jako wskaźnika alternatywnego, bo uznały, że jego charakterystyka nie odpowiada im jako bankom komercyjnym. WKF odnosi się do rynku depozytów klientowskich składanych w grupie banków głównie spółdzielczych, a więc małych o innym profilu działalności. Czy bank komercyjny chce stosować wskaźnik, który opisuje realia innego sektora bankowości? Widać nie, bo uważa, że jest to wskaźnik, który opisuje coś innego niż segment, na którym on działa.

Tylko to „coś innego”, a więc transakcja klienta detalicznego z małym bankiem spółdzielczym jest bliższa rzeczywistości klienta detalicznego banku niż transakcja pomiędzy dwoma wielkimi instytucjami finansowymi, których w dodatku w praktyce nie ma. To są relacje bank-klient detaliczny, a nie bank-bank. Dlaczego właściwie zwykłemu konsumentowi narzucono reguły gry obowiązujące pomiędzy wielkimi graczami rynku finansowego?

To bardzo dobre pytanie. Nie wiem. W wielu dziedzinach życia jesteśmy konfrontowani z regułami, które są od nas niezależne. 

A kto wie?

Trudno mi wskazać. Rozmawiałem o tym wiele razy z przedstawicielami sektora finansowego i najczęstsza odpowiedź, jaką słyszałem, brzmiała: zawsze tak było. To oczywiście półprawda, biorąc pod uwagę, że wskaźnik, jakim jest WIBOR pojawił się w ostatnich dziesiątkach lat, a bankowość istnieje od setek lat.

I ta gra według pomieszanych reguł trwa nadal.

REKLAMA

Odpowiem tak: bank jest w stanie określić, co będzie się działo w pewnym horyzoncie czasowym z ratami klientów, jeśli kredyt oparty jest na zmiennej stopie procentowej. Bank potrafi – z pewnym prawdopodobieństwem – określić, co będzie się działo z przepływami finansowymi, bo ma instrumenty pochodne, które w swojej konstrukcji wyceniają przyszłe stopy procentowe. Jednak w relacjach z klientem detalicznym pożądane jest, by ustalić stałą stopę procentową i na niej budować ofertę dla takiego klienta.

Podsumowując, uważam, że należy zostawić referencyjne wskaźniki stóp procentowych dla profesjonalistów, a w instrumentach oferowanych klientom detalicznym stosować jak najszerzej stałą stopę procentową.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja:
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA