REKLAMA
  1. bizblog
  2. Felieton /
  3. Pieniądze

Podwyżka 500+? Panie prezesie Kaczyński, nie tędy droga. Lepiej wziąć przykład z Łukaszenki

500+ to od dawna nie jest już 500 zł. Z powodu inflacji 500 zł z 2016 r., kiedy startował flagowy program PiS, dziś warte jest już tylko 448 zł. Od lat padają pytania, czy rząd zamierza waloryzować świadczenie, i od lat rząd się miga. Teraz nadszedł czas, by dosypać rodzicom z rządowej kasy. Bo w 2023 r. kolejne wybory, a 500+ pozwala je wygrywać. Bo Polki są wciekłe za majstrowanie przy przepisać aborcyjnych i nie chcą rodzić dzieci, a Jarosław Kaczyński jest wściekły, że Polki nie chcą rodzić.

25.02.2021
7:02
500+-malzenstwo-staz
REKLAMA

Program 500+ nie ma żadnego wpływu na dzietność w Polsce. Owszem, świadczenie ograniczyło skalę ubóstwa, ale nie taki był jego cel. Tymczasem nadal więcej Polaków umiera, niż się rodzi. Wpływ na to ma oczywiście koronawirus, w 2020 roku umarło najwięcej Polaków od czasów II wojny światowej, ale jednocześnie - jak wynika z danych GUS – na świat przyszło najmniej dzieci od 15 lat. W efekcie liczba ludności Polski skurczyła się najmocniej od 70 lat.

REKLAMA

Poprzednie przedpandemiczne lata wyglądały podobnie. Mały pik był widoczny w 2016 i 2017 roku, czyli tuż po wprowadzeniu w życie programu Rodzina 500+, ale potem znów było coraz gorzej. Już nikt nie ma wątpliwości, że 500+ nie skłoni kobiet, by rodziły więcej dzieci, a jednak dotąd wydano na program 134,3 mld zł.

„Gazeta Wyborcza” pisze, że Jarosław Kaczyński jest wściekły, że ten doskonały pomysł, by Polacy się intensywniej rozmnażali nie zadziałał. I można by pomyśleć, że decyzja o tym, by w końcu waloryzować świadczenie 500+ to chwytanie się brzytwy.

Sęk w tym, że ani 550+, ani 600+ tego nie zmienią. A więc to decyzja czysto polityczna obliczona na wygranie wyborów w 2023 roku, a nie na poprawę dzietności w Polsce. Waloryzacja, jak donosi „GW”, miałaby się bowiem odbyć właśnie przed wyborami w 2023 r.

Kto urodzi dziecko za 35 zł?

Naciski na waloryzowanie świadczenia o wskaźnik inflacji pojawiają się w zasadzie od samego początku programu w 2016 roku. Rząd jednak był nieugięty i w efekcie 500 zł z 2016 r. jest dzisiaj – jak wyliczył money.pl – warte już tylko 448 zł. Gdyby inflacja utrzymała się na dotychczasowym poziomie, za dziesięć lat 500 zł warte byłoby już niecałe 400 zł.

I choć wielu Polaków nawet się nad tym nie zastanawia, to PiS postanowił zawalczyć o dodatkowe punkty i chce dorzucić Polakom parę groszy. Będzie to kosztowało rząd 0,6-1,4 mld zł w zależności od tego, na jakim poziomie będzie inflacja.

Zakładając, że inflacja będzie w dolnym przedziale pożądanym przez NBP przez dwa lata z rzędu, a więc 1,5 proc., przelew w ramach 500+ wyniesie w 2023 roku 515 zł. Gdyby natomiast inflacja pozostała w górnym przedziale NBP, a więc 3,5 proc., przelewy opiewałyby na kwotę 535 zł.

Czy jakaś kobieta zdecyduje się na dziecko za 35 zł miesięcznie więcej?

Uczmy się od Białorusi!

Nie! I tu wchodzi Instytut na rzecz Rodziny i Demografii cały na biało. Ma to być instytucja, której zadaniem będzie wymyślić, jak zachęcać Polki do rodzenia. Będzie to jeden z elementów „Nowego Ładu” szumnie zapowiadanego jako wielki plan odbudowy kraju po pandemii. Nazwa Instytut brzmi dumnie, na razie jednak nic więcej na jego temat nie wiadomo.

Pozostaje pytanie, po co? Dopiero co pod koniec 2019 roku powało specjalnego pełnomocnika rządu ds. polityki demograficznej, którym została Barbara Socha. Nie trzeba też robić specjalnie skomplikowanych badań, żeby dowiedzieć się, co począć, żeby skłonić kobiety do rodzenia. I bynajmniej nie są to bezpośrednie transfery socjalne.

Wiele badań w Polsce powstało na ten temat, ale przykład też dają inne kraje. Szczególnie spektakularny płynie z Białorusi. W 2016 roku agencje informacyjne donosiły, że na Białorusi po raz pierwszy w najnowszej historii liczba urodzeń zrównała się z liczbą zgonów. Zanotowano rekord urodzeń - 120 tys. dzieci, czyli aż o jedną trzecią więcej niż dekadę wcześniej. 

Skąd ten sukces? Białoruś wdrożyła dziesięć różnych form pomocy, w tym 3-letni płatny urlop wychowawczy, bezpłatne wyżywienie dla dzieci z ubogich rodzin ubogich do drugiego roku życia, bezpłatne usługi opiekunek dla rodzin wychowujących troje i więcej dzieci. Wielodzietnym rodzinom przysługują nawet ulgowe kredyty na kupno mieszkania czy domu, a po urodzeniu czwartego dziecka kredyt mieszkaniowy jest w całości umarzany. Zadziałało.

I to samo mówią eksperci w Polsce: kluczem jest zorganizowanie infrastruktury żłobkowo-przedszkolnej i systemowe zadbanie o opiekę nad dziećm. Gotówka niczego nie załatwi. Instytut na rzecz Rodziny i Demografii jeszcze nie powstał, ale już powinien to wiedzieć.

Rzecz w tym, że powinno to wiedzieć, i to od dawna, Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej oraz pełnomocnik rządu ds. polityki demograficznej. Po co zatem nowy instytut? Jestem niedowiarkiem, ale na razie wygląda mi to na wydmuszkę, by zadowolić wściekłego prezesa PiS. Albo pozbyć się odpowiedzialności i stworzyć kozła ofiarnego w razie, gdyby coś nie wyszło.

Wojna z kobietami nie zachęci do prokreacji

Problem w tym, że już nie wyszło. Niedawny wyrok TK ws. aborcji to dla polskiej demografii jak kopanie leżącego. I to nie jest publicystyczna opinia ani frazes wygłaszany przez Martę Lempart, ale stanowisko Komitetu Nauk Demograficznych Polskiej Akademii Nauk.

Naukowcy kilka miesięcy temu alarmowali, że z powodu zmiany prawa aborcyjnego kobiety i ich partnerzy mogą się po prostu obawiać decyzji o rodzicielstwie i w efekcie ją opóźniać, a nawet z niej rezygnować. Brak możliwości legalnej aborcji w przypadkach do tej pory dopuszczalnych może prowadzić do nielegalnych aborcji w nieodpowiednich warunkach, a to ryzyko dla zdrowia i życia matki. W efekcie kobieta może mieć w przyszłości problemy z zajściem w ciążę. No a na dodatek naruszenie kompromisu aborcyjnego podważa zaufanie do władzy, a to jest kluczowe dla podejmowania długoterminowych decyzji przez Polaków, w tym jeśli chodzi o zakładanie rodzin.

REKLAMA

Czy Instytut na rzecz Rodziny i Demografii zadba o to właśnie zaufanie społeczne? Pytam o zaufanie wszystkich Polaków, a nie tylko tej części, która bezpłodność leczy na koronce w kościele. I przy okazji dziwię się, że Instytut nie będzie nazwany Narodowy Instytutem. Ale może rezygnacja z tego przymiotnika w nazwie to już pierwszy krok do budowania zaufania? Może więc warto być dobrej myśli.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja:
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA