16.04.2019

Chiński boom na auta elektryczne osiąga masę krytyczną. Ta bańka może pęknąć

Zbyt wiele firm chce zarobić na elektrycznym szale w Chinach. Uda się tylko kilku najlepszym – albo najbogatszym.

W ubiegłym roku w Chinach sprzedało się 1,6 mln samochodów elektrycznych. I dla wszystkich jest jasne, że to obecnie najbardziej rozwojowy trend w motoryzacji. Do tego teoretycznie stworzenie samochodu elektrycznego jest prostsze niż konkurencyjnego samochodu z silnikiem spalinowym. Elektryki mają mniej części i generalnie mniej skomplikowaną konstrukcję. Do tego są dobrze widziane przez rządy poszczególnych krajów goniące za ochroną środowiska. A w ich rozwój chcą inwestować najwięksi producenci samochodów na świecie. 

Nie dziwi więc, że za samochodowy biznes bierze się tam coraz więcej firm – od gigantów technologicznych, przez producentów oprogramowania, aż po deweloperów. Nad elektrykami pracuje już producent elektroniki Foxconn czy Alibaba, operator kochanego u nas Aliexpress. W czerwcu swoje auto chce zacząć sprzedawać China Evergrande – grupa firm zajmująca się dotąd głównie obrotem nieruchomościami.

Według Bloomberga w Chinach działa dziś 486 producentów samochodów elektrycznych.

Nawet biorąc pod uwagę, że ów kraj sprzedaje najwięcej elektryków na świecie, nie sposób wyżywić z nich takiej rzeszy firm. To samo źródło podaje, że od 2011 r. w tamtejsze firmy zainwestowano już 18 mld dol. Najwięcej wchłonęły właściwie nieznane u nas firmy, takie jak NIO, WM Motor, Xpeng Motors i Youxia Motors. 

Gdyby zebrać do kupy obietnice wszystkich producentów samochodów elektrycznych, włącznie ze startupami, które dopiero przymierzają się do produkcji, okazałoby się, że w Chinach będzie się produkować prawie 4 mln elektryków rocznie. I wcale nie chodzi o to, że biorąc pod uwagę zeszłoroczną sprzedaż, nie ma na nie miejsca. Miejsce jest, bo w 2018 r. Chińczycy kupili w sumie 23,7 mln osobówek. Do tego sprzedaż samochodów z silnikami spalinowymi spada tam 10. miesiąc z rzędu, a elektryków przybywa. 

I będzie ich coraz więcej, a rząd Chin zakłada, że w 2025 r. będzie się tam sprzedawało 7 mln samochodów ładowanych z gniazdka (z hybrydami plug-in włącznie). Ale do tego 2025 r. trzeba jakoś dotrwać. 

Wspomniane 3,9 mln elektryków to wyłącznie samochody produkowane przez lokalne firmy.

A do tego dochodzą jeszcze łasi na zyski globalni producenci. Toyota, Volkswagen, Ford, FCA, GM, Honda, Mitsubishi, Tesla – każdy szuka dla siebie miejsca na tamtejszym rynku. Ale nie każdy ma wystarczająco dużo pieniędzy.

Problem jest tym większy, że sprytny chiński rząd widząc pożądanie w oczach inwestorów, zaczął hamować wsparcie dla inwestycji. Z równowartości 7500 dol., jakie można było uzyskać na dofinansowanie auta, obciął już połowę. 

Wszystko to sprawia, że szansę na przetrwanie mają wyłącznie najwięksi i najsprytniejsi.

Małych nie będzie stać na kolejne inwestycje i utrzymanie się na rynku do czasu, gdy elektryki naprawdę się spopularyzują. Byton – typowany na najgroźniejszego rywala Tesli chiński startup, zarządzany przez byłych menedżerów BMW, ściąga pieniądze od inwestorów, ale ciągle mu mało i potrzebuje kolejnych, by w końcu zacząć produkcję. A chętnych na przepalanie pieniędzy bez efektów jest coraz mniej. Skoro nawet tak poważni gracze mają problemy z finansowaniem, mniejszym musi być jeszcze trudniej.

Według chińskich ekspertów, inwestorów czekają ciężkie czasy.

W ciągu najbliższego roku z rynku ma zniknąć „duża liczba firm”, a „90 proc. inwestorów zaliczy spore straty”. Na szczęście ja mogę spać spokojnie. Do stracenia w Chinach nie mam nic.