Bezpieczeństwo ruchu drogowego

Pojechałem do Gdańska i z powrotem po S7. Ograniczenie do 80 km/h robi więcej złego niż dobrego

Bezpieczeństwo ruchu drogowego 04.09.2022 225 interakcji
Tymon Grabowski
Tymon Grabowski 04.09.2022

Pojechałem do Gdańska i z powrotem po S7. Ograniczenie do 80 km/h robi więcej złego niż dobrego

Tymon Grabowski
Tymon Grabowski04.09.2022
225 interakcji Dołącz do dyskusji

Wyobraźcie sobie, że z dnia na dzień wprowadza się zakaz jazdy windą. 

Uzasadnienie jest proste: winda jest niebezpieczna, może spaść, ludzie mogą zginąć. Zakazujemy więc jazdy windą. Nieważne, że pracujesz na 33. piętrze wieżowca – przecież istnieją schody.

Będzie jakaś grupa ludzi, którzy dzielnie będą wchodzić po schodach. Inni w ogóle się nie przejmą zakazem i będą dalej jeździć windą, twierdząc że po to powstały windy. Jeszcze inni kilka razy wejdą po schodach, no bo taki przepis, ale dość szybko zobaczą, że inni dalej jeżdżą windą i nic się nie dzieje – to najważniejsza grupa, do nich jeszcze wrócimy. Jeden raz do paru biurowców wejdzie policja i ukarze jeżdżących windami. Będzie to jednak jednorazowa sytuacja, bo wkrótce potem do internetu trafią filmy, jak komendant główny policji i wiceminister spraw wewnętrznych jadą razem windą. Po pół roku od wprowadzenia przepisów nikt nie będzie ich przestrzegał, będą kompletnie martwe. Wszyscy będą dalej jeździć windami tak jak jeździli, śmiejąc się że hehe, to nielegalne, zobacz jakim jestem przestępcą. Policjanci nie będą zwracać na to wykroczenie żadnej uwagi. Prawo zamieni się we własną parodię, a co gorsza, ta sytuacja wpłynie na postrzeganie prawa w ogólności jako czegoś, czego ogólnie trzeba przestrzegać, no chyba że ktoś ma powód (np. musi wjechać windą na wysokie piętro), to wtedy nie.

Na drodze S7 są wielokilometrowe odcinki z ograniczeniem do 80 km/h

Powód? Zwierzęta, które mogą wybiec na drogę. Na dwujezdniową drogę ekspresową z ekranami z każdej strony. Musiałyby najpierw przeskoczyć przez ekrany i płot osłaniający drogę. Teoretycznie jest to możliwe, tzn. może zdarzyć się jakiś megajeleń, jakiś akrobatyczny daniel i łoś-superktoś, które przeskoczą przez ekrany i wskoczą na jezdnię. Wydaje się to jednak bardzo mało prawdopodobne. Ustawiono jednak ograniczenie do 80 km/h, po to żeby w razie kolizji ze zwierzęciem zarządca drogi nie musiał wypłacać odszkodowania. Zwróćcie uwagę na cynizm tego postępowania: ustawiający ograniczenie WIEDZIAŁ, że nikt nie będzie go przestrzegał, jeśli będzie ustalone na bardzo niskim poziomie i dzięki temu zdejmie z siebie odpowiedzialność. W tym momencie na starej, jednopasmowej siódemce jest na wielu odcinkach dopuszczona wyższa prędkość (90 km/h) niż na S7.

Plan się powiódł, bo…

NIKT NIE JEDZIE TAM 80 KM/H

Nikt, literalnie nikt, nołbady. Wszyscy suną mniej więcej 100-110, czasem trafia się szaleniec-migacz-zganiacz, który pędzi ze 160 km/h. Jednak jadąc tempomatowe 110 km/h turlałem się mniej więcej równo z innymi. Kogoś tam zdarzyło mi się nawet wyprzedzić, ale różnica prędkości między nami była mała. Kilka kilometrów później wyprzedził mnie oznakowany radiowóz – Kia Cee’d, też z malutką różnicą prędkości między nami. Policjanci jechali jak wszyscy, ale na pewno nie 80 km/h, również ignorując to absurdalne ograniczenie.

Stawianie znaków może mieć czasem odwrotny do zamierzonego skutek

Stawiając znaki, nikt nie bierze pod uwagę tego, czy faktycznie ludzie będą się do nich potem stosować i nikt tego nie sprawdza. Tym sposobem może dojść do sytuacji, gdzie postawienie danego znaku spowoduje więcej szkód niż pożytku. Powstała nowa, piękna droga ekspresowa, po której teoretycznie można jechać 120 km/h, a potem ograniczono na niej prędkość do 80 km/h, czyli do niższej niż na starej drodze. Ludzie uznają, że to jakaś pomyłka, lipa i kit i nie stosują się do tego ograniczenia, i nikt na to nie reaguje. Sytuacja ta rozciąga się na przestrzeganie znaków w ogólności, a w szczególności ograniczeń prędkości. No tam ileś było, ale ja jadę normalnie, bezpiecznie, tyle co wszyscy i nawet policja mnie nie zatrzymuje, czyli jest OK. Jest czy nie jest?

Niestety jest

Jest w Warszawie kilka dróg rowerowych, gdzie nie da się normalnie przejechać na wprost przez skrzyżowanie, bo przejazd wymaga pokonania dwóch jezdni z osobnymi sygnalizatorami świetlnymi i one są zawsze na przemian – czerwone/zielone, więc zawsze stoisz na minimum jednych światłach. Nikt się do tego nie stosuje. Watahy rowerzystów przejeżdżają przez czerwone przez mniejszą jezdnię, jeśli przy większej pali się zielone. Gdyby tam stanąć i to sfilmować, można by wysnuć wniosek, że 97% rowerzystów nie stosuje się do czerwonego światła. Byłaby to prawda, ale podanie jej bez kontekstu byłoby przekłamaniem. Problemem w tym miejscu jest idiotyczna infrastruktura i oznakowanie niezgodne ze zdrowym rozsądkiem, co sprawia że nikt go nie przestrzega – i nikt nikogo za to nie karze. To coś jak ze sprawdzianami w szkole: jeśli trzy razy z rzędu wszyscy uczniowie dostają jedynki, to chyba nie z nimi jest problem, tylko z nauczycielem.

s7 ograniczenie prędkości

Dlatego po raz kolejny napiszę

Żeby nauczyć polskich kierowców przestrzegania znaków drogowych, należy najpierw co najmniej połowę z tych znaków usunąć, bo inaczej ich znaczenie się degraduje. Kiedy znaków będzie mniej, łatwiej będzie wyegzekwować te, które pozostały. A póki co, mam protip dla policji: jeśli ktoś jedzie 80 km/h po S7 (wolniej niż tir), to pewnie jest pijany.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać