TechMoto

Dwa razy myliłem się w kwestii transmiterów FM. Oto moje małe przeprosiny

TechMoto 30.11.2023 46 interakcji

Dwa razy myliłem się w kwestii transmiterów FM. Oto moje małe przeprosiny

Piotr Barycki
Piotr Barycki30.11.2023
46 interakcji Dołącz do dyskusji

Miałem kiedyś jeden, może dwa transmitery FM i nie pamiętam wprawdzie, w jakich okolicznościach się z nimi rozstałem, ale rozstanie to wspominam raczej z ulgą. Od tego czasu uznałem, że w transmitery FM bawić się już nie ma co, do tego pewnie nikt z nich nie korzysta, więc na co to komu. Teraz widzę, że mocno się pomyliłem.

Przyznam się może od razu, że na początku niespecjalnie chciałem testować kolejny transmiter FM – właśnie z tych powodów, o których wspomniałem. Kiedy więc dostałem propozycję testu, grzecznie odpowiedziałem, że dziękuję i w 2023 r. to chyba już bez sensu. W ramach dziennikarskiej rzetelności zimowej nudy postanowiłem jednak sprawdzić na portalach sprzedażowych, czy faktycznie nikt już nie kupuje takich wynalazków.

Ku mojemu zdziwieniu w ramach wyników dostałem nie tylko setki ogłoszeń, ale też szybko sumaryczna liczba kupujących dla kolejnych pozycji zaczęła iść w tysiące. Ok, najwyraźniej oderwałem się trochę od rzeczywistości i ludzie w Polsce nadal kupują transmitery FM. Szybko więc sięgnąłem po telefon i wysłałem krótkiego SMS-a o treści zbliżonej do „albo wiesz co, dorzuć do tej paczki testowej jeszcze transmiter”.

I tak oto dotarł do mnie Baseus S-09 Pro.

Oczekiwań nie miałem zbyt wielkich, bo może i już przyznałem się do błędu w kwestii oceny popularności sprzętów tego typu, ale dalej obstawiałem przy zdaniu, że u mnie w samochodzie taki dodatek nie jest potrzebny. Wprawdzie mój Bluetooth obsługuje tylko połączenia głosowe, ale zawsze jest przecież kabelek do odtwarzania muzyki i pewnie po testach ładnie transmiter spakuję, odeślę i tęsknić nie będę.

I to był mój drugi błąd, ale więcej o nim może w podsumowaniu.

Baseus S-09 Pro – co trzeba o nim wiedzieć?

Przede wszystkim – kosztuje 99 zł, czyli nie jest ani przesadnie drogi, ani szaleńczo tani.

Jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny i główne funkcje – trudno napisać coś porywającego. Wygląda zasadniczo tak, jak większość transmiterów FM – może w sumie trochę lepiej, bo ograniczono się z kolorami, bzdurnymi podświetleniami i ogólnym festyniarstwem, a zamiast tego dostaliśmy czarno-biało-lekko-chromowany sprzęt, który całkiem znośnie komponuje się z resztą samochodu. Właściwie w całej konstrukcji wyróżnia się tylko zielony symbol słuchawki i pomarańczowe wnętrze złącza USB-C, podającego maksymalnie 18 W (USB-A – 12 W i 5 W dla tego z ikonką nutki, sumarycznie maksymalnie 35 W). To tyle, zatwierdzam.

W kwestii zewnętrznej mogę dać za to dwa plusy. Pierwszy za to, że złącze wkładane w gniazdo zapalniczki jest odpowiednio masywne i sprężyste, dzięki czemu nie lata nawet w wyrobionym przez lata gnieździe. Nie jest to może najbardziej solidne osadzenie, jakie widziałem w historii podłączania się do zapalniczki samochodowej, ale jest dobre wystarczająco.

Po drugie – pomimo małych rozmiarów bardzo łatwo obsługuje się dwa fizyczne przyciski i jedno przycisko-pokrętło. Nie mam nawet żalu o to, że nie są podświetlane, bo odnalezienie ich bez patrzenia – dzięki odpowiedniemu układowi i uformowaniu – jest naprawdę proste. Dla mnie jest to o tyle istotne, że skoro przyciski na kierownicy nie działają w połączeniu z tym transmiterem (tzn. działają, ale nie tak, jak by się chciało), a gniazdo zapalniczki mam właściwie pod podłokietnikiem, to i tak muszę je obsługiwać na ślepo. Ach, no i jeszcze mały plusik za to, że gniazda USB rozmieszczono tak, że nawet przy dużych wtyczkach albo podłączeniu pendrive’ów (obsługa formatów mp3, waw, ape, flac, wma – sprawdziłem większość, działają) szanse na konflikt z pozostałymi złączami są minimalne albo – w moim przypadku – nie występują w ogóle.

Bez oceny pozostawiam natomiast ekranik (widoczny na wcześniejszych zdjęciach). Jego przydatność jest raczej minimalna i głównie przydaje się do sprawdzenia, na jakiej częstotliwości nadaje transmiter, co zrobiłem w trakcie testów wprawdzie kilka razy, ale w trakcie normalnego użytkowania i przy jeżdżeniu w jednej okolicy – zrobiłbym raz i później o tym zapomniał. Ok, przy odpalaniu samochodu wyświetla jeszcze napięcie akumulatora, a po podłączeniu telefonu przez Bluetooth – magiczny napis „Bt”, natomiast przy słuchaniu muzyki z podłączonej pamięci zewnętrznej – numer utworu. To tyle – trudno mi się więc czepiać tego, że wygląd tego ekranu jest raczej mocno archaiczny.

Minus w ramach czepialstwa przyznaję niestety za instrukcję, a w szczególności za grafikę z podpisanymi elementami transmitera. Panuje na niej taki chaos i losowość, że jeśli ktoś chciał się z niej czegoś dowiedzieć, to pewnie po przestudiowaniu obrazka będzie wiedział mniej niż przed tym. Przykładowo gniazdo szybkiego ładowania jest podpisane jako system redukcji hałasu otoczenia, a z kolei jako gniazdo szybkiego ładowania podpisany jest… wyświetlacz. Gniazdo USB od obsługi zewnętrznych nośników (maksymalnie 128 GB, brak czytnika microSD/SD) z muzyką jest z kolei zamienione miejscami, a w miejscu, gdzie powinien się znaleźć ten podpis, jest informacja o… głośniku. Acha, jakby coś, to ten transmiter nie ma głośnika, bo i po co.

Zdecydowanie więc nie polecam czytać instrukcji i zdać się na samodzielną przygodę z S-09, tym bardziej, że wiele do kombinowania tutaj nie ma, a co jest – jest podpisane na obudowie odpowiednimi ikonkami.

I jak działa Baseus S-09 Pro?

Przede wszystkim – totalnie bezproblemowo. Pierwsze łączenie (Bluetooth 5.3), pierwsze polowanie na wolne częstotliwości (87,5-108 Mhz) i… to tyle. Każdorazowe wejście z telefonem do samochodu kończyło się skutecznym, natychmiastowym połączeniem z transmiterem i to niezależnie od tego, czy wsiadałem z nowym czy starym telefonem z iOS czy z Androidem. Po prostu działało od strzała i tyle – muzyka z dowolnej aplikacji leciała, przyciski klikały i działały.

Od razu muszę tutaj jednak napisać drobną przestrogę. Jeśli ktoś ma gniazdo zapalniczki zamontowane w takim miejscu jak ja, czyli tuż pod podłokietnikiem, w miejscu bardzo oddalonym od naszych ust i do tego prawie zawsze zasłoniętym ręką – to nie jest najlepsze rozwiązanie, jeśli chodzi o wykorzystanie transmitera jako zestaw głośnomówiący. Testowałem takie połączenie kilka razy i owszem, rozmowa była możliwa, a rozmówca potwierdzał, że mnie słyszy, ale komfort po jego stronie był mocno – żeby nie napisać, że ekstremalnie – ograniczony. Całość była bardzo cicha, a do tego niektóre słowa docierały zniekształcone. Jeśli ktoś ma natomiast gniazdo zapalniczki „z przodu i wyżej”, to ten problem będzie prawdopodobnie dużo mniejszy, choć i tak obstawiałbym, że w takim układzie najlepiej sprawdzi się dwuczęściowy transmiter z osobnym modułem mikrofonowym.

Co ciekawe, jakość dźwięku w takiej konfiguracji (czyli wbudowany mikrofon + dźwięk przekierowany na głośniki samochodu), jeśli chodzi o to jak ja słyszałem rozmówcę, była bez zarzutu, wliczając w to prawie niewystępujące szumy. Straty w stosunku do bezpośredniego połączenia z zestawem głośnomówiącym w samochodzie były właściwie niesłyszalne.

A muzyka?

Nie oszukujmy się, cudów nie ma – brzmi to gorzej niż „po kablu” i różnica jest naprawdę zauważalna w momencie, kiedy bezpośrednio porównamy oba rozwiązania, zarówno jeśli chodzi o klarowność, jak i o głębię dźwięku.

Natomiast im dłużej jeździłem z tym transmiterem, tym bardziej dochodziłem do wniosku, że jest to jakość w zupełności wystarczająca do standardowego słuchania muzyki w aucie, czyli rozrywkowo-muzyczno-tłowego. Poziom szumów tła przy odpowiednim ustawieniu głośności jest naprawdę niski albo wręcz pomijalny w większości przypadków i… tak, po prostu nadaje się do słuchania. Prawdopodobnie w dłuższą trasę i tak podłączyłbym przewód, natomiast jak dla mnie utrata jakości jest tutaj całkowicie akceptowalna, biorąc pod uwagę komfort wynikający z braku kabli koniecznych do podłączenia przy każdorazowym wejściu do samochodu.

Prawdopodobnie to właśnie ten komfort mnie kupił.

Oraz kombinacja z faktem, że zestaw głośnomówiący już mam, więc potrzebowałem tylko czegoś do przesyłania muzyki na pokładowy zestaw audio bez żadnych przewodów, jeśli trasa nie jest na tyle długa, żeby argumentowała sięgnięcie po nie. Tutaj po prostu wszystko działa i to na takim poziomie, że nie jest mi przykro, że jednak nie podpiąłem tego kabelka – muzyka gra, szumów prawie nie ma, a obsługa całości jest bajecznie prosta. Do tego S-09 Pro nie szpeci jakoś przesadnie wnętrza auta, a jeśli trzeba – jest w stanie dość szybkawo naładować podpięty telefon.

Ostatecznie więc dość trudno będzie mi się z S-09 Pro rozstać, nawet pomimo tego, że moje początkowe nastawienie do niego – a raczej do całej kategorii produktowej – było negatywne. Jedyna obawa, która się potwierdziła, to ta dotycząca funkcji zestawu głośnomówiącego, ale biorąc pod uwagę lokalizację gniazda zapalniczki w moim samochodzie – można się było tego spodziewać.

Tyle dobrze, że w sumie mimo dopisku „Pro” (choć nie jestem pewien, co w tym sprzęcie jest takiego pro), nie trzeba tutaj zostawiać w sklepie fortuny i ewentualne uzupełnienie mojego samochodowego arsenału nie będzie zbyt drogie.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać