Felietony

Mamy połowę roku, lato w pełni i 30 stopni ciepła. Dlaczego jeździcie na zimówkach?!

Felietony 25.07.2021 739 interakcji
Piotr Szary
Piotr Szary 25.07.2021

Mamy połowę roku, lato w pełni i 30 stopni ciepła. Dlaczego jeździcie na zimówkach?!

Piotr Szary
Piotr Szary25.07.2021
739 interakcji Dołącz do dyskusji

Spacery czy po prostu załatwianie sprawunków w mieście na ogół łączę z dość szczegółowymi oględzinami każdego mijanego samochodu. I może się mylę, ale mam wrażenie, że osób jeżdżących na oponach zimowych latem, przy temperaturach sięgających 30 stopni Celsjusza, jest nawet więcej niż w poprzednich latach.

Gdy na dworze (Kraków i okolice proszę o ciszę) panuje upał, to normalne, że człowiek szuka czegoś na ochłodę. A to napój z lodówki, a to kurtyna wodna na rynku, a to klimatyzacja, jeśli się akurat dokądś jedzie. No i jeszcze te przewijające się tu i ówdzie, przyjemnie „mroźne” nazwy: Frigo, Winter i*cept, Eskimo, Kristall Montero, SnowPro, Polaris…

A nie, czekajcie, coś tu nie gra

Ano nie gra, bo to nazwy opon zimowych. Opon zimowych, na których jeżdżą stada ludzi. W lipcu. I niestety, ale nie rozumiem tego.

Rzecz pierwsza: kwestia pandemii COVID-19

Pamiętacie, co się działo rok temu? Ograniczenia w przemieszczaniu się, praca zdalna i tak dalej. Zrozumiałe, że ludzie jeździli mniej, nierzadko na tyle mało, że nie było sensu zmieniać opon na letnie. Ale w tej chwili – jeśli (póki?) znowu wszystkiego nie rozniesie w pył wariant delta koronawirusa – takich czynników jak wskazane powyżej nie ma lub nie są tak uciążliwe. Wiele osób pokonuje spore przebiegi, na poziomie tych sprzed wybuchu pandemii. A na felgach co? Opony zimowe, w lecie.

opony zimowe w lecie

Rzecz druga, ważniejsza: bez-pie-czeń-stwo

Ja już się przyzwyczaiłem do faktu, że ludzie oszczędzają na swoich samochodach na wszelkie możliwe sposoby. Nabijają klimatyzację propanem-butanem, nie wymieniają filtrów kabinowych, wymieniają olej co milion kilometrów lub robią tylko dolewki („po co wymieniać skoro silnik i tak zużywa olej”) i tak dalej. Nie pogodziłem się z tym, co to to nie – ale przyzwyczaiłem.

Tyle tylko, że większość tych kwestii oznacza potencjalne problemy właściwie tylko dla użytkowników danego samochodu. Opony zimowe w lecie to problem dla wszystkich użytkowników drogi. Gorsza sterowność i trakcja i przede wszystkim znacznie gorsza droga hamowania to coś, czego wiele osób pod uwagę nie bierze, bo przecież „jeżdżą bezpiecznie”. Tak, a tu mi pociąg jedzie.

Wypadnie jednemu ignorantowi z drugim nagłe hamowanie to się zdziwią

Mniej więcej 20 lat temu miał miejsce spory skok jakościowy, gdy mowa o skracaniu drogi hamowania. Choć dzisiejsze ogumienie od ówczesnego dzieli sporo (m.in. w kategorii rozwoju mieszanek gumowych), to już te 20 lat temu całkiem sporo aut – także najzwyklejszych modeli kompaktowych czy rodzinnych – potrafiło się zatrzymać ze 100 km/h na oponach letnich na dystansie rzędu 37-38 m. Ile miejsca potrzebuje dziś, w 2021 r., hiper-nowoczesny samochód z tarczami hamulcowymi wielkości katowickiego Spodka, jeśli porusza się na zimówkach przy temperaturach znacznie powyżej zera? 40 czy nawet 45 m nikogo dziwić nie powinno. To samo auto załatwiłoby sprawę na oponach letnich na dystansie rzędu 35-37 m, a może i lepszym. Nawet przy 50 km/h bez problemu zauważycie różnicę.

Dorzućcie do tego fakt, że większość kierowców nie potrafi prawidłowo hamować awaryjnie – wciskają pedał hamulca zbyt słabo. W ramach ciekawostki: właśnie dlatego powstał współpracujący z ABS-em system BAS, który wykrywa nagłe, ale niewystarczająco silne wciśnięcie hamulca i zwiększa ciśnienie w układzie. O ile więc auto ma BAS, to niedobór umiejętności kierowcy to pół biedy. Ale nadal na drogach jest sporo aut, które tego systemu nie mają.

Dlaczego opony zimowe w lecie radzą sobie tak słabo?

Przez swoją konstrukcję. Niby to opona i to też opona, w końcu i zimowa, i letnia są czarne i okrągłe, ale np. dwie najważniejsze kwestie – mieszanka gumowa i wzór bieżnika – są już zupełnie różne. Ta pierwsza w oponach zimowych musi zachowywać elastyczność nawet przy bardzo niskich temperaturach, ale nie jest w stanie jednocześnie być wystarczająco twarda przy temperaturach wyraźnie „na plusie”. Skutkuje to nie tylko pogorszonym prowadzeniem, ale też mocno przyspieszonym zużyciem.

Przykładowa opona zimowa (marka i model nieistotne dla tekstu) – wyraźnie widoczne lamele, które w lecie się kompletnie nie przydadzą.

Co się natomiast tyczy bieżnika, to zimówki projektuje się tak, by potrafiły się wgryzać w śnieg. Służą do tego tzw. lamele, czyli charakterystyczne, niewielkie schodkowe lub faliste nacięcia licznie występujące na oponie zimowej. Problem w tym, że w lecie to wgryzanie się do niczego potrzebne nie jest, a lamele ograniczają sztywność klocków bieżnika, co dodatkowo zmniejsza precyzję prowadzenia i wydłuża drogę hamowania.

ALE TO OSZCZĘDNOŚĆ

Tak, wiem, jest grupa osób, które w lecie dojeżdżają opony zimowe, które nie nadałyby się na kolejny mroźny sezon. O ile po ogumieniu faktycznie widać, że widziało już lepsze czasy i ktoś jeździ głównie wokół tzw. komina – OK, niech będzie, choć pochwalić tego nie mogę.

opony zimowe w lecie

Ale zaskakująco często widzę zimówki w naprawdę dobrym stanie, na autach o zupełnie różnej wartości i różnych klas. Toyota RAV4 3. generacji? Tak, świetnie wyglądające opony, najwyżej 3- czy 4-letnie. Mercedes klasy E W211? A i owszem! Markowe, całkiem zadbane ogumienie. No, super, tylko DLACZEGO ZIMOWE! Szczytem wszystkiego są drogowe behemoty w rodzaju Audi Q7. Oszczędność, serio? A może skąpstwo i „ja przecież mam stały napęd 4×4”?

Najlepsze jest to, że przecież nikt nie każe mieć dwóch kompletów opon. Rynek ogumienia całorocznego jest już całkiem szeroki i można tam znaleźć opony z różnych półek cenowych. Ale co z tego, skoro zimówki widać na drogach częściej?

Wiem, żyję w bańce

Po prostu nie pojmuję motywów postępowania większości osób, dla których opony zimowe w lecie to nie problem. Oszczędności związane ze sztucznym przedłużeniem trwałości opon letnich są niewielkie, komfort jazdy może być ograniczony przez hałas, właściwości jezdne to dno i wodorosty. Niby wiem, że dla większości kierowców (nie tylko w Polsce, a ogółem) wystarczy, żeby samochód nie wywracał się na dach na zakręcie, żeby uznać, że dobrze się prowadzi, ale jakoś tak ciągle się łudzę, że może to jednak zbyt krytyczna ocena rodaków.

A może jednak nie?

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać