REKLAMA
  1. bizblog
  2. Biznes

Polacy przy wódce rozmawiają o wszystkim i o niczym, a Chińczycy o biznesie

Do poczytania w niedzielę gorąco polecam fragment książki „Biznes w Chinach. Jak odnieść sukces w chińskim świecie” Radosława Pyffela, która ukaże się 28 stycznia nakładem wydawnictwa MTJ Biznes. To niezwykła i zajmująca pozycja – nie tylko dla biznesmenów szykujących się do wyruszenia na podbój tamtejszego rynku, ale wszystkich zafascynowanych Dalekim Wschodem.

23.01.2022
11:20
Polacy przy wódce rozmawiają o wszystkim i o niczym, a Chińczycy o biznesie
REKLAMA

Radosław Pyffel, ekspert w dziedzinie polityki zagranicznej i Chin, przeprowadził wywiady z dwudziestoma Polakami, którzy związali swoje życie zawodowe z Państwem Środka. Wśród rozmówców Radosława Pyffela są między innymi znany ekspert ds. geostrategii Jacek Bartosiak, politolog i sinolog prof. Bogdan Góralczyk czy twórca i właściciel Grupy Selena Krzysztof Domarecki. Ja wybrałem rozmowę z Marcinem Wielondkiem, pionierem polskich wypraw na Daleki Wschód pod koniec XX w.

REKLAMA

Marcin Wielondek to legenda. Zresztą nie może być inaczej, jeśli wyjeżdżasz do Chin w czerwcu 1989 roku – przedstawia swojego rozmówcę autor

 class="wp-image-1682167"
Radosław Pyffel, autor książki „Biznes w Chinach. Jak odnieść sukces w chińskim świecie

I dodaje:

Na pewno jeden z najlepiej mówiących po chińsku Polaków, o czym świadczyć może nie tylko fakt, iż często tłumaczy rozmowy premierów i prezydentów obu krajów, ale euforia, jaką wywołał u jednej z moich znajomych Chinek, gdy powiedział po prostu Ni hao (czyli „Dzień dobry”), ale w taki sposób, że zabrzmiało to bardzo po chińsku.

Autor zatytułował wywiad „Polacy przy wódce rozmawiają o wszystkim i o niczym, a Chińczycy o biznesie”. Tak, przyznaję, atrakcyjny bon mot anonsujący rozmowę miał wpływ na wybór tego fragmentu, ale ujmująca szczerość Marcina Wielondka i jego tęsknota za starymi Chinami miała nie mniejsze znaczenie…

O tym, jakich prezentów nie należy dawać Chińczykom

Na czym się skupiłeś w swojej działalności?

Wspierałem innych jako tłumacz, pomagałem w pokonywaniu różnic kulturowych i łagodzeniu nieporozumień podczas komunikacji. Starałem się łączyć dwa brzegi. Pracowałem z różnymi branżami, co dało mi spojrzenie w skali makro. Dzięki temu pozyskiwałem nowych klientów.

Dlaczego firmy decydowały się na twoje usługi?

Dzięki poleceniom i dobrej opinii. Skupiałem się wyłączenie na consultingu i nie miałem ambicji być pośrednikiem biznesowym, co często robili tłumacze chińskiego. Z jednej strony to był atut, bo nie budziłem obaw, z drugiej powód do zmartwień – firmy, którym doradzałem, po osiągnięciu swoich celów z reguły radziły sobie same. Pojawiały się u mnie dopiero w sytuacjach kryzysowych.

Potem rozpocząłeś pracę tłumacza dla delegacji bardzo wysokiego szczebla. Czym różni się takie tłumaczenie od tłumaczenia zagadnień biznesowych?

Może miałem trochę szczęścia, że trafiłem na taki okres na rynku, gdy tłumaczy chińskiego nie było zbyt dużo. Ważna w takiej pracy jest wiarygodność i bardzo duże skupienie, wrażliwość i szersze spojrzenie na temat. Zagadnienia biznesowe łatwiej bezpośrednio przełożyć, kwestie polityczne są bardziej wymagające. Ważne są też predyspozycje. Bardzo wiele osób blokuje się, mając świadomość, że tłumaczy dla ważnych osobistości. Trzeba być czujnym, by móc łagodzić ewentualne niezręczne sytuacje. Jeśli gafa ma miejsce podczas spotkania, to przerywam i tłumaczę rozmówcy, że takich rzeczy się nie mówi. W innych przypadkach sam prostuję, a potem tłumaczę, co powiedziano źle i że wprowadziłem korektę.

Możesz podać jakieś przypadki największych gaf, które musiałeś załagodzić?

Największa była na początku 2008 roku, pół roku przed olimpiadą
w Pekinie. Rozmowy układały się dobrze i atmosfera była sprzyjająca. Na końcu nastąpiła standardowa wymiana prezentów. Polacy podarowali zegar kominkowy. W Chinach to jak podać czarną polewkę i pokazać, że „godziny są policzone”. Jako tłumacz nie mogłem wypowiedzieć słowa zegar, ponoć bladłem i czerwieniłem się jednocześnie, w myślach szukając wyjścia z sytuacji. Powiedziałem więc, że to taki odliczacz czasu do igrzysk. Chińczycy już wtedy jeździli po świecie i byli bardziej wyluzowani. Strona chińska nie potraktowała tego jak wielkiego faux pas. Natomiast strona polska dociekała, kto nie sprawdził symboliki prezentu. Podobny nietakt popełnili Amerykanie, kiedy Hu Jintao miał dostać zielony kapelusz kowbojski i zdziwili się dlaczego nie chciał przyjąć.

Masz duże doświadczenie w obserwowaniu polsko-chińskich relacji biznesowych. Co twoim zdaniem charakteryzuje chińskie podejście do biznesu?

Chiny bardzo się zmieniły, stały się bardziej kosmopolityczne. W ich kulturze tkwi jednak nastawienie na człowieka. Biznes powstaje między ludźmi, a firma czy spółka to jedynie oprawy. Kiedyś, teraz już rzadziej, mówili, że biznes jest prowadzony z panem Lee, Wangiem czy Liu, a nie z konkretną firmą. Zupełnie drugorzędną kwestią było to, komu należało formalnie wystawić fakturę. Teraz powstały wielkie korporacje, takie jak ZTE czy Huawei, i czynnik ludzki ma mniejsze znaczenie. Wiąże się z tym kwestia guanxi, która jest w Polsce trudna do zrozumienia. Staram się to tłumaczyć jako „ogródek”, w którym rosną różnego rodzaju rośliny. Żeby ogródek pielęgnować, musimy zainwestować swój czas, energię, uwagę, nie tylko pieniądze.

To jednak zostałeś ogrodnikiem? (Marcin Wielondek pierwszy raz trafił do Chin w ramach wymiany jako student ogrodnictwa - przyp. red.)

Tak, czasem nawet przesadzam (śmiech).

Czyli chińskie guanxi to jest ogródek – rośliny, które pielęgnujesz, by zakwitły.

Takie tłumaczenie jest moim zdaniem najbardziej odpowiednie. O drzewka, które owocują, dbamy. Roślinę, która usycha, trzeba wyplenić. Nie jesteśmy w stanie zająć się wszystkim roślinami, dlatego musimy wybrać te, o które będziemy dbać. Chińczyków charakteryzuje też pragmatyzm. Europejczyk nazwałby to pragmatyzmem do entej potęgi. Podam przykład. Podczas podróży pociągiem częstuję małe dziecko cukierkiem. W Polsce daję dziecku cukierka, bo mi to sprawia przyjemność. W Chinach dziecko musi zaśpiewać, powiedzieć wierszyk i wtedy dostanie cukierka. Od najmłodszych lat są przyzwyczajani do tego, że nie ma nic za darmo. Przekłada się to na biznes.

Chińczycy nas lubią, ale nie z tego powodu, że fajnie się z nami rozmawia, lecz dlatego, że mamy pewien potencjał – do przyjaźni, do rozwoju, do biznesu. To jest podstawowa różnica między nami a Chińczykami. My lubimy bardziej bezinteresownie. Chińczycy patrzą na biznes długookresowo. Wyjaśnię to obrazowo. Kilku Polaków siada przy wódce i o czym rozmawiają? O polityce, historii czy futbolu, a Chińczycy rozmawiają o biznesie, o tym gdzie można zarobić i gdzie trzeba uważać. To jest konstruktywna rozmowa o tym, jak rozwijać biznes. Wielu się dziwiło, że w Chinach powstają zagłębia produktów, w których wszyscy produkują to samo. W naszych warunkach jest to mało realne. Tam następuje podział ról, wszyscy się wspierają, żeby nie jeździć w sprawach biznesowych po całych Chinach.

Na co należy zwrócić uwagę w komunikacji z Chińczykami, żeby nie było nieporozumień?

Przede wszystkim trzeba słuchać tego, co mówi druga strona. Wiele problemów wynika z naszego nastawienia. Chińczycy mieli kiedyś bardzo duży kompleks niższości w stosunku do cudzoziemców.
Zwykły policjant chiński nie był upoważniony do zwrócenia uwagi cudzoziemcowi. Był specjalny wydział ds. cudzoziemców, który mógł prosić obywateli innych państw, żeby złożyli wyjaśnienia. Tak było jeszcze na przełomie lat 80. i 90. W ten sposób powstał syndrom ekspatów – wielu cudzoziemców w Chinach czuło się
o wiele ważniejszymi niż naprawdę byli, co z kolei rodziło pogardę
dla Chińczyków. Minęły lata, Chiny się rozwinęły, a kompleks niższości zmniejszył się, pojawia się nawet kwestia rewanżu. Kiedyś tradycje i przyzwyczajenia chińskie były odmienne od naszych.

Teraz Chińczycy jeżdżą po świecie, studiują za granicą i coraz lepiej mówią po angielsku, uczą się też innych języków, wszystko się unifikuje. Pewne aspekty jednak się nie zmieniają i trzeba na nie uważać. Należy słuchać i nie kierować się stereotypami. Podczas jednego ze spotkań biznesowych Chińczycy zrozumieli dosłownie nasze powiedzenie „za symbolicznego dolara”, z czego wynikły nieporozumienia. Bardzo często mylimy skrót myślowy z treścią. To tak jakbyśmy wierzyli w skrypt lektury, a nie w jej treść.

W poszukiwaniu starych dobrych Chin

Jakie jeszcze znaczące zmiany zaobserwowałeś w Chinach przez te trzy dekady?

Jeśli chodzi o podejście do cudzoziemców, to bardzo duże zmiany nastąpiły przy okazji Igrzysk Olimpijskich w Pekinie w 2008 roku. Wcześniej Chińczycy mieli kontakt z biznesmenami, handlowcami, osobami o wyższym statusie, więc myśleli, że cudzoziemscy są bogaci, piękni i mądrzy. Przy okazji olimpiady pojawili się tam europejscy żebracy, którzy dla Chińczyków byli ewenementem, i przekaz o europejskich żebrakach się rozchodził. Wtedy zrozumieli, że cudzoziemcy są takimi samymi ludźmi jak oni. Wcześniej bardziej zabiegali o znajomość z cudzoziemcem, bo dla nich był to prestiż. Teraz nastawienie się zmienia i cudzoziemiec staje się małpką do pokazywania. Wynika to z faktu, że Chińczycy zaczęli mieć pieniądze i stały się one ich bożkiem. Ludzie domagają się pieniędzy nawet za wskazanie drogi. Kiedyś robiło się biznes bardziej dla wzmacniania interakcji międzyludzkich, teraz to częściowo znika. Nie ma już czasu na celebrę kontaktów, widać także ogromny wyścig szczurów między Chińczykami. Dochodzi do tego jeszcze efekt uboczny polityki jednego dziecka. Jedynacy są przyzwyczajeni, że wszystko jest dla nich i nie muszą wymagać od siebie, ale od otoczenia.

To ciekawe, co mówisz, bo pokazuje, że Chiny upodabniają się do Zachodu pod względem konsumpcjonizmu, a w wielu aspektach stają się bardziej kapitalistycznie bezwzględne. Jaką przyszłość widzisz dla Chin w kontekście tych trendów, a także znacznego spadku dzietności w Chinach?

REKLAMA

To, że Chińczycy nie chcą mieć dzieci, to nic nadzwyczajnego. Zawsze po osiągnięciu pewnego poziomu zamożności społeczeństwa maleje chęć do posiadania większej liczby potomstwa, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że życie w Chinach jest bardzo drogie i męczące. Tamtejsze tempo życia, powiem szczerze, zniechęca mnie do dłuższych pobytów w tym kraju. Byłem zakochany w starych Chinach, gdzie żyło się wolniej, gdzie duch Wschodu był bardziej namacalny. Obecnie, żeby to odczuć, trzeba by pojechać na głęboką prowincję.

Skróty i śródtytuły pochodzą od redakcji.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja:
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA