Ciekawostki / Historia

160 km/h i niemal brak sterowania – tak kiedyś wyglądały wyścigi modeli. Spalinowych

Ciekawostki / Historia 30.05.2020 195 interakcji
Piotr Szary
Piotr Szary 30.05.2020

160 km/h i niemal brak sterowania – tak kiedyś wyglądały wyścigi modeli. Spalinowych

Piotr Szary
Piotr Szary30.05.2020
195 interakcji Dołącz do dyskusji

W powszechnej świadomości wyścigi miniaturowych samochodów po równie miniaturowych torach odbywają się – i zawsze się odbywały – dzięki elektryczności. Nie, bo były też epizody z modelikami nakręcanymi oraz takimi z… silnikami spalinowymi.

Każdy z Was z pewnością kojarzy przeznaczone dla dzieci plastikowe tory wyścigowe z charakterystycznymi rowkami, nad którymi umieszcza się niewielkie samochodziki („Pokaż to, tata ci pokaże, jak się tym jeździ!”). Jednymi z najbardziej znanych dziś producentów takowych zestawów są np. Carrera, Ninco czy Scalextric.

Nie jest to bynajmniej wynalazek ostatnich 10, 20, czy nawet 50 lat. Pierwsze produkty tego typu pojawiły się już w 1912 r., za co odpowiedzialna była amerykańska firma Lionel. Wtedy jeszcze o wspomnianych rowkach nie słyszano, używając w zamian charakterystycznych szyn, ale dziś skupimy się na kwestii napędu – nie zawsze był on bowiem elektryczny.

W późnych latach 30. XX w. popularności w takich zastosowaniach nabierał silnik spalinowy.

samochód zdalnie sterowany
Spalinowy modelik firmy Dooling Brothers – jednej z pierwszych, która zajęła się ich produkcją. Źródło zdjęcia: Christie’s

Autka tego typu pojawiły się już w pierwszej połowie lat 30., ale z ich rozpowszechnieniem trzeba było poczekać, aż łatwiej dostępne staną się miniaturowe silniki. Początkowo były to dwusuwowe jednostki o zapłonie iskrowym. Zdobyły one dużą popularność szczególnie w Stanach Zjednoczonych, gdzie mieściła się większość firm, które zajmowały się produkcją takich modelików.

Źródło zdjęcia: SlotCarHistory.com

Spalinowe mini-bolidy miały ograniczone możliwości ich kontrolowania w zakresie zakończenia przejażdżki – żeby nie jeździły aż do skończenia paliwa, za linią mety kawałkami szmat przestawiano im dźwignie odpowiedzialne za działanie silnika (widać to w tym filmie, chwilę po 2 minucie). Za pomocą linek bądź żyłek (których drugi koniec dzierżyli operatorzy) kontrolowano jedynie, by mini-wyścigówki nie wypadły z owalnego toru.

Jakby tego było mało, to pojawiły się też… silniki Diesla.

Tyle że nie w Stanach. Pierwsze wyścigowe autka z silnikami wysokoprężnymi pojawiły się w Wielkiej Brytanii, co jest o tyle ciekawe, że ze względu na marne warunki pogodowe Brytyjczycy większość zawodów rozgrywali w zamkniętych halach – a to narażało ich na kontakt ze spalinami. Radzono sobie z nimi przy pomocy suszarek do włosów.

Stanowisko serwisowe niewielkiej wyścigówki. Źródło grafiki: TetherCar.net

Ale wróćmy do sedna. Modele spalinowe były wyjątkowo duże na tle elektrycznych – największe budowano w skali nawet 1:12 (były też nieco mniejsze, np. 1:16 lub 1:18). Z takich wyścigówek korzystał m.in. Alban Adams, uważany za jedną z ważniejszych postaci w brytyjskiej historii tych miniaturek. Adams miał spory wkład w popularyzację tego rodzaju rozrywki na Wyspach (wraz z Henrim Baigentem i Fredem Francisem), był też jednym z założycieli istniejącej do dziś firmy Model Road Racing Cars (utworzonej wspólnie z Bertem Walshawem i wspomnianym wyżej Henrim Baigentem). Co ciekawe, strona internetowa MRRC słowem nie wspomina o zasilaniu innym niż elektryczne.

samochód zdalnie sterowany
Źródło zdjęcia: SlotCarHistory.com

Modeliki tego typu były oczywiście budowane niemal w całości ręcznie – wliczając w to opony, do wytwarzania których wykorzystywano odpowiednie formy. Większość z modeli tworzono na wzór prawdziwych wyścigowych bolidów, pieczołowicie odwzorowując karoserie. Sam zespół Adamsa zbudował w jednym czasie 40 miniaturek, z których każda przypominała prawdziwy samochód – od Ferrari zaczynając, na BRM kończąc.

Nie mniej imponujące były kwestie techniczne.

O silnikach już wiecie. Napęd przenoszony był przez wał napędowy i sprzęgło odśrodkowe na tylną, napędzaną oś, zawierającą nawet miniaturowy mechanizm różnicowy. Zbiornik paliwa wystarczał dieslowskim wyścigówkom na przejechanie nawet 100 okrążeń toru w kształcie „ósemki”. Taki tor miał długość ok. 120 stóp (z grubsza 36,5 m). Pomnóżcie to sobie razy 100… Ach, no i trzeba tu wspomnieć, że – podobnie jak w przypadku silników o zapłonie iskrowym – nie było żadnej możliwości kontroli pracy silnika, poza jego ewentualnym wyłączeniem (zakładając, że i tu była odpowiednia dźwignia do tego przeznaczona).

Mimo wszystko, wyścig mijał raczej szybko. Wszystko ze względu na osiągane prędkości.

Dieslowskie miniaturki były w stanie rozpędzać się nawet do okolic… 100 km/h. Gdyby coś takiego wypadło z toru, to zapewne spotkanie z lecącą 100 km/h metalową, dymiącą puszką nie byłoby szczególnie przyjemne. Na szczęście nie znalazłem żadnych wzmianek na temat takich wypadków. Inna rzecz, że to… nadal mało. Jak informuje strona SlotCarHistory.com, starsze modeliki benzynowe potrafiły się rozpędzić nawet do 160 km/h. Jeśli by więc nawet nikomu nie udało się przerwać działania silnika w dogodnym momencie, to te kilka kilometrów autko przejechałoby wyjątkowo szybko.

Dziś silniki spalinowe w modelarstwie to nic dziwnego.

Profesjonalne modele zdalnie sterowane często korzystają z silników spalinowych – i równie często są w stanie rozpędzać się do tak wysokich prędkości. Ale wszystkie one mają wspólnych przodków – metalowe, miniaturowe wyścigówki sprzed kilkudziesięciu lat. Co prawda nie kojarzę, by nadal używało się silników wysokoprężnych (jeśli się nie mylę, to jest wybór pomiędzy mieszankami z benzyną a tymi z nitrometanem), ale jeśli się tak robi, to uprzejmie poproszę o modelik z karoserią Passata B5 TDI.

 

Źródło zdjęcia głównego: TetherCar.net

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać