Felietony

Brak samochodu to w obecnych czasach przywilej, na który niewielu może sobie pozwolić

Felietony 25.10.2022 1321 interakcji

Brak samochodu to w obecnych czasach przywilej, na który niewielu może sobie pozwolić

Paweł Grabowski
Paweł Grabowski25.10.2022
1321 interakcji Dołącz do dyskusji

Brak samochodu ma być remedium na wszystkie problemy współczesnego świata. Niestety niektórzy nie są w stanie zrozumieć, że we współczesnej Polsce oznacza to wykluczenie komunikacyjne. Nie wiem skąd bierze się przekonanie, że kierowcy stoją w korkach, bo to lubią. 

Od jakiegoś tygodnia obserwuję dziwny trend w środkach masowego przekazu oraz największych mediach. To zorganizowany atak na posiadanie samochodu. Temat zaciekawił mnie na tyle, że przeczytałem historie ludzi, którzy pozbyli się samochodu, co zmieniło diametralnie ich życie na lepsze. Jeden dzięki sprzedaży mógł spłacić do końca kredyt mieszkaniowy, a za pozostałą sumę pieniędzy mógł kupić sobie rower za półtorej średniej krajowej. Jego kondycja finansowa i fizyczna uległy znacznej poprawie. Ze zdumieniem przeczytałem historie o ludziach, którzy przyciśnięci galopująca inflacją nie dość, że musieli sprzedać samochody i przeprosić się z komunikacją publiczną, to jeszcze muszą korzystać z gazetek promocyjnych z supermarketów. Do tej pory nie wiem, co było dla nich gorsze — kupowanie rzeczy na promocji czy jazda autobusem.

trolejbus
Autor: Katarzyna G.

Takich historii w mediach jest coraz więcej, są one podlane różnymi sosami. Niektóre zwracają uwagę na koszty społeczne posiadania samochodu — trucie innych ludzi emisją spalin, zawłaszczanie przestrzeni miejskiej, inne podkreślają duże obciążenie finansowe związane z autem, a jeszcze inne mówią o tym jak niszczący jest wpływ samochodu na nasze zdrowie. Remedium na wszystko mają być połączone siły złożone z rowerów, komunikacji miejskiej i hulajnóg elektrycznych. Czytam to wszystko i łapię się za głowę jak można być tak oderwanym od rzeczywistości. Tu się nic nie klei.

Brak samochodu to przywilej nielicznych

Po co ludzie jeżdżą samochodami i po co stoją w korku? Bo mają do załatwienia różne sprawy. Najpopularniejszą z przyczyn używania samochodu jest jazda do pracy. Druga to odwożenie dzieci do szkół. Nikt nie stoi sobie o siódmej rano w korku dla przyjemności. To jakiś mit, każdy jedzie, bo ma coś do załatwienia, coś co zazwyczaj nie jest wykonalne bez samochodu. Według danych z 2016 roku kierowcy mieszkający w największych miastach w Polsce spędzają około 8 godzin miesięcznie w korkach, co daje 96 godzin rocznie. Jeżeli myślicie, że to dużo to w 2018 roku przeciętny niemiecki kierowca spędzał w korkach 120 godzin rocznie. Niekórzy lubią mówić, że to stracony czas, ale niestety w zabieganym społeczeństwie często jest to dodatkowa okazja do porozmawiania z rodziną, ze współpracownikami, a czasem to jedyny czas kierowcy dla siebie, w którym może np. posłuchać podcastu.

Tylko nieliczne grupy zawodowe, a czasem pojedyncze osoby mogą sobie pozwolić na luksus pracy zdalnej

Dawno temu człowiek żył, pracował i umierał w okolicach swojego rodzinnego domu. Nie miał zbytnio innego wyjścia. Dopiero wraz z upowszechnieniem się szybkich form transportu udało mu się wyrwać z tego zamkniętego kręgu. Pojawiły się nowe możliwości, z których skwapliwie korzystano. Dzisiaj chcemy wracać do takich warunków, żeby jak najwięcej przebywać w domu, nie jeździć po mieście, nie tracić życia w korku, ale tak się nie da. Do pracy trzeba dojeżdżać, często po kilkanaście/kilkadziesiąt kilometrów. Duże miasta wessały pracowników i pracodawców, przez co mieszkańcy terenów podmiejskich nie mają wyjścia i muszą do swojej pracy dojeżdżać.

brak samochodu
Idealne miejsce do pracy zdalnej

Sama praca zdalna została przedstawiona w taki sposób, jakby nagle każdy pracował zdalnie. Tymczasem badania pokazują, że nie jest tak kolorowo. Amerykański Instytut Gallupa opublikował badanie, z którego wynika, że w Stanach Zjednoczonych podwoiła się liczba pracowników zdalnych. W czasie pandemii co czwarty pracownik wykonywał swoje obowiązki z domu. Wydaje się to dużo, ale przekłada się to na 2,4 dni pracy zdalnej w miesiącu przed pandemią i 5,8 dnia pracy zdalnej w trakcie pandemii w miesiącu.  W pozostałe dni Amerykanie wsiadają do samochodu i jadą do pracy. W USA preferują model hybrydowy – 2 dni pracy zdalnej, 3 dni w biurze (lub odwrotnie). Zgodnie z badaniami Gallupa istnieje maksymalny pułap pracowników, którzy są w stanie wykonywać pracę zdalnie i na razie oscyluje on w okolicach połowy wszystkich zatrudnionych, a druga połowa musi dojeżdżać do pracy. Bez pracowników wykonujących swoją pracę na miejscu nasza gospodarka padłaby góra po tygodniu. Nie doceniamy pracowników fizycznych i ich roli w stabilnym państwie.

Idea miast 5, 10 czy 15-minutowych nie sprawdziła się w rzeczywistości

Łatwo jest być Napoleonem deski kreślarskiej. Tylko niestety trudniej jest to wcielić w życie. Ideą miast 15-minutowych jest umiejscowienie w obrębie 15 minut spacerem lub rowerem niezbędnych rzeczy — edukacji, pracy, rozrywki, sklepów oraz opieki zdrowotnej. Tyle w teorii, tymczasem praktyka pokazuje, że nie da się zbudować każdemu szkoły 10 minut spacerem od domu, nie da się postawić zakładu pracy w odległości 15 minut od osiedla. Takie rzeczy trudno osiągnąć w symulatorach miast, a co dopiero w prawdziwym życiu. Tereny nie są z gumy, ziemi nie przybywa, grunty mają swoich właścicieli, a budowanie kosztuje. Jedynym wyjściem byłoby rozwalenie każdego miasta do gołej ziemi i wybudowanie go na nowo. Tylko wtedy udałoby się uzyskać modelowe miasto, gdzie do najważniejszych usług mamy 15 minut drogi.

brak samochodu
Idealna droga według aktywistów

Co rozsądniejsi urbaniści mówią wprost, że miasto 15-minutowe to mrzonka. Raz, że wymaga zbudowania go od nowa, dwa – szybko prowadzi do powstawania enklaw, w których żyją bogatsi mieszkańcy, którzy mają wszystko w zasięgu 15 minut oraz getta biedoty, która musi jakoś dostać się do usług. Dlatego coraz częściej mówi sie o społecznościach 15-minutowych i miastach jednogodzinnych – w 15 minut powinniśmy zrealizowac podstawowe potrzeby takie jak jedzenie, a do innych np. praca powiniśmy dostać się w ciągu godziny. Ma to większy sens i nie wyrugowuje samochodów z miast, tylko czyni je jedną z form przemieszczania się obok roweru, komunikacji publicznej i własnych nóg.

Miasta nie są zaprojektowane pod życie bez samochodu

Wiecie czym się różni jazda autobusem w porannym szczycie od jazdy swoim prywatnym autem? W tym drugim siedzimy sami lub z rodziną w komforcie, rozmawiamy, słuchamy radia, panuje zazwyczaj miła atmosfera. Natomiast w autobusie stoimy dokładnie w tym samym korku, ale najczęściej bez miejsca siedzącego, otoczeni tłumem obcych ludzi, a wokół panuje kakofonia dźwięków. Nic dziwnego, że większość wybiera własny środek transportu. Zaprojektowaliśmy miasta, w których zakłady pracy są położone obok siebie, dzielnice sypialniane są w innym miejscu, szkoły w innym, a usługi zdrowotne sa porozrzucane losowo. Dlatego po tych miastach musimy nieustannie jeździć. Z racji tego, że ulice nie są z gumy często nie ma miejsca na wydzielenie buspasów. Ich brak powoduje to, że zbiorkom radosnie stoi w korku. Z drugiej strony przykład buspasa z Warszawy pokazuje, że wydzielając pas dla autobusów można wyrządzić więcej szkody niż pożytku.

zakaz wjazdu diesli rzym

Miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego to parodia pomieszana z kryminałem. Miasta rozlewają się na okolice bez ładu i składu, powstają tzw. osiedla łanowe – bloki lub skupisko domków jednorodzinnych w szczerym polu, do którego nic nie dojeżdża i które nie ma żadnej infrastruktury. Jedynym sposobem wyjazdu z niego jest samochód. Postępuje zjawisko suburbanizacji, co z jednej strony jest „dobre“, bo świadczy o wzroście zamożności społeczeństwa, ale z drugiej strony jeżeli nie idzie za nim odpowiednia polityka transportowa szybko staje się problemem. Mieszkańcy takich przedmieść nie zrezygnują z samochodu.

Polska prowincja stoi samochodami. Wykluczenie komunikacyjne zbiera żniwo

Mieszkający na niej o autobusach słyszeli z opowieści rodziców i starszych. Można się śmiać rechotem wykształconego człowieka z wielkiego ośrodka miejskiego, ale na prowincji brak autobusu to dramat. Liczba połączeń drastycznie spada z roku na rok. Według danych GUS w 2014 r. funkcjonowało 788 tys. kilometrów linii komunikacyjnych. W 2020 roku liczba ta spadła do 480 tys., czyli ubyło prawie 40 proc. kilometrów połączeń w 6 lat. To ogromne liczby i masa ludzkich dramatów i problemów. Co jest przyczyną spadku zainteresowania? Jak zwykle pieniądze. Linie komunikacyjne nie są rentowne, dopłaty ze środków państwowych są mizerne. Co roku rosną koszty osobowe oraz koszty utrzymania floty autobusów. To w połączeniu z brakami kadrowymi skutkuje likwidacją kolejnych linii. Mieszkańcy Polski objęci wykluczeniem komunikacyjnym są zmuszeni korzystać z własnych samochodów. Ratunkiem miał być rządowy program, który miał zapewnić autobus do każdej gminy, ale według ekspertów to świetny program, ale powstał 25 lat za późno, bo teraz już nie ma co ratować. W latach 90. funkcjonowało 180 dużych firm autobusowych. Do dzisiaj przetrwała połowa.

brak samochodu
Samochód, który wyrównał szanse

Jazdę pociągami ostatnio opisał Grzegorz. Mieszkamy w tym samym mieście, więc do Warszawy jeździmy w podobny sposób — pociąg to loteria, w której trudno coś wygrać. Mój rekord to 272 minuty opóźnienia, bo się cały czas psuła lokomotywa po drodze. Nie życzę takich doznań najgorszemu wrogowi. To wszystko razem sprawia, że mamy według statystyk średnio 0,66 samochodu na głowę, co jest jednym z największych wyników w całej Unii Europejskiej, dla której średnia wynosi 0,53 auta. Wykluczenie komunikacyjne pogłębia biedę i nierówności społeczne. Dlatego ludzie nim dotknięci muszą mieć jakikolwiek samochód, żeby móc żyć na jakimkolwiek poziomie. Promowanie pozbycia się samochodu na rzecz innych form komunikacji sprawi, że ludzie dotknięci wykluczeniem komunikacyjnym będa mieli jeszcze gorzej w życiu. A pogłębiające się nierówności społeczne zawsze kończą się tak samo – krwawymi buntami. Niektórzy zapominają, że dostęp do transportu tak naprawdę jest jedną z podstawowych potrzeb czlowieka.

W Polsce nie da się żyć bez samochodu

W latach 2010 – 2012 Europejska Sieć Obserwacyjna Rozwoju Terytorialnego i Spójności Terytorialnej – w skócie ESPON objęła nasz kraj badaniem w zakresie transportu samochodowego oraz komunikacji zbiorowej. Porównano różne wskaźniki, z których jasno wynika, że bez samochodu nie da się w Polsce funkcjonować. Zanim ktoś zarzuci mi, że posługuję się danymi sprzed 12 lat, a teraz wszystko się zmieniło, to polecam wrócić do akapitu wyżej. Ubyło połączeń komunikacji autobusowej, za to znacząco poprawiła sie infrastruktura drogowa. Oznacza to, że 12 lat później przewaga samochodu jest jeszcze większa. Zacznijmy od pierwszej ilustracji – dostępność ofert pracy w obrębie 60 minut jazdy samochodem i komunikacją:

życie bez samochodu
Źródło: ESPON

Jak na dłoni widac przewagę samochodu w tak prozaicznej kwestii jaką jest praca. Kolejnym druzgoczącym wykresem jest dostęp do szpitali:

Źródło: ESPON

Te różnice decydują często o życiu i śmierci. Dzięki samochodowi większośc szpitali jest dostępna w czasie do 30 minut. Dojechać w 30 minut komunikacją zbiorową to duży sukces. Jednym z kluczowych aspektów mających wpływ na jakoś życia jest wykształcenie. Tak wygląda dostepność szkół wyższych:

Liczba szkół średnich dostępnych w 30 minut samochodem/komunikacją zbiorową. Źródło: ESPON

Niech ktoś teraz powie, że samochód nie wyrównuje szans społeczeństwa na godne życie, zdobycie wykształcenia, należytą opiekę lekarską i na pracę. Brak samochodu wyrządza więcej szkód niż pożytku.

Przez lata samochód był celem

Nie ma co się oszukiwać – Polska została okrutnie doświadczona przez historię. Po latach problemów z własnością prywatną, zapisami na coraz gorszej jakości wyroby rodzimej motoryzacji, wzdychaliśmy do samochodów, którymi jeździł cywilizowany świat. Gdy w końcu pojawiły się możliwości zakupu takich aut, to ruszylismy je kupować. Lata dobrobytu sprawiły, że samochód (podobnie zresztą jak w innych krajach na dorobku) stał się wyznacznikiem powodzenia. Dla wielu ludzi kolejnym etapem był domek na przedmieściach lub w podmiejskiej miejscowości. Taki amerykański sen po polsku. Telewizja, reklamy i seriale ukształtowały w nas obraz człowieka sukcesu, który wsiada do swojego pięknego samochodu, wyjeżdża z dużego domu na przedmieściach, obok niego siada żona i dwójka dzieci i razem jadą do najbliższego miasta do pracy i szkół. Seriale i reklamy pomijają to, że człowiek sukcesu stoi w korku z innymi ludźmi sukcesu.

pytanie na niedzielę
Warszawa: 22 w Europie, 47 na świecie.

Możemy się cieszyć, że młode pokolenie zaczyna traktować samochód jak zwykłą rzecz, ale upłynie wiele lat, zanim lepszy samochód przestanie kojarzyć się z sukcesem. Tak samo możliwy jest scenariusz, w którym taki obrót spraw nie będzie miał miejsca. Ponad 100 lat rozwoju motoryzacji pokazuje, że poczucie wyjątkowości, aura posiadania produktu lepszego niż inni cały czas świetnie trafia w ludzkie potrzeby. W końcu jesteśmy tylko ludźmi i chcemy żeby inni widzieli, że zapracowaliśmy na to co w życiu najlepsze.

„Na Zachodzie sobie poradzili”

Gdy słyszę ten argument, to mnie telepie. Dziwnym trafem rozmówcy zawsze podają przykład bogatych państw, które dawno temu zbudowały swoją potęgę na krwi i wyzysku kolonii, a teraz mogą odcinać od tego kupony. Innym przykładem jest Norwegia, kraj który ze zdumieniem odkrył, że w morzu nie tylko można łowić ryby, ale również wydobywać cenną ropę naftową. Gdy słyszę, że przecież w Holandii wszyscy ludzie jeżdżą na rowerach, a samochody są tam zbędne, to mam ochotę wziąć pompkę od roweru i wbijać do głowy geografię. Holandia jest prawie 8 razy mniejsza niż Polska, żyje tam o połowę mniej ludzi niż u nas, a do tego kraj jest płaski jak stół, a duże ośrodki miejskie leżą obok siebie. Gęsta zabudowa sprawia, że wszędzie jest blisko. Gdybym urodził się np. 50 km pod Rotterdamem to mógłbym wybrać sobie kilka dużych miast, w których znajdę pracę łącznie ze stolicą. Gdy w Polsce urodzę się 50 km od dużego miasta, to nie mam wyboru — muszę tam jechać samochodem i nie mam żadnych większych ośrodków obok siebie (nie dotyczy Konurbacji Górnośląskiej).

koszt przejazdu autostradą a2
To Holandia. Jak widać — nie ma tutaj żadnego samochodu, same rowery.

To, że wielu ludzi w Holandii wybiera rower nic nie zmienia w Polsce. Mają tam inną pogodę, znacznie krótsze dystanse oraz lepszą infrastrukturę. Nie namówimy paru milionów Polaków, żeby zrezygnowali ze swojego rozproszenia urbanizacyjnego i szybko przenieśli się w bardziej zurbanizowane rejony. Pewnym rozwiązaniem byłoby przekonanie rodaków do idei parkingów przesiadkowych, ale na razie są to kompletnie przestrzelone przedsięwzięcia. Dodam jeszcze, że Holendrzy pomimo tego, że teoretycznie pozbyli się samochodów i wszedzie jeżdżą na rowerach, to w korkach spędzają średnio 50 godzin rocznie. Dziwna sprawa, ale na pewno jest na to jakieś wytłumaczenie. Może to polscy pracownicy sezonowi przyjeżdżają do krainy mlekiem i miodem płynącej tworzyć zatory drogowe?

Ludzie kupują rowery, bo chcą mieć więcej rzeczy

W ostatnich latach mamy do czynienia z ogromną popularnością jazdy na rowerze. Jeżdżą wszyscy, ceny rowerów i części do nich wystrzeliły w kosmos, a na dostawy niektórych modeli czeka się kilka miesięcy. Kupowanie drogich rowerów stało się pewnym manifestem — patrzcie, stać mnie na karbonowy rower za 15, 20 czy 25 tysięcy. Poprawia się jakość życia, lubimy otaczać się ładnymi rzeczami i nie ma w tym nic dziwnego. Tylko to dzieje się obok kupowania samochodów, a nie zamiast. Liczba zarejestrowanych aut w Polsce rośnie z roku na rok — według danych z Centralnej Ewidencji Pojazdów i Kierowców w 2021 r. Polacy zarejestrowali 446 680 samochodów, co oznacza wzrost o 4,27 proc. w stosunku do liczby rejestracji w 2020 r. Ten trend utrzymuje się od lat. Bogacimy się, chcemy jeździć samochodami. To, że dodatkowo kupujemy rowery nie ma znaczenia w szerszej perspektywie. Traktujemy je jako hobby, a nie sposób na codzienne przemieszczanie się.

„Ale generacja XYZ nie chce kupować samochodów!”

Jeden z moich ulubionych argumentów to powoływanie się na preferencje zakupowe ustalone na podstawie ankiet kierowanych do określonej grupy wiekowej. Ostatnio wszyscy przyglądają się pokoleniu Z, czyli ludziom urodzonym po roku 1995. Jedno z badań twierdzi, że to pokolenie nie będzie kupować samochodu, bo żyją zgodnie z trendami ekologicznymi i ich priorytetem będzie zrównoważony transport oraz na samochody autonomiczne. Ustalmy jedno — samochód autonomiczny to mrzonka, której nie da się wprowadzić w ruchu drogowym. Żeby było to możliwe należałoby z ulic wyeliminować wszystkich — pieszych, rowerzystów, innych kierowców, zwierzęta. Po prostu każdego, kto może zachować się w sposób nieprzewidywalny dla algorytmu. Taka sztuka nie uda się przez najbliższe kilkadziesiąt lat, więc zostawmy to w rękach start-upów sprzedających sny o lepszym jutrze.

Toyota Corolla SUV

Problemem pokolenia Z jest to, że dopóki żyją na łasce rodziców z samochodami, to mogą deklarować, że własny samochód nie jest im potrzebny. Natomiast gdy tylko pojawia się w ich życiu okoliczności sprzyjające posiadaniu auta, to go kupują. Raporty i preferencje zderzają się z twardą rzeczywistością, co przekłada się na rosnącą liczbę rejestracji samochodów — zarówno nowych jak i używanych. Ankieta ankietą, ale życie życiem, w końcu dzieci do przedszkola trzeba zawieźć, na zakupy pojechać, a głupio tak dzwonić po ojca, gdy samemu jest się głową rodziny.

Ktoś może powiedzieć, że brak potrzeby posiadania samochodu podkreśla spadająca liczba wyrabianych uprawnień do kierowania

Przyjrzyjmy się zatem liczbom. Największe zainteresowanie to lata 2007 – 2008 – sam zdałem egzamin w tym okresie. W rekordowym 2008 roku wydano 842 tys. uprawnień. Później następował powolny spadek, którego szczyt przypadł na pandemiczny rok 2020, w którym wydano zaledwie 245 tysięcy dokumentów. Jednak rok później liczba szczęśliwych nowych posiadaczy prawa jazdy podskoczyła do 372 tys. Przyczynę spadku w 2020 r. łatwo ustalić — pandemia i obostrzenia odcisnęły swoje piętno. Każdy inny rok można wytłumaczyć czymś znacznie prostszym niż niechęcią do samochodu — np. demografią. Na lata 2007-2008 przypadł szczyt demograficzny z końcówki lat 80. Później rodziło się coraz mniej Polaków, więc nic dziwnego, że spada liczba chętnych do zdobycia uprawnień.

Obecnie w Polsce uprawnienia do kierowania pojazdami ma więcej niż połowa populacji – 22,4 miliony osób. Nie zanosi się na to, żeby ta liczba miała spadać, zwłaszcza, że coraz więcej kobiet przystępuje do egzaminów.

„Ale można pozbyć się samochodu”

Oczywiście. Tylko w polskich realiach przypomina to zabawę w pokażę wam, że się da, a nie realny sposób na życie. Sam gdybym bardzo, ale to bardzo chciał mógłbym porzucić samochód z dnia na dzień. Tylko rodziłoby to sporo problemów, bo cała moja rodzina musiałaby wstawać znacznie wcześniej, więcej czasu spędzalibyśmy w podróży. Tygodniowe zakupy byłyby sporym wyzwaniem logistycznym, wyjazdy do rodziny żony byłyby praktycznie niemożliwe ze względu na brak połączenia autobusowego i kolejowego z nimi, ale w koncu po coś wymyślono narzędzia do komunikacji zdalnej. Mógłbym, ale zbyt kocham wygodę i jazdę samochodem, żeby z niej rezygnować, tylko po to, żeby spełnić mrzonki ludzi z wielkich ośrodków miejskich.

dziecko na rowerku

Błędem jest zwalczanie samochodów i robienie z nich sprawców wszelkiego zła. Jak pokazują dane – są one niezbędne do rozwoju kraju i wyrównywania szans. Ideałem byłaby symetrycznie rozwijana infrastruktura – sieć dróg rowerowych z prawdziwego zdarzenia, a nie te śmieszne parodie, inwestycja w infrastrukturę drogową oraz dotowanie i uatrakcyjnianie komunikacji zbiorowej. Niestety w trwającym sporze każdy okopał się na swojej pozycji i z wyższością patrzy na swojego oponenta. Gdzieś umyka nam, że to drugi człowiek, któremu też zależy na poprawie sytuacji w Polsce.

Może to wyświechtane, ale najwyższy czas usiąść i porozmawiać, a nie przekrzykiwać się, że brak samochodu wszystko naprawi.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać