27.09.2019

Spędziłem dzień z McLarenem 570S. Jak żyje się z supersamochodem w mieście?

W dzieciństwie marzyłem, że stanę się bogaty i kupię sobie supersamochód. O pieniądzach marzę nadal, ale drogim, sportowym wozem akurat udało mi się pojeździć. Czy rzeczywistość dorównała wyobrażeniom?

Na zegarze było już dobrze po trzeciej, ale nadal nie mogłem zasnąć. Nie chcę wyjść na zblazowanego, ale dawno nie miałem już tak z powodu samochodu testowego. Jeździłem wieloma mocnymi i drogimi wozami, w rodzaju Porsche 911 albo BMW M5. Zawsze spałem doskonale. A z powodu McLarena jakoś nie bardzo…

Dlaczego? Po pierwsze, byłem podekscytowany. Gdy kilkanaście godzin wcześniej odebrałem telefon, a głos w słuchawce zadał mi ważne pytanie („Cześć, chcesz od jutra McLarena na dobę?”), poczułem, że spełnia się jedno z moich marzeń z dzieciństwa. Co prawda gdy byłem mały, na rynku nie było takich McLarenów, tylko co najwyżej kosmiczne F1. Ale chodziło o to, że to supersamochód. Niski, drogi, z drzwiami otwieranymi do góry. Niczym z plakatu z mojego dawnego pokoju.

Ale byłem też zdenerwowany.

Niestety: dorosłość oznacza, że w pewnych sprawach zaczyna się widzieć więcej problemów niż zalet. Dlatego po prostu martwiłem się tym testem. Gdzie ja postawię tego McLarena? Czy wjadę nim na parking podziemny? Co się stanie, jeśli coś w nim uszkodzę? Czy da się nim w ogóle jeździć po ulicach? W pewnym momencie pomyślałem, że wolałbym następnego dnia jechać po jakąś Skodę albo Dacię. Później zasnąłem…

Taki wóz kosztuje około 1,2 miliona złotych.

Mówimy tu o McLarenie 570S. Jak na tę markę, to relatywnie tani i relatywnie słaby samochód. Jego moc kryje się w nazwie i wynosi 570 KM. Dostępne są jeszcze modele, które mają 600 albo 720 KM, nie wspominając o najdroższych, potwornie mocnych i drogich wozach, takich jak Senna czy Speedtail. 570S ma pod maską (to znaczy, za plecami kierowcy) podwójnie doładowane V8 o pojemności 3,8 litra.

Gdy po ciężkiej nocy stawiłem się po odbiór McLarena w warszawskim salonie tej marki, od wydającej mi go osoby usłyszałem krzepiące słowa. „Naprawdę da się jeździć nim na co dzień. Sam często to robię. Jest mniej więcej tak cywilizowany, jak Porsche 911”. Testowałem 911 całkiem niedawno i bardzo mi się podobało. Dawałem radę na wybojach i małych krawężnikach. Pocieszające.

Najpierw musiałem nauczyć się obsługi McLarena.

Gdybym po prostu dostał kluczyki i usłyszał „Jedź!”, pewnie nie dokopałbym się do większości ważnych funkcji tego auta. Klamkę może jakoś bym znalazł, ale później… byłby problem. Pewnie nie wiedziałbym, jak ustawić sobie siedzenie. Przyciski są ukryte w dość dziwnym miejscu, na rogu fotela z przodu. Nie da się ich zauważyć, trzeba wyczuć je pod palcami. Zanim znalazłem odpowiednie, minęła dłuższa chwila.

Kokpit jest minimalistyczny, ale jego obsługa też nie jest najprostsza. Najważniejsze funkcje, takie jak komputer pokładowy czy system unoszenia przodu wybiera się manetką ukrytą za kierownicą. Trzeba ją wciskać i ruszać od siebie lub do siebie. Eufemistycznie powiem, że to „wymaga przyzwyczajenia”. Podobnie jak kamera cofania, której obraz wyświetla się za kierownicą i łatwo go sobie zasłonić podczas kręcenia kółkiem. Albo czujniki parkowania, które czasami włączają się bez powodu.

Łatwiejsza jest zmiana trybów jazdy. Nie wystarczy jednak przesunąć odpowiednie pokrętło. Wcześniej trzeba jeszcze wcisnąć kryjący się obok przycisk. Dopiero wtedy można decydować, czy chcemy jechać w trybie „Normal”, „Sport” czy może „Track”.

No dobrze, skoro wszystko już wiem, wygląda na to, że pora ruszać.

Pierwsze kilometry pokonałem najwolniej na drodze.

Na początku jeździłem tak, jakby na masce 570S umieszczono kieliszek szampana, a ja nie chciałbym uronić ani kropli. Poruszałem się jeszcze wolniej niż pozwalały mi na to znaki, a kierowcy innych aut oglądali się na mnie ze zdziwieniem. Jak to, taki samochód i nie pędzi 200 km/h przez miasto? Czyżby się zepsuł?

Zdarzały się tez spojrzenia pełne sympatii. Kilka osób pokazało mi uniesione kciuki. Trochę się zdziwiłem. Myślałem, że superauta – a zwłaszcza ich kierowcy – nie wzbudzają ciepłych uczuć. Pozdrawiam też kierowcę Dodge’a Challengera, który chciał posłuchać dźwięku silnika, więc zachęcił mnie do przegazówki na światłach. No cóż, V8 z McLarena przy amerykańskim V8 wypada blado. Szumi, zamiast soczyście bulgotać. Ale McLareny takie są: trochę chłodne i techniczne. To wóz projektowany przez inżynierów w okularach, a nie przez umięśnionych gości jedzących steki i zapijających je colą.

570S naprawdę da się jeździć po mieście.

Gdy trochę oswoiłem się z tym wozem i z sytuacją, zacząłem doceniać McLarena. Wjechałem nim już w kilka dziur i nadal żyję. Mało tego: wcale nie poczułem ich na plecach. Nie przytarłem spodem na koleinach, nie uderzyłem zderzakiem w krawężnik przy parkowaniu. Rzeczywiście nieźle. I rzeczywiście trochę jak w 911. Albo jak w Alpine A110, bo w McLarenie też słychać syczący silnik tuż za plecami. Ale oprócz tego jeździ się zaskakująco normalnie. Nie trzeba lizać podsufitki, by przyspieszać, a spod lusterek nie buchają płomienie.

Pewnym problemem w codziennym życiu mogą być tylko otwierane do góry drzwi. Wyglądają rewelacyjnie i sprawiają, że… wygodnie się tu wsiada. Dość szybko nauczyłem się wpadać i wypadać z wozu z gracją. Albo przynajmniej tak mi się wydawało.


Niestety, aby je otworzyć, trzeba mieć sporo miejsca obok samochodu. W większości „codziennych” sytuacji nie ma z tym kłopotu, ale czasami trzeba wcisnąć się gdzieś na centymetry. Wtedy McLaren zamienia się w bardzo drogi kurs jogi. Przepraszam kolegę z innej redakcji, który napisał tak kiedyś o BMW i8, ale musiałem pożyczyć to określenie. Jest rewelacyjne.

W ciasnym miejscu trzeba bowiem trzymać drzwi ręką, by w nic nie uderzyły. Miejsca na wysiadanie jest niewiele, więc prawdopodobnie będziemy musieli… usiąść na asfalcie i wyczołgać się. Pozdrawiam ludzi, którzy stoją dookoła i się patrzą. Jeśli chcesz robić McLarenem wrażenie na dziewczynach, lepiej znajdź odpowiednio szerokie miejsce. Czerwony, spocony i z ubrudzonymi spodniami, możesz już nie być równie atrakcyjny.

Czy McLaren 570S jest szybki?

Pora wrócić do jazdy. Według danych technicznych, 570S osiąga 100 km/h w 3,2 s. Jeszcze większe wrażenie robi czas przyspieszenia do 200 km/h: to 9,4 s, czyli tyle, ile całkiem żwawy samochód klasy średniej potrzebuje na osiągnięcie setki.

Ale w prawdziwym świecie trudno pojechać równie szybko. McLaren nie montuje do swoich samochodów napędu na cztery koła. Ciekawe, czy kiedyś ugnie się pod presją klientów z Rosji i Chin. Tak czy inaczej, póki co mamy tu tylko napęd na tył.

To sprawia, że – mimo armii systemów dbających o zdrowie i dobre samopoczucie kierowcy – wcale nie jest tak łatwo o trakcję.

Zwłaszcza gdy pada.

Akurat gdy znalazłem trochę czasu, by przejechać się McLarenem – między innymi po obwodnicy Warszawy – niebo zrobiło się złowrogo ciemne. Chwilę później lało niczym w programach podróżniczych o porze deszczowej w Azji. Ludzie biegali i tłoczyli się pod każdym możliwym daszkiem albo wiatą. Ja znowu zacząłem się denerwować.

Ile pali McLaren? Nie tak wiele: pod moją noga od 14,5 do 16,5 litra na 100 km.

Pamiętacie nagrany na polskiej autostradzie filmik sprzed kilku lat, na którym McLaren na prostej drodze traci przyczepność i uderza w barierkę? Ja pamiętam. Miałem go w głowie przez całą przejażdżkę.

570S trzeba traktować z respektem. Niezależnie od prędkości, gdy asfalt jest wilgotny, a kierowca wciśnie gaz, tył zaczyna myszkować. Na autostradzie spociły mi się dłonie. Wróciłem do jazdy w trybie „emeryt”. Później wytłumaczono mi, że za takie zachowanie auta po części odpowiadają zamontowane na nim opony. To opcjonalne Pirelli P Zero, które lepiej czują się na torze niż na ulicy. Aby móc korzystać z ich (ogromnych) możliwości, najlepiej byłoby je porządnie rozgrzać.

Gdy się rozpogodziło i drogi wyschły, znowu się przejechałem. Wtedy traktowałem pedał gazu odważniej. Co mogę powiedzieć o osiągach McLarena? Nic odkrywczego: są rewelacyjne. Największe wrażenie robi niesamowita lekkość przyspieszania przy dowolnych obrotach i przy dowolnej prędkości. McLaren w ogóle nie przejmuje się cyframi na prędkościomierzu. Gdy trzeba mocno przyspieszyć, po prostu to robi, jak gdyby nigdy nic.

Choć polecam przestawić skrzynię biegów w tryb sportowy. W trybie normalnym pozwala na płynną jazdę, ale po wciśnięciu gazu czuć delikatną zwłokę. W sportowym jest niesamowita.

Niesamowite są też hamulce i układ kierowniczy.

Bardzo żałowałem, że nie mogłem pojechać McLarenem na tor. Owszem, jest niezły na co dzień. Ale i tak czułem się tak, jakbym chodził do biura w korkach do gry w piłkę. Wygodnych, ale nadal stworzonych do czegoś innego.

Dlatego nie podejmuję się nawet prób oceniania tego, jak McLaren się prowadzi. Jak skręca przy wielkich prędkościach i jak zachowuje się w sytuacjach kryzysowych. Nie będę udawał, że jestem kierowcą wyścigowym i potrafię powiedzieć takie rzeczy po przejechaniu się po mieście i po obwodnicy. Nie pokonywałem nim ronda bokiem i nie sprawdziłem, czy szumi przy 300 km/h.

Jedyne co mogłem zrobić, to poczuć się jak gwiazda.

W jeżdżeniu supersamochodem po mieście chodzi tylko i wyłącznie o jedno: o robienie wrażenia na innych. Nie wierzcie tym, którzy twierdzą inaczej. Przecież nie wyciąga się McLarena z garażu i nie stoi nim w korku, by doceniać wtedy precyzję układu kierowniczego.

Gdy parkowałem McLarena gdziekolwiek, wokół ustawiał się tłum ludzi. Czułem, że bez przerwy jestem pod obserwacją. Gdy przychodziłem do wozu, nie wiedziałem jak się zachować. Na mój widok ludzie zaczynali przepraszać, że pozwolili sobie zrobić zdjęcie. Brali mnie za młodego milionera – a tacy są przecież nieobliczalni!

Uśmiechałem się, otwierałem im drzwi i zachęcałem, by zajrzeli sobie jeszcze do środka. Jeśli o to prosili, odpalałem silnik i patrzyłem, jak są rozczarowani jego brzmieniem. Tłumaczyłem, że wóz nie jest mój. A gdyby jednak był?

Gdzie pojechać supersamochodem w Warszawie? Oczywiście na Żurawią.

 

I na plac Trzech Krzyży, kupić sobie Rolexa.

Domyślam się, że popularność trochę by mnie w końcu zmęczyła. Nie jestem człowiekiem, który lubi, gdy wszyscy bez przerwy na niego patrzą. Do tego wszystkiego, bałbym się, że ktoś w końcu zrobi sobie zdjęcie, siedząc na masce. Albo porysuje drzwi zamkiem od kurtki, gdy będzie pozował. Zagrożeniem dla McLarena wcale nie są dziury i krawężniki.

Warto zajechać też do Lidla.
I wybrać się Makiem na Maka.

Dlatego gdybym miał opowiedzieć 12-letniemu sobie, jak to jest spełnić marzenie i spędzić dobę z supersamochodem… powiedziałbym, że samochód jest dokładnie tak fajny, jak to sobie wyobrażałem. Albo nawet lepszy. Ale zwracanie na siebie uwagi jednak takie świetne nie jest.