23.03.2020

Klasyk, ale w szybszym wydaniu. Oto restomod na bazie Jaguara E-Type

Przez pół życia marzyłeś o Jaguarze E-Type, ale seryjne egzemplarze są zbyt siermiężne i mają za mało mocy? Nie martw się, firma Woodham Mortimer ma rozwiązanie problemu.

Nie jestem pewien, czy istnieje bardziej kultowy Jaguar niż klasyczny E-Type. Jasne, ta brytyjska marka miała w swej historii znacznie więcej ciekawych modeli, jak choćby X-Type XK120, XKSS czy XJ220, ale jeśli poprosicie kogoś o podanie modelu Jaguara, który wpadnie mu na myśl jako pierwszy, szanse na usłyszenie nazwy „E-Type” są całkiem spore.

Produkcja E-Type’a rozpoczęła się w 1961 r. i trwała przez 14 lat.

Dziś najbardziej cenione są wczesne egzemplarze pierwszej serii. Takie auta były początkowo napędzane 6-cylindrowymi silnikami o pojemności 3,8 l i mocy 269 KM. Później wprowadzono zmodyfikowaną jednostkę napędową powiększoną do 4,2 l, ale o niezmienionej mocy (za to o wyższym maksymalnym momencie obrotowym – zamiast dotychczasowych 353 Nm, do dyspozycji były 384 Nm).

Największym i najmocniejszym silnikiem montowanym w Jaguarze E-Type było 5,3-litrowe V12. Motor ten zastąpił rzędowe „szóstki” w trzeciej serii modelu, oferowanej od 1971 r. Zdziwiłby się jednak ten, kto oczekiwał znacząco wyższej mocy: V12 miało tylko o 7 KM więcej niż wcześniejsze wersje 4.2. Trochę mało, prawda?

Tego problemu nie ma restomod przygotowany przez firmę Woodham Mortimer.

To przedsiębiorstwo już wcześniej zajmowało się klasycznymi Jaguarami, choć w dużej mierze pracowało nad przygotowywaniem takich aut do sportu. Najnowsze dzieło Brytyjczyków to  idealny pojazd, by – jak sami napisali na swojej stronie internetowej – bez wysiłku dojechać z Londynu do Saint Tropez.

A dlaczego to taki idealny pojazd?

To oczywiście kwestia dopracowania klasycznej konstrukcji, zarówno pod kątem osiągów, prowadzenia, jak i komfortu jazdy. Za ten ostatni odpowiada na nowo wykończone wnętrze z dużą ilością skóry i Alcantary. Warto zauważyć, że w przeciwieństwie do wielu podobnych projektów, WM Sport GT – taką bowiem nazwę nosi E-Type od Woodham Mortimer – nie straszy pasażerów średnio atrakcyjnymi akcentami w rodzaju nowoczesnego radioodtwarzacza czy zmienionej kierownicy.

Widać, że nie jest to to samo wnętrze, co w 1966 r., ale niemal wszystko zachowuje należyty klimat, łącznie z przygotowanymi od podstaw fotelami. Jedynym drobnym zgrzytem jest diodowe oświetlenie kabiny, ale spodziewam się, że nabywca auta mógłby poprosić o wymianę go na tradycyjne żarówki. Miłym dodatkiem jest natomiast podgrzewana przednia szyba, więc ewentualne poranne przymrozki ani deszczowa pogoda nie powinny być problemem.

Pod długą maską czeka klasyczna „szóstka”, ale powiększona do 4,7 l.

Silnik ten korzysta z doświadczeń firmy w zakresie przygotowywania aut do sportu, co zresztą widać po parametrach: moc maksymalna wynosi ok. 400 KM, a maksymalny moment obrotowy przekracza 540 Nm. Warto nadmienić, że do przeniesienia napędu firma wykorzystała tu manualną skrzynię 5-biegową własnej konstrukcji, której seryjne (drogowe) auta nigdy nie miały (wliczając w to wersje V12). W opisywanym restomodzie, skrzynia współpracuje z mechanizmem różnicowym o ograniczonym poślizgu.

Ależ to jest ładne.

Moc już mamy – pozostaje kwestia jej okiełznania.

W tym pomóc ma zmodyfikowane zawieszenie, które ma możliwość zmiany ustawień. Do kompletu zamontowano inne od seryjnych stabilizatory. Szersze są też opony – o ile późniejsze egzemplarze seryjnych Jaguarów E-Type pierwszej serii zjeżdżały z taśmy na oponach o szerokości 185 mm, to restomod z przodu ma gumy o szerokości 215, a z tyłu 245 mm – co zresztą wymagało poszerzenia tylnych błotników. Zastosowano ogumienie Avon o wzorze bieżnika adekwatnym do okresu, w którym produkowano E-Type’a. W przypadku takich klasyków ma to dla niektórych spore znaczenie.

Problemów nie powinno być też z hamowaniem. Na obu osiach pojawiły się wentylowane tarcze hamulcowe, z którymi współpracują zaciski 6- lub 4-tłoczkowe (odpowiednio, z przodu i z tyłu).

Brzmi nieźle. Tylko co z ceną?

No, tutaj jest kłopot: jak podaje firma, auto będzie kosztować od 330 do 350 tys. funtów, zależnie od specyfikacji. Daje to – według dzisiejszego kursu funta – jakieś 1,6-1,7 mln zł. Trochę dużo… Peter Haynes – prezes zarządu firmy – nie ma jednak wątpliwości, że auto jest tyle warte, bo to grand tourer ostateczny.

Czy tak jest w istocie – nie wiem. Ale nie ukrywam, że to jeden z najładniej zrealizowanych restomodów które widziałem.