Przegląd rynku

Bank oferuje kredyt na 100 tys. zł na zakup auta klasycznego. Ja oferuję przegląd ofert

Przegląd rynku 26.04.2023 86 interakcji
Tymon Grabowski
Tymon Grabowski 26.04.2023

Bank oferuje kredyt na 100 tys. zł na zakup auta klasycznego. Ja oferuję przegląd ofert

Tymon Grabowski
Tymon Grabowski26.04.2023
86 interakcji Dołącz do dyskusji

Wczoraj dowiedziałem się, że bank oferuje 100 tys. zł kredytu bez prowizji z oprocentowaniem 12,5 proc. na rok na zakup samochodu klasycznego jako inwestycji. Kupno klasyka jako inwestycji rozumiem zupełnie inaczej niż bank, ale zainspirowało mnie to do przeglądu ofert. 

W moim mniemaniu kupno klasyka jako inwestycji wygląda tak: kupuję go tanio, potem inwestuję kupę kasy, której nigdy nie odzyskam i potem sprzedaję za tyle, za ile kupiłem. Taki mam styl, ale podobno da się inaczej. Kupujesz klasyka na kredyt, a on zyskuje na wartości tak szybko, że jak ten kredyt spłacisz, a auto sprzedasz, to i tak będziesz do przodu. Z tego wynikałoby, że dany klasyk powinien zyskiwać przynajmniej 20 proc. rocznie, ponieważ oprocentowanie kredytu to 12,5 proc. na rok, a do tego trzeba jeszcze dołożyć koszty utrzymania auta, nawet jeśli będziesz jeździć nim bardzo rzadko. I tak trzeba będzie włożyć jakieś pieniądze choćby w OC, czy parę nowych części.

A zatem powstaje pytanie:

Czy da się kupić klasyka, który zyska na wartości więcej, niż wynosi oprocentowanie kredytu? Czy to w ogóle może się opłacić? Spróbowałem takich poszukać, znalazłem pięć różnych samochodów. Przy czym zaznaczam, że to są moje przypuszczenia. Wcale nie musi tak być, może być całkiem inaczej, ale na ten moment znaki na niebie, ziemi i portalach aukcyjnych wskazują że pięć poniższych propozycji MOŻE mieć potencjał na wzrost ceny.

Land Rover Discovery I sprzed liftu

Ten z prostokątnymi reflektorami od dostawczaka. O taki. One jeszcze nie są bardzo drogie, ale już je wybiło. Trudno znaleźć coś sensownego, przeważnie są to okrutne śmietniki. W ogłoszeniach znalazłem jeden egzemplarz, który mógłby być wart inwestycji. To dokładnie ten. Powodem jest wczesne, niezamęczone terenowym motaniem nadwozie połączone z najwcześniejszym wnętrzem w kolorze morskim. One z początku wychodziły tylko w tej postaci. Brakuje mu jedynie pasków na nadwoziu, które były dostępne jako akcesorium za dopłatą i dodają 200 punktów do stylówy.

Trudno oszacować czy ceny tego wozu oszaleją tak jak oszalały ceny klasycznych Range Roverów, ale moim zdaniem na zadbanym, oryginalnym egzemplarzu już stracić się nie da. No chyba, że pokona go jakaś (nie)spodziewana awaria. Cena podlinkowanego powyżej egzemplarza to 41 tys. zł, widzę tu pole do poważnych rozmów z panią sprzedającą.

Zdjęcie z ogłoszenia, fot. Ewa

BMW, ale jakie?

BMW to oczywisty wybór, patrząc na to jak w swoim czasie oszalały ceny E30 czy E24, o wszelkich M3 nie wspomnę. Oczywistym wyborem modelu w oczywistym wyborze marki wydaje się E36, które nadal jest tanie, nawet jeśli wygląda ładnie i nie jest tzw. „gruzem”. Nie wydaje mi się jednak, aby zakup E36 wymagał brania kredytu, mówimy raczej o samochodach z wyższej półki. Dlatego zaryzykuję twierdzenie, że autem, które MOŻE podrożeje, będzie seria 7 E38 z V12. Jest to tzw. ostatnie prawdziwe BMW, a ceny tych wozów obecnie są niskie. Tak, po zakupie trzeba będzie poczynić sporo inwestycji, ale w zamian będziemy mieć pojazd, którego już nie ma i nigdy nie będzie, istny pomnik technicznej wspaniałości lat 90. ubiegłego wieku. Oczy mi wypadają jak widzę luksusową limuzynę z V12 za połowę ceny najtańszego nowego auta. Nawet starsze E32 wciąż da się kupić za rozsądne pieniądze, ale oczywiście ostrzegam przed zakupem wszystkich, którzy uważają że taki wóz to się kupi, postawi i on będzie drożał. Stan techniczny jest tu wszystkim.

Zdjęcie z ogłoszenia, fot. Łukasz

Mercedes Sprinter James Cook Westfalia, lekko uszkodzony

46 900 zł – tyle życzy sobie sprzedający za wczesnego Sprintera w kempingowej wersji James Cook. Widząc ceny poprzedniego modelu T1 (kaczki) z wyposażeniem James Cook, można spodziewać się, że i Sprintery tego typu będą szły w cenę jak szalone. Tu jednak mamy do czynienia z autem uszkodzonym. Przetarty jest bok – wymaga lakierowania, wymiany lusterka i szyby, widać też że oberwała górna część zabudowy i niektóre elementy wnętrza. Nie będzie to praca do wykonania w jeden weekend. Powiedziałbym raczej, że to minimum parę tygodni i to dla kogoś, kto wie co robi. Ale po zrobieniu tego na tip top można spodziewać się ogromnego wzrostu wartości, a wóz nie jest aż tak skomplikowany, żeby nie dało się go odbudować. Jest to przykład samochodu dla kogoś, kto nie boi się zainwestować nie tylko pieniędzy w zakup, ale i w naprawę – z mocnymi przesłankami, że to się opłaci. Najtańsze egzemplarze w Niemczech zaczynają się od 125 tys. zł.

Zdjęcie z ogłoszenia, autor niepodpisany.

Nissan 350Z

Czy to klasyk? Chyba jeszcze nie, ale auto ma już ok. 20 lat i powoli zaczyna przechodzić z kategorii „stare coupe” do „atrakcyjny youngtimer”. Sztuka polega na tym, żeby zainwestować w egzemplarz, który faktycznie ma jakiś potencjał. Czyli najlepiej coupe z manualną skrzynią biegów w wersji europejskiej. No dobrze, to jest trudne zadanie. Znalazłem takiego: już jest dwa razy droższy niż reszta ofert, ale może to jedyne co ma sens. Oczywiście to nie znaczy, że należy uciekać na widok roadstera lub egzemplarza sprowadzonego z USA. One też mogą z czasem nabrać ceny, tylko później i w mniejszym stopniu. Jednak wzrost cen ładnych i bezwypadkowych egzemplarzy 350Z-eta jest pewny jak dzień i noc. W sumie zastanawiam się dlaczego, jeździłem tym samochodem i był faktycznie bardzo mocny, ale innych zalet nie dostrzegłem…

Zdjęcie z ogłoszenia, fot. Dariusz

Mini Cooper S z początku produkcji

Ma ponad 20 lat i też szybko znika z ulic. Można kupić go stosunkowo tanio. Ma dziwny silnik 1.6 z kompresorem, jakiś brazylijski wynalazek – ale i tak bardzo fajnie jeździ, oczywiście o ile ktoś ceni sobie gokartowe wrażenia z jazdy. Ani się obejrzymy, a pierwsze Mini w swojej najmocniejszej wersji wyginą i zaczną być cenione jako youngtimery. Nie będzie to dotyczyło wersji One ani diesla, ale Cooper S z pewnością podrożeje. Zwłaszcza jak spojrzymy na to ile kosztują teraz – czy wzrok mnie myli, że można mieć takie auto za 15 tys. zł? To chyba jeden z najtańszych hot-hatchy. Kupcie dziś, to serio ostatni moment. I nawet nie trzeba brać stówy kredytu.

Zdjęcie z ogłoszenia, fot. Bartek

Zwracam uwagę, że wszystkie powyższe samochody właściwie nie zasługują jeszcze na miano klasyka. To takie naciągane klasyki, prawie-youngtimery-trudno-powiedzieć. To dlatego, że gdy mowa o prawdziwych autach klasycznych, to one już podrożały i nie spodziewam się dalszego rakietowego wzrostu ich cen. Co najwyżej będą one podążały za inflacją. W przypadku aut wymienionych powyżej można uznać, że ceny będą rosły nieco szybciej wraz ze spadkiem ich dostępności. Zaznaczam jednak, całkiem na poważnie, że inwestowanie wiąże się z ryzykiem. Weźmiecie kredyt, zainwestujecie w samochód, a tu fik-cyk-pach, zmieni się prawo/moda/rynek i zostaniecie z bezwartościowym kawałem złomu jak Himilsbach z angielskim. Będziecie mogli co najwyżej nim jeździć, zamiast go konesować i patrzeć, jak mu rośnie wartość. Horror!

Czytaj również:

Daj im nowe życie: najlepsze tanie graty do prostej renowacji – przegląd ofert

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać