11.12.2020

Na Gibraltarze do sprzedaży wjeżdża odświeżona Toyota Hilux. Pod maską ma silnik pamiętający lata 70.

DPF. Turbodoładowanie. Common Rail. Piezoelektryczne wtryskiwacze. AdBlue. Te wszystkie zdobycze techniki – tak jak i szereg innych – trafiają do wielu nowoczesnych diesli, i to od lat. Odświeżona Toyota Hilux w jednej z wersji oferowanych przez Toyota Gibraltar Stockholdings nie dysponuje żadnym z tych rozwiązań.

Toyota Hilux to jeden z filarów sprzedaży tej marki. Trwałe i solidne pick-upy sprzedawane są w wielu krajach, a jednym z nielicznych większych rynków, gdzie obecnie Hiluxa nie ma, jest rynek amerykański (gdzie w zamian oferuje się większe modele: Tacomę i Tundrę).

Auto jest oczywiście oferowane w różnych specyfikacjach, zależnie od rynku zbytu. I tak np. do Europy trafiają Hiluxy wyposażone w szereg elementów podnoszących bezpieczeństwo czy też np. w system multimedialny z obsługą Android Auto i Apple CarPlay, a pod maską mogą gościć nawet ponad 200-konne turbodiesle.

TGS to zupełnie inna historia

Chodzi konkretnie o Toyota Gibraltar Stockholdings, czyli firmę, która specjalizuje się w dostarczaniu użytkowych samochodów Toyoty na rynki wschodzące. W TGS można zamawiać nie tylko pojazdy w rodzaju minibusów, ale także potężne Land Cruisery V8 przerobione na opancerzone fortece.

Teraz TGS chwali się kolejną nowością: to odświeżona Toyota Hilux, która właśnie trafiła do oferty

Jeśli spodziewacie się ujrzeć coś takiego, jak w Europie, czyli:

… to się mylicie, ponieważ nowa Toyota Hilux z TGS wygląda tak:

Dla porównania, tak wygląda nasz Hilux sprzed liftingu, w wersji o bardziej roboczym charakterze:

No, prawie nasz, bo to ze zdjęcia to model na Australię. Ale wizualnie są takie same.

W ramach liftingu dodano ESP, zagłówki i trzypunktowe pasy z tyłu dla trojga pasażerów. Ale to tak naprawdę kwestia mało istotna. Istotne jest to, co kryje się pod karoserią, a konkretnie pod maską.

TGS oferuje nowego-starego Hiluxa z dwoma silnikami do wyboru. Jeden to 2,8-litrowy turbodiesel 2GD-FTV, czyli nowoczesny silnik z rodziny będącej w produkcji od 2015 r. Mamy tu nie tylko Common Rail, ale też m.in. turbosprężarkę o zmiennej geometrii łopatek (VNT), intercooler, dwa wałki rozrządu w głowicy i 4 zawory na cylinder. Silnik ten osiąga 150 KM, które przekazywane są na tylną lub obie osie za pośrednictwem manualnej, 6-biegowej skrzyni.

Druga opcja jest znacznie ciekawsza

Jeśli samochód ma być prosty do bólu i – zapewne – niebywale odporny na złe warunki eksploatacyjne, to wybór może być tylko jeden. Chodzi o motor 5L-E, czyli 3-litrowego, wolnossącego diesla z rodziny silników, która weszła do produkcji w… 1977 r.

Skutkuje to tym, że Toyota Hilux z 5L-E w układzie napędowym nie dysponuje niemalże niczym, co mogłoby się zepsuć w tzw. głupi sposób. Owszem, ma elektroniczny wtrysk paliwa, ale w zasadzie na tym nowinki techniczne się tutaj kończą. Ów wtrysk może i jest elektroniczny, ale jest też pośredni – olej napędowy trafia do komory wirowej. Wałek rozrządu jest jeden (i tak dobrze, że w głowicy), zawory na cylinder – 2. 3-litrowa jednostka wysokoprężna oddaje do dyspozycji 95 KM i 197 Nm i współpracuje z 5-biegową skrzynią manualną. Perfekcja. Żałuję, że nie wpychają tu jeszcze czegoś większego, np. 4,2-litrowego.

Jedna rzecz nie ulega wątpliwości: gdy nadejdzie koniec świata, to jedynym, co będzie w stanie poruszać się po tej planecie oprócz Maryli Rodowicz będzie Toyota Hilux z silnikiem 5L-E pod maską. Fakt, może nie będzie to szczególnie szybkie poruszanie się – ale w takiej wizji będzie to zapewne najmniejszy problem.