REKLAMA
  1. bizblog
  2. Felieton /
  3. Gospodarka

Nowy pomysł na ratowanie gospodarki. Wprowadźmy kolejne 500+, tym razem dla gastronomii

Był już bon turystyczny, teraz czas na bon dla gastronomii - przekonuje Federacja Przedsiębiorców Polskich. FPP proponuje, by rząd zwolnił z ZUS i PIT bony na posiłki dla pracowników do wartości 560 zł miesięcznie. To takie 500+ dla branży, która z powodu pandemii cierpi najmocniej - skorzystałaby i gastronomia i przy okazji rolnicy, a do tego PKB mógłby się zwiększyć o 7,6 mld zł, generując dodatkowo 100 tys. nowych miejsc pracy.

10.12.2020
8:48
Nowy pomysł na ratowanie gospodarki. Wprowadźmy kolejne 500+, tym razem dla gastronomii
REKLAMA

Wprowadzenie zwolnionych z ZUS i PIT bonów o wartości 560 zł miesięcznie na posiłki dla pracowników – dobrowolnie finansowanych przez pracodawcę – to 7,6 mld zł dodatkowego PKB. Ponadto pozwoliłoby to na utworzenie ponad 100 tys. nowych miejsc pracy. Przyznanie pracownikom benefitu żywieniowego przełożyłoby się na wzrost ich siły nabywczej o ok. 9,6 proc., przy jednoczesnym spadku udziałów kosztów pozapłacowych w całkowitych kosztach pracy o 2,2 pkt proc.

– wylicza Federacja Przedsiębiorców Polskich.
REKLAMA

Zdaniem rządu ceny obiadów na stówce nie zmieniły się od 2004 r.

Być może niewielu z nas zdaje sobie sprawę, ale bony żywieniowe finansowe dobrowolnie przez pracodawcę funkcjonują już teraz. Dziś pracodawcy mogą jednak współfinansować w formie benefitów posiłki i żywność jedynie do wartości 190 zł miesięcznie, powyżej tej kwoty karty czy bony żywieniowe są oskładkowane.

Federacja zwraca uwagę, że limit 190 zł to w przeliczeniu na dzień roboczy raptem 9 zł, a limit tej kwoty nie zmienił się od 2004 r. Efekt? Z tego rodzaju zachęt dla pracowników korzysta jedynie 3 proc. uprawnionych.

Tymczasem w wielu krajach Unii Europejskiej kwoty podlegające zwolnieniom z ZUS i PIT są wyższe, co powoduje znacznie większą powszechność takich programów. W Belgii, Słowacji czy Rumunii udział pracowników korzystających z kart lub bonów żywieniowych przekracza średnio 30 proc.

– podkreśla FPP.

I jednocześnie argumentuje, że takie wsparcie jest niezwykle istotne dla branży gastronomicznej, szczególnie teraz. Federacja powołuje się na badania przeprowadzone w Belgii właśnie, które mają udowadniać, że powszechnie działający system kart i bonów żywieniowych stabilizuje sytuację finansową firm z branży gastronomicznej szczególnie w okresie spowolnienia gospodarczego. Wydatki na jedzenie poza domem są bowiem tymi, które w pierwszej kolejności są ucinane, kiedy sytuacja finansowa gospodarstw domowych się pogarsza. Albo przynajmniej widać widmo jej pogorszenia.

Lepiej wspomagać popyt

I już słyszę głosy, że to komunizm, że to jak dopłaty do wczasów pod gruszą kojarzone ze słusznie minionymi czasami, że już to przerabialiśmy. 

„Witamy w ZSRR”

– czytam w komentarzach na forach internetowych.

„Zrobić kołchozy i wszyscy z jednego kotła będą jedli jak komuna to komuna ...i jeszcze żony wspólne”

– piszą internauci.

I rzeczywiście nasuwa się takie skojarzenie. Ale! Czyż jeśli chcemy pomagać firmom najbardziej dotkniętym skutkami pandemii, nie lepszym rozwiązaniem jest wspomóc popyt na ich produkty i usługi niż dawać im pieniądze do ręki?

Zarówno po Polsce jak i po całej Europie krążą już obawy, że wkrótce czeka nas świat pełen firm-zombi. Rządy poszczególnych krajów zadłużają się na niespotykaną skalę, by ratować biznesy. Ale ratunek potrzebny jest szybko, musi być więc łatwo dostępny. Dostają więc wszyscy, bez oglądania się na szczegóły. Pieniądze trafiają również do tych przedsiębiorców, którzy już wcześniej, niezależnie od pandemii, mieli poważne kłopoty. I tak jeszcze jakoś wegetują na rządowych kroplówkach. A kiedy kroplówki się skończą, te firmy i tak będą skazane na śmierć. Wpompowane w nie pieniądze okażą się zmarnowanymi z punktu widzenia całej gospodarki.

Bon turystyczny był prawie dobrym pomysłem

Podobna idea stała za bonem turystycznym - ratujmy firmy z tej branży, dając pieniądze konsumentom, by wzmocnić popyt. I wszytko byłoby zacnie, gdyby nie to, że ten popyt został wykreowany nie tam, gdzie go najbardziej potrzeba.

Wiadomo było, że Polacy w czasie pandemicznych wakacji zrezygnują z zagranicznych wyjazdów na rzecz w tych w kraju. To oznacza, że małe i trochę większe pensjonaty w miejscowościach turystycznych mogą liczyć na jeszcze więcej gości niż w normalnych czasach. Tymczasem bon turystyczny pomógł właśnie im. Efekt? Podczas wakacji znalezienie noclegu w górach, nad morzem czy na Mazurach było wyczynem.

REKLAMA

Program kosztuje budżet jakieś 4 mld zł, tylko pieniądze te trafiły do najmniej potrzebujących przedsiębiorców. Ci, którzy naprawdę potrzebowali pomocy - hotele w miejscowościach nieturystycznych, operatorzy turystyki zagranicznej, przewodnicy, nadal zostali z niczym. 

I na obronę bonu turystycznego można jedynie powiedzieć, że to całkiem skuteczny program socjalny, który pomógł mniej zamożnym rodzinom wyjechać na wakacje. Ale to jak z programem Rodzina 500+, jest bardzo skutecznym narzędziem socjalnym, ale jego pierwotny cel, czyli poprawa demografii, to fiasko.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja:
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA