Felietony

Naruszyłem święte dogmaty sekty elektrystów. Skorzystałem z publicznej, płatnej ładowarki

Felietony 03.01.2024 1038 interakcji
Tymon Grabowski
Tymon Grabowski 03.01.2024

Naruszyłem święte dogmaty sekty elektrystów. Skorzystałem z publicznej, płatnej ładowarki

Tymon Grabowski
Tymon Grabowski03.01.2024
1038 interakcji Dołącz do dyskusji

Elektrokaznodzieje kościoła pod wezwaniem świętego złącza CCS wytłumaczyli mi, że ładowanie samochodu elektrycznego nie jest dla każdego i trzeba być specjalistą, żeby to potrafić – a przede wszystkim trzeba najpierw spytać ich o pozwolenie. 

Trafił mi się na okres poświąteczno-noworoczny pewien naprawdę udany samochód elektryczny. Chociaż pogoda nie dopisywała, jeździłem nim codziennie i nawet udało mi się go rozładować, choć akumulator ma spory. A że akurat w zestawie nie było tzw. cegły, czyli ładowarki zewnętrznej podłączanej do gniazdka w ścianie, to musiałem skorzystać z płatnej stacji ładowania.

Wydawałoby się, że to proste jak drut

Mam aplikację Plug Share, apkę sieci na G., wszedłem po prostu sprawdzić, gdzie znajduje się najbliższa stacja ładowania. Cztery z czterech stanowisk wolne, więc jadę. Jadę i zastaję oczywiście zamkniętą bramę, bo w Nowy Rok większość stacji ładowania jest niedostępna. Znajdują się one często na terenie centrów handlowych i po prostu nie da się tam wjechać. Nie szkodzi, myślę sobie, bo kilometr dalej jest następna i ma wolne dwa złącza z trzech. No to jadę, podłączam się i… nawet nie wiem, jak straszny błąd popełniam.

Nieczynne, ponieważ zamknięte.

Nie wiem czy wiecie, ale nie można ładować się z niektórych stacji ładowania

Trudno mi powiedzieć dlaczego. Może niektóre samochody są zbyt wspaniałe, żeby ładować się z plebejskiej stacji dla byle kogo. Może nie należy ładować prądem o mocy 11 kW, ponieważ zabraniają tego zasady elektro-savoir-vivre. A może to coś na kształt żęcia zboża kosą, a nie sierpem, jak w „Konopielce” – zawsze cięło się sierpem, więc ten kto tnie kosą, jest wyklęty. Ale dlaczego – nikt dokładnie nie wie. Eksperyment Stephensona w praktyce.

A co powinienem był zrobić, zamiast ładowania się na stacji, która była blisko i miała wolne złącze?

Otóż zdaniem ekspertów należało pojechać na inną stację, która była oddalona o 11,5 km w jedną stronę, czyli o 23 km w obie strony. Tym sposobem zużyłbym dodatkowe 5 kWh, które musiałbym na tej innej stacji doładować, i zmarnował 45 minut na jazdę. Oczywiście te wypalone bez powodu 5 kWh trzeba byłoby opłacić na tej Innej-Lepszej Stacji (ILS), a 45 minut na dojazd to żaden problem, bo przecież mogę jechać buspasem, który wprawdzie jest tylko przez połowę drogi na miejsce, ale co za różnica, gdy chodzi o słuszność.

Potrzebowałem podładować się tylko trochę, żeby na drugi dzień oddać samochód. Wystarczyło mi pół godziny na tej ładowarce, na której byłem i przybyło mi 25 km zasięgu. To akurat tyle, żeby następnego dnia odwieźć auto dostatecznie naładowane. Wszystko to razem zajęło mi 50 minut: po 10 minut na dojazd (3 km) i 30 minut na ładowanie. Gdybym pojechał na I.L.S., to sam dojazd trwałby 45 i zeżarłby 23 km. No ale nadal jestem debilem, bo skorzystałem z tego co było dla mnie dostępne w małej odległości. Prawdziwy ekspert od elektromobilności pojechałby do Radomia, bo tam mają stację o mocy 2137 kW, która ładuje samochód w 3 sekundy i jeszcze można wziąć prąd do wiaderek na drogę powrotną.

Samochody elektryczne przez swoją małą popularność wytworzyły garstkę elitystów

Uważają oni, że mają monopol na wiedzę, jak użytkować taki samochód. Nie wystarczy nim jeździć i okazjonalnie go ładować, trzeba interesować się WYŁĄCZNIE tym. Znać na pamięć stacje ładowania, odległości między nimi, ich moc podawaną z dokładnością do 100 watów i liczbę dostępnych złącz. Mieć stale aktualną wiedzę w kwestii typów złącz, faz prądu i tego, który samochód potrafi ile go przyjąć. Bez tego to w ogóle nawet nie podchodź. Jest to współczesna wersja starej pasty o chodzeniu po bułki – tu możecie ją przeczytać. „Coraz więcej amatorów pcha się do zabawy” – płaczą elektrycerze, przerażeni, że za chwilę ich ultraelitarny charakter bezemisyjnych automobilistów straci swoją elitarność. Dlatego bronią swoich katedr, które sami sobie usypali, pouczając innych wyższościowym tonem. Można ich spotkać na grupie „Kierowcy samochodów elektrycznych w Polsce” albo w serwisie „elektrowoz.pl”, który nie tylko zmyślił bajkę o tym, że rzekomo jeździłem MG4 XPOWER (nie widziałem takiego auta nawet na oczy), ale za skorzystanie z ładowarki przyznał mi medal z buraka. Nigdy byście nie wpadli na to, że podpinając auto do płatnej, publicznej stacji ładowania popełniacie kardynalny błąd. Eksperci Elektromobilności szybko Was naprostują. Musicie jechać 20 km dalej, tam jest lepszy prąd, taki wzmocniony.

Na miejscu importerów samochodów, zasugerowałbym elektrycerzom, żeby trochę się przyciszyli, bo ich działania zniechęcają do zakupu EV. Ludzie (słusznie) uznają „to nie dla mnie, to zbyt skomplikowane, narażę się na śmieszność”. Nie każdy ma tyle możliwości, pewności siebie i bezczelności co ja, żeby jawnie drzeć łacha z ludzi, którzy mają złącze CCS zamiast mózgu.

Czytaj również:

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać