Bezpieczeństwo ruchu drogowego

Czy da się w Polsce usunąć znak drogowy? Spróbowałem trzy razy, oto efekt

Bezpieczeństwo ruchu drogowego 28.01.2024 572 interakcje

Czy da się w Polsce usunąć znak drogowy? Spróbowałem trzy razy, oto efekt

Piotr Barycki
Piotr Barycki28.01.2024
572 interakcje Dołącz do dyskusji

Jak w Polsce usunąć znak drogowy? Spróbowałem trzykrotnie w ciągu ostatnich miesięcy, w żadnym przypadku nie stosując rozwiązania ostatecznego, czyli sprzętu do cięcia metalu – moim narzędziem w walce z systemem były najzwyklejsze w świecie maile. Co z tego wyszło?

Od razu może uprzedzę, że niezbyt wiele, chociaż jedno małe zwycięstwo udało się odnieść. Ale po kolei, bo zabawa jest naprawdę przednia.

Chcesz usunąć znak? Musisz zacząć od podstaw.

I nie chodzi o podstawy dotyczące zasad umiejscawiania znaków, bo w sumie możemy zgłosić nasze wątpliwości odnośnie znaku bez powoływania się na konkretne punkty i akapity. Po prostu sam proces, już od jego pierwszego punktu, jest zrobiony tak, żeby przypadkiem ludziom za bardzo się nie chciało.

Właściwie nawet można uznać, że świetna instrukcja dotycząca tej procedury, opublikowana w serwisie Usuń Znak, „przegapia” punkt zerowy. Zanim bowiem przejdziemy do ustalenia tego, kto jest w ogóle zarządcą danej drogi i do kogo należy napisać, trzeba ustalić… co to za droga. W przypadku większych, dobrze oznakowanych dróg, nie powinno to być raczej problemem, ale – szczególnie w przypadku drobnych dróg, w sprawie których zgłaszałem wnioski – ustalenie ich oznaczenia wcale nie musi takie łatwe.

Można oczywiście uznać, że jestem leniwy i oczekuję, że wszystkie odpowiedzi będę miał na pierwszym miejscu na pierwszej stronie wyników Google, ale jednak mógłbym oczekiwać, że jakaś rządowa (i dobrze wypozycjonowana strona) z mapą wszystkich dróg – i najlepiej od razu odpowiedzialnym za niego organem – istnieje. Niespecjalnie jednak tak jest albo niespecjalnie udało mi się na nią trafić. W rezultacie raz znalazłem numer drogi w jakimś losowym PDF-ie, raz (chyba) na czymś około-geoportalowym dla danej okolicy, a raz na czymś podobnym, ale przygotowanym z większym rozmachem, bo po kliknięciu ujrzałem nawet informację o tym, kto jest zarządcą.

Żeby było zabawniej, to wcale nie była prawda, bo ten organ już nie istniał, a jego obowiązki przejął kto inny, ale o tym musiałem już dowiedzieć się sam z… artykułów prasowych.

Kiedy już wiemy, jaka to droga, musimy ustalić, kto odpowiada za organizację ruchu na niej.

W tym miejscu można kliknąć znowu w artykuł z serwisu Usuń Znak, gdzie w tabelce rozpisane jest, kto za co odpowiada, a później jeszcze rozpisanie wyjątków. Gdyby tutaj jeszcze było mało nabywania wiedzy kompletnie zbytecznej na temat strukturalnego podziału obowiązków, to najlepiej jeszcze potem ustalić, jak w ogóle nazywa się konkretna jednostka odpowiadająca w danym miejscu za organizację ruchu i… jak się z nią w ogóle skontaktować.

Ostatecznie więc, zanim w ogóle napisałem maila, mijał często dzień albo dwa, zanim w ogóle ustaliłem, do kogo mam go wysłać. Zresztą na wszelki wypadek i tak na końcu dopisywałem, że jeśli trafiłem pod zły adres, to proszę o wskazanie poprawnego (podobno nie wypada przekierowywać maili między jednostkami, bo potem wszyscy by tak chcieli, więc nie naciskałem). Na szczęście trzykrotnie udało mi się trafić dobrze – albo ktoś pokierował sprawą tak, żeby wyglądało to dobrze.

W tym miejscu mam trzy dobre wiadomości.

Po pierwsze – nie chciało mi się korzystać z żadnych ePUAP-ów i podobnych, wysyłałem po prostu najzwyklejsze w świecie maile. Na wszystkie dostałem odpowiedź, wszystkie zostały potraktowane – takie mam wrażenie – jako tako poważnie.

Po drugie – nie trzeba się silić na jakiś strasznie urzędowy język, tony przepisów, załączniki w PDF-ach i pieczęcie. Moje maile wyglądały przeważnie tak: dzień dobry, znak X nie powinien tu stać, gdyż Y, można coś z tym zrobić? I wystarczyło. A przynajmniej wystarczyło do tego, żeby dostać odpowiedź, która pewnie byłaby identyczna, gdybym postarał się bardziej.

Po trzecie – mimo ogólnego zdania na temat urzędników w Polsce, przynajmniej ci, na których trafiłem, zdawali się działać tak, żebym nie czuł się z moim wnioskiem olany. Były maile, były telefony, były aktualizacje stanu prac. Więc było całkiem przyjemnie, nawet jeśli nie do końca udawało się tak, jak chciałem.

Ok, to teraz może przejdźmy do tych trzech przykładów.

Uwaga dla ludzi o słabych nerwach – przykłady dotyczą oznakowania rowerowego, bo jak dobrze wiemy, to samochodowe jest tylko ogólnoinformacyjne i w ogóle co za wariat je tu postawił, pojadę po swojemu. 

Przypadek 1: chciałem usunąć 10 znaków, postawiłem kolejny

Dość widowiskowa porażka, przyznaję, ale przynajmniej mogę teraz mówić, że ten znak stanął dzięki mnie, a to już jakieś życiowe osiągnięcie.

O co chodziło? O to, że na długim odcinku jednej z dróg, a właściwie na jej utwardzonym poboczu, ustawiono znaki C-13/C-16, czyli droga dla pieszych i rowerów, które dodatkowo powtarzane były co skrzyżowanie. Ich zasadność jest kompletnie zerowa, bo i piesi, i rowerzyści mają obowiązek i tak korzystać z pobocza (i w tym przypadku korzystają, bo to im się po prostu opłaca), więc zaśmiecanie słupkami i tablicami urokliwego krajobrazu pól i lasów nie ma większego sensu. Dodatkowo brakowało od jednej strony oznakowania C-13/C-16 (był tylko kawałek dalej koniec C-13/C-16), a i szerokość drogi dla pieszych i rowerów nie spełniała wymogów nawet z 1999 r., mimo że drogę budowano czy przebudowywano później.

Wydawało się więc, że skoro oznakowanie jest a) niekompletne b) bez sensu i c) nie do końca zgodne z przepisami, można się go po prostu pozbyć i będzie ładniej, a ruch na drodze będzie dokładnie taki, jaki był. Tak też zresztą sugerowałem.

Niestety dość szybko otrzymałem dwie informacje. Pierwszą było to, że faktycznie brakuje znaku i został dostawiony. Drugą natomiast to, że nie planuje się dla danego odcinka zmieniać organizacji ruchu i znaki zostają. Średnio to dobra informacja, skoro od lat walczymy z nadmiarem zbędnych znaków, a tutaj tych zbędnych jest od groma i można byłoby je bez strat w ludziach i zmian na dobrą sprawę czegokolwiek – usunąć.

Niestety tak się nie stało, więc zamiast kilku znaków mniej, mamy jeden więcej. Wspaniała robota, Barycki.

Przypadek 2: udało się, ale jest jeden haczyk

Nie wnioskowałem bowiem o usunięcie żadnego znaku, a o przesunięcie już istniejącego o kilka metrów. Nowo wybudowana droga dla rowerów kończyła się bowiem (fizycznie i znakiem)… chodnikiem. Żeby było całkiem fajnie, to w tym miejscu po chodniku jeździć nie można (nie są spełnione wymagania dopuszczające taki ruch), na drogę zjechać wcześniej nie można (bo w sumie jest DDR równolegle), a i przeskoczyć z końca DDR na jezdnię się nie da, bo pomiędzy nią a jezdnią jest głęboki rów.

Trochę oczywiście było to przypierniczanie się z mojej strony, bo było wiadome, że rowerzyści będą po prostu zjeżdżać kawałek wcześniej drogą zjazdową z pola, nikomu się krzywda od tego nie stanie, a znak niech sobie stoi. Ale prawo jest prawo, więc przesłałem w dość luźnym mailu swoje wątpliwości.

O dziwo, po jakimś czasie – takim, że już zapomniałem, że w ogóle wysłałem tego maila – dostałem informację zwrotną, że oznakowanie zostało poprawione, że znak końca drogi dla rowerów został przeniesiony kilka metrów wcześniej, dzięki czemu DDR kończy się teraz w takim punkcie, że można zjechać na jezdnię bezpośrednio wspomnianym asfaltowym zjazdem z pola.

Porządek zaprowadzony, jestem szczęśliwy.

Przypadek 3: porażka i zwycięstwo w starciu z moim arcywrogiem

Czyli z typowym polskim CPR-em na obszarach umiarkowanie zurbanizowanych (kazali mi to napisać delikatnie), o szerokości 70 cm, bez przygotowanego wjazdu z jezdni w jakiejkolwiek formie, dodatkowo ozdobionego wyblakłym już ze starości znakiem B-9. Standardem na tej dość turystycznej trasie jest oglądanie rodzin jadących – mimo zasadniczo podwójnego zakazu – po jezdni, bo rower z przyczepką po prostu tam się nie zmieści.

Dodatkowo cała organizacja ruchu jest na tyle cudowna – i charakterystyczna dla obszarów pozamiejskich – że na drodze przed wsią oraz za nią jak najbardziej dopuszczony jest ruch rowerowy na standardowych zasadach. Natomiast na terenie samej wsi, gdzie ruch w naturalny sposób się uspokaja, więc i bezpieczeństwo rowerzystów jest większe, na jezdni pojawia się B-9, a na wąskim chodniku – C-16/C-13. Gdzie tu sens – nie wiem, więc napisałem maila i zasugerowałem, że tego wszystkiego to można się pozbyć, bo to chyba nietrafione i dyskusyjnie legalne. Można np. zastosować znak C-16 i tabliczkę z informacją o dopuszczonym ruchu rowerowym.

Cała sprawa toczyła się całkiem długo, przy czym muszę przyznać, że byłem naprawdę na bieżąco informowany o tym, co się dzieje, a dodatkowo uzyskałem informacje – przynajmniej telefonicznie, a nie na papierze – że w sumie faktycznie to jest chodnik, faktycznie nawet niespecjalnie jest jak na niego wjechać i tak średnio to wyszło. Zaplanowane zostało więc na początek stworzenie brakującego najazdu, a także zgłoszenie wniosku o zmianę organizacji ruchu. Przy czym okazuje się, że zmiana organizacji ruchu to nie jest takie hop siup, to trzeba zgłosić, przeprocesować, przegłosować, skonsultować i dopiero można.

Pierwszy mój mail został wysłany w maju 2023 r., natomiast ostatniego otrzymałem w połowie… listopada. Zgodnie z zawartymi w nim informacjami wykonano już łączniki pomiędzy jezdnią a chodnikiem, a także usunięto znak B-9. Nie zgodzono się natomiast na zmianę organizacji ruchu, więc (jeszcze tam od tego czasu nie byłem) zakładam, że C-13/C-16 nadal stoi. Jedyną różnicą jest to, że nie ma teraz zakazu jazdy po jezdni, co w sumie nic nie zmienia, bo wynika on ze znaku C-13/C-16.

Udało mi się więc skasować jeden znak, ale nic to nie zmieniło. Satysfakcja ograniczona.

Jak to powinno wyglądać?

W idealnych warunkach – w ogóle nie powinniśmy mieć wątpliwości co do zasadności znaków, a już tym bardziej ich zgodności z przepisami. Stoi, znaczy, że legalny i powinienem się do niego dostosować.

Tak jednak nie jest i mimo zapowiadanych przez lata walk z nadmiarem znaków, można chyba spokojnie przyjąć, że kompletnie nic się nie dzieje – znaki są stawiane (albo zostawiane) jak wcześniej, czasem bez żadnej logiki, czasem nawet bez zgodności z prawem. Wspaniałe byłoby, gdyby powstało ogólnopolskie, oficjalne narzędzie, które pozwalałoby zgłaszać takie przypadki do jakiegoś nadrzędnego organu, który następnie osądzałby zasadność zgłoszenia i rozdzielał zadania między odpowiednie jednostki, rozliczając je później skrupulatnie z efektów. Zdjęłoby to ze zwykłych obywateli obowiązek edukowania się w temacie tego, kto za co odpowiada, a i pewnie znacząco umocniło przekaz.

Teoretycznie już w tym momencie funkcjonuje Krajowa Mapa Zagroń Bezpieczeństwa i owszem, obejmuje pozycję „Niewłaściwa organizacja ruchu drogowego”, ale nie do końca jestem przekonany, że moje uwagi to uwagi, które powinny trafić na policję. Chociaż kto wie, może w tym roku spróbuję. Dam znać, jak poszło tą drogą.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać