15.11.2018

Ponad 40-letnimi Wołgami z Moskwy na Bali. Podróżnicy przejechali 24 tysiące kilometrów radzieckimi gratami

Zdarzyło Wam się kiedyś jechać samochodem do miejsca tak odległego, że nawet Google Maps nie wiedział jak wyznaczyć tam trasę? Rosjanie z wyprawy „Woschod” zrobili coś takiego – i to w wielkim stylu. Dojechali z Moskwy na Bali dwoma Wołgami GAZ 24-02.

Jeśli nie wierzycie, spróbujcie sami wyszukać trasę z Moskwy do Bali. Zobaczycie komunikat o błędzie, a mapa oddali się tak bardzo, że przyjmie kształt kuli ziemskiej. Sześciu Rosjan jednak to nie zniechęciło. Wyruszyli na wyprawę życia starymi Wołgami kombi koncertując po drodze.

Marzenia i ciężka paca.

Inicjatorem wyprawy był muzyk Ilja Michalczenkow, który wpadł na ten pomysł podczas rozmów z przyjacielem wypoczywając na wyspie Bali. Do przejechania było około 24 tysięcy kilometrów, często w ciężkich warunkach. Nie da się ukryć, że to poważne wyzwanie, zwłaszcza jadąc czterdziestoletnimi maszynami. Przygotowania zajęły dwa lata.

W tym czasie Ilja spośród wielu chętnych dobrał odpowiednią załogę i rozdzielił jej zadania. Bardzo ważne było też zebranie środków, bowiem na początku kwota jaką dysponowali nie przekraczała 2,5 tysiąca złotych. Podróż udało się sfinansować dzięki datkom otrzymanym za pośrednictwem strony ekspedycji „Woschod” oraz sprzedaży ubrań z grafikami inicjatywy.

Za równowartość około 6300 złotych kupiono dwie Wołgi 24-02, które przeszły siedmiomiesięczny remont i przeróbki w celu dostosowania do dalekiej wyprawy. Inicjator niezwykłej podróży na Bali tak uzasadniał wybór pojazdów opisując poczciwy radziecki wehikuł jako:

Symbol epoki, kultury, sowieckiego romantyzmu i podstawowych wartości.

Homo viator.

Już samym powyższym cytatem Ilja zdobył mój szacunek. Nie ma nic bardziej romantycznego niż przemierzanie stepów byłego Związku Radzieckiego Wołgą słuchając grupy Kino. Dobrze, że w Rosji wciąż romantyzm oznacza to co powinien, czyli choćby szaleńcze wyprawy wiekowymi pojazdami na drugi koniec świata, a nie lizaki w kształcie serduszek i żenujące komedie oglądane w multipleksie.

Do Bali podróżnicy jechali trasą biegnącą z Rosji przez Kazachstan, Kirgistan, Chiny, Laos, Kambodżę, Tajlandię, Malezję i Singapur, skąd jak rozumiem przeprawili się na wyspę promem. Warunki drogowe często były ciężkie, a w Tybecie nawet przerażające. We wschodniej części tego kraju samochody wjechały do górskiego potoku, który zaczął je znosić w stronę przepaści. Finalnie podróżnikom udało się wyjechać z rwącej lodowatej wody, ale według relacji Ilji wystarczyłoby żeby rzeka miała kilka metrów więcej szerokości i byłoby po nich.

Człowiek i maszyna.

Wołgi, pomimo 40 lat na karku, dobrze zniosły długą wyprawę. Choć drobne usterki zdarzały im się często, jak na tak stare maszyny przystało, znaczące awarie były tylko dwie. W Tajlandii wymiany wymagała skrzynia biegów, a w Laosie doszło do uszkodzenia łącznika elastycznego kolumny kierowniczej, niebezpiecznego zwłaszcza na serpentynach przez dżunglę. To nie wystarczyło by zatrzymać Wołgi i radzieckie maszyny szczęśliwie dotarły na Bali.

Z muzyką w tle.

Ponieważ załoga wyprawy składa się prawie z samych artystów, ważnym elementem podróży były koncerty. Młodzi Rosjanie zagrali w 40 miejscowościach wzdłuż trasy przejazdu. Jak mówili, poznali dzięki temu mnóstwo wspaniałych ludzi i spotkali się z bardzo dobrym odbiorem tego co robili. Zwłaszcza w Chinach, gdzie kultura rosyjska jest poważana. Z resztą, kogo by nie zaciekawiła grupka muzyków, którzy przyjechali dziwnymi starymi samochodami z miejsca oddalonego o kilkanaście tysięcy kilometrów?

A mogli polecieć na all-inclusive.

Ktoś może zapytać, po co tak utrudniać sobie życie, skoro można polecieć samolotem na Bali i powygrzewać się spokojnie na plaży? Przecież odkrywcą i tak się nie zostanie, bo nie ma już czego odkrywać. Można by powiedzieć, że to zupełnie bez sensu, tak samo jak London-Brighton Run, o którym donosiliśmy niedawno. Po co się użerać ze starymi gratami?

Trzeba jednak zrozumieć, że w takich wyprawach nie chodzi o sens ekonomiczny czy idealny wypoczynek. Chodzi o wyzwanie, walkę z samym sobą i starą maszyną. To specjalny rodzaj celebracji pasji do motoryzacji, który przemawia do mnie najbardziej ze wszystkich. A przy okazji pozwala zobaczyć miejsca i przeżyć przygody na jakie nie byłoby szans podczas zwykłej wycieczki. Gdyby ktoś werbował akurat załogę na podobną wyprawę, to niech pisze na redakcyjnego maila, na pewno będę chętny (nie rozpędzaj się – red. prowadzący).

Pozostaje mi tylko skłonić głowę przed wyczynem ekspedycji „Woschod”. Moje wyjazdy na rajd „Złombol” wyglądają przy tym jak niedzielna przejażdżka do babci na obiad.