19.07.2020

Dzisiaj Autoblog jest nieczynny. Teraz pan ma relaks

A skoro już o relaksie mowa, to trzeba zadać sobie pytanie o relaksujące samochody. Jaki jest najbardziej odprężający samochód jakim jechaliście?

Są wakacje i sezon urlopowy, co oznacza dla mnie więcej pracy, a przy okazji to także sezon ogórkowy, w którym tematy na wpisy trzeba strugać ze świeżych warzyw. Do tego wrócimy od jutra, a tymczasem dziś pytanie na niedzielę brzmi „jaki jest najbardziej relaksujący samochód jakim jeździliście?”.

W moim przypadku trudno mi się zdecydować

Wśród nowych aut właściwie nie ma takiego pojazdu, bo wszystkie mają różne hałasujące systemy, które domagają się mojej uwagi. Najgorsze są te, które potrafią z nagła przyhamować auto bez ostrzeżenia, chociaż o niuansach sytuacji drogowej nie mają pojęcia. Ogólnie jednak jako najbardziej relaksujące nowe auto wskazałbym Toyotę Camry. Przejechałem nią ponad 4000 km i wysiadłem niezmęczony. Nie jest może bardzo szybka i przy okazji kompletnie niesportowa, ale relaksująca – z pewnością. Podobnie czułem się w Nissanie Altima – aktualnym modelu.

Niezwykle relaksujący był mój Mercedes W210

Jechałem sobie nim powolutku (dzięki wolnossącemu 2.0 nie skłaniał do szybkiej jazdy) i słuchałem jak chrupie go rdza. Pewnie gdyby miał automatyczną skrzynię biegów, byłby jeszcze bardziej relaksujący, choć kto to wie – nie czułem się aż tak odprężony w W140. W210 miał w sobie coś, co sprawiało, że nie trzeba było z nikim na drodze konkurować. Być może locha, za sprawą swoich mocnych silników, bardziej zachęcała do wciskania gazu. Z czasem zresztą doszedłem do tego, że gdybym jednak chciał kupić sobie lochę (i już zebrał kasy trochę), to najchętniej chciałbym taką z dieslem 3.0, żeby nie była za szybka.

Wicekrólami relaksu są japońskie samochody z lat 80.

Jakiś Nissan Laurel, stara Carina, a już w szczególności te większe Toyoty jak Cressida, Crown i inne nieznane w Polsce, to nadzwyczaj relaksujące samochody. Są one złożone niezwykle precyzyjnie i nic w nich nie skrzypi nawet po ponad 30 latach. Fantastycznie je także wyciszono. Wszystko w nich działa w taki przyjemny, przewidywalny sposób – biegi zawsze wskakują na swoje miejsce, a jeśli trzeba coś włączyć, to wystarczy wcisnąć przycisk i to coś się włączy. Jest to samochód budzący zaufanie, a to znacząco podnosi poziom zrelaksowania podczas jazdy. Niestety, takie wozy są bardzo trudne do kupienia w dobrym stanie, choć nie zauważyłem, żeby jakoś znacząco podrożały. Może nikogo nie interesują.

Ale korona przypada amerykańskim samochodom z okresu Malaise 

Czyli z lat 70. i 80., po kryzysie paliwowym roku 1973. Są brzydkie w środku, mają słabe silniki i ogólnie wszystko źle. Ale ich miękkie kanapy, automatyczne skrzynie biegów z gigantycznym uślizgiem i bulgoczące V8 o żenującej mocy sprawiają, że jeździ się tym wspaniale. Pod warunkiem, że jedziemy sobie na przejażdżkę i donikąd się nie spieszymy. Na liczniku maksymalnie 40 mil, trójeczka wrzucona, silnik robi bleblebleble, otwieramy sobie okienko i mamy idealnie relaksujący kruzing. Nawet to, że stale nie działa coś w elektryce, a rdza chrupie nam podszybie, nie jest w stanie zepsuć nam tego czilu.

Jakie auto najbardziej Was relaksowało?