Wypadek na Sokratesa to dobra okazja dla populistów. Warto zdawać sobie z tego sprawę
Felietony 28.10.2019Strasznie długo się zabierałem za ten wpis, bo nie wiedziałem jak przekazać to, co chcę przekazać, żebyście nie pomyśleli sobie czegoś złego. E, i tak sobie pomyślicie.
Jeszcze jakieś 10 lat temu wypadki śmiertelne w Warszawie, również te na przejściach dla pieszych, nie przebijały się do głównego nurtu wiadomości. No ktoś zginął, tak bywa. Trudno, żyjmy dalej i uważajmy na siebie. Teraz jednak sytuacja się gwałtownie zmieniła. Zmieniła się w kierunku tego, że wypadki z udziałem pieszych – nie tylko w stolicy – stały się niesłychanie medialne. Są one tak znaczącymi wydarzeniami, że możemy je wręcz nazwać i każdy będzie wiedział o co chodzi – wypadek na moście Poniatowskiego, wypadek na Sokratesa itp., mieszkańcy stołecznej aglomeracji przeważnie są w stanie skojarzyć o czym mówimy.
Uwaga: to dobrze
To dobrze z dwóch powodów: nagłaśnianie wypadków sprawia, że ludzie generalnie są ostrożniejsi. Czasem wpadamy w łatwą pułapkę wrzucania wszystkiego do jednego worka, podczas gdy wspomniany wypadek na moście Poniatowskiego nie ma nic wspólnego z wypadkiem na Sokratesa. Pierwszy był nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności, w drugim sprawca może usłyszeć nawet zarzut zabójstwa (okoliczności wskazują, że słusznie). Jednak zawsze gdy mówi się o wypadku, w społeczeństwie pozostawia to jakiś ślad, który może sprawi, że ktoś, gdzieś i kiedyś nie dociśnie do końca tylko pomyśli „nie chciałbym być następnym bohaterem pierwszej strony na TVN24”.
To dobrze też z innego powodu: w swoim niezbyt fortunnym wpisie na Facebooku prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski przypomniał, że w stolicy liczba ofiar wśród pieszych spada z roku na rok. W krajach, gdzie wypadków jest naprawdę dużo, nikt nie robi z nich „jedynek” na portalach. Po prostu uprząta się miejsce i żyje się dalej. Jeśli potrafimy już nazwać wypadki i je rozpoznać, to znaczy że nie ma ich aż tak wiele. To znaczy – co potwierdzają statystyki – że jest coraz lepiej.
To idealny moment do narodzenia się populizmu
Gdy wypadki stają się rzadkie, do głosu dochodzą radykałowie, którzy znajdują w nich pożywkę dla swoich idei i chcą zastosować odpowiedzialność zbiorową w myśl koncepcji, że każdy kierowca jest potencjalnym zabójcą. Oczywiście, że jest, podobnie jak każdy mężczyzna jest potencjalnym gwałcicielem. Powstaje wtedy pytanie, jak sprawić by z potencjału nie wyszły realne skutki. Teraz, na fali medialności wypadku z ulicy Sokratesa prezydent Rafał Trzaskowski zapowiada wprowadzenie strefy Tempo 30 na 2/3 warszawskich ulic i wiele innych działań z dziedziny poprawy bezpieczeństwa ruchu drogowego.
Po tragicznym wypadku na Bielanach prezydent @trzaskowski_ zapowiada pierwszy pakiet zmian, by wzrosło #BRD: strefa Tempo 30 docelowo na 2/3 sieci ulicznej w Warszawie, program budowy rond, zwężanie pasa ruchu przed przejściem do 3m podczas remontów, cdn… pic.twitter.com/XyVLZAcF7h
— Jarosław Osowski (@jarek_osowski) October 28, 2019
Świetnie, ale to nic nie da
Wiecie co da wprowadzenie strefy Tempo 30? Da tyle, że ludzie pokrewni mentalnie sprawcy niedawnego wypadku będą przekraczać prędkość nie o 80, a o 100 km/h. I oczywiście zdarzy się kolejny wypadek, którego przyczyną będzie zbyt szybka i brawurowa jazda. A im później się zdarzy, tym silniej będzie nagłośniony i tym większą moc zyskają jeszcze radykalniejsze głosy, że strefa Tempo 30 nie sprawdziła się, i trzeba wprowadzić strefę Tempo 10. Prawda jest taka: miażdżąca większość kierowców nie jest sprawcami żadnego wypadku, co więcej – ok. 80% kierowców nie spowodowała nawet kolizji.
Przyczyną wypadku na Sokratesa było ignorowanie podstawowych przepisów ruchu drogowego obowiązujących w tym miejscu. Zaostrzenie ich nic nie da, tzn. będą dokładnie tak samo ignorowane przez tę samą grupę ludzi odpornych na wiedzę o konsekwencjach swoich czynów. Prawo działa tylko na tych, którzy go przestrzegają. Boję się, że ludzie ściśle trzymający się przepisów i naprawdę uważający na drodze zostaną ukarani za przestępstwo jednego człowieka w rytm populistycznych krzyków o mordercach.
To jak powinno być?
Cała para wygenerowana przez ostatnie wydarzenia powinna iść w stronę eliminacji jazdy szybkiej i niebezpiecznej, a premiowanie jazdy spokojnej i łagodnej. Mam kilka pomysłów na tę okazję – jako że jesteśmy na portalu technologicznym, to właśnie technologia mogłaby w tym pomóc.
Zamiast Tempo 30 – nieoznakowane pomiary odcinkowe na zmieniających się miejscach w mieście. Jednego dnia może to być twoja lokalna ulica, drugiego dnia trasa obwodnicy. Nie wiesz, gdzie może być ustawione urządzenie rejestrujące, więc na wszelki wypadek jedziesz spokojnie.
Przekroczenie prędkości o ponad 30 km/h w obszarze zabudowanym – zabieramy dowód rejestracyjny i masz 2 tygodnie na zamontowanie obowiązkowego nadajnika GPS, który przekazuje twoją prędkość do systemu. Jak znowu przekroczysz o ponad 30 km/h – fik, po prawie jazdy.
Przebudowy dróg – akurat ronda, o których też ponoć mówił Rafał Trzaskowski też są dobrym pomysłem, niezłe są też inteligentne światła, które zmienią się na czerwone jeśli ktoś przekroczy prędkość o więcej niż 10%. Fatalne są progi zwalniające typu podrzutowego, ponieważ skłaniają do nabywania SUV-ów na wielkich kołach, a zarazem stanowią problem dla autobusów, w których pasażerowie podskakują jak piłeczki. W Holandii stosuje się łagodne progi – wyniesienia, przez które można przejechać 30 km/h płynnie, ale szybciej już jest trudno, a prędkość 100 km/h zupełnie nie wchodzi w grę.
Wizja zero – to niemożliwe
Ważne, aby w tych działaniach zachować jedną myśl przewodnią – nie walczymy z ruchem drogowym, tylko z patologiami ruchu drogowego. Niestety obecnie do głosu dochodzą ludzie, którzy chcą walczyć z ruchem drogowym jako takim i eliminować go w całości, twierdząc słusznie, że brak ruchu to brak wypadków. Niestety zgadzam się, że „wizja zero ofiar” jest nierealna, bo zawsze będą szaleńcy, ludzie którzy dostali zawału za kierownicą i nieszczęśliwe zbiegi okoliczności, jak wypadek na moście Poniatowskiego. Im mniej jest jednak wypadków, tym większe wysiłki trzeba podejmować, by ich liczba wciąż spadała, a osiągnięcie zero ofiar przy obecnej skali ruchu jest moim zdaniem niemożliwe. Po prostu wypadki będą coraz rzadsze i będą stanowiły coraz większą sensację, wywołując fałszywe poczucie, że jest ich coraz więcej, a „polskie zebry pływają we krwi”.