21.05.2022

Zaoszczędziłem 76,4 kg CO2 wybierając pociąg zamiast samochodu. Teraz pławię się w moralnej wyższości

Wybrałem pociąg zamiast samochodu. Zaoszczędziłem ponad 76 kg wyemitowanego CO2 na dystansie 620 km. Oszczędzanie CO2 to nie jest tania zabawa.

Jeśli mamy zaprzestać emitować CO2 poza oddychaniem, to można podejrzewać, że wszelkie inicjatywy mające na celu obniżanie emisji powinny być w jakiś sposób promowane, żeby zachęcić ludzi do tego działania. Trudno się spodziewać, że ktoś z własnej woli wybierze droższą wersję podróży tylko dlatego, że emituje w jej wyniku mniej dwutlenku węgla.

Pojechałem z Warszawy do Gliwic i z powrotem

Mogłem wybrać samochód albo pociąg. To, że był to samochód prasowy, nie ma żadnego znaczenia i nie wchodzi w zakres równania. W każdym razie był to samochód, który w trasie zużywałby zapewne nie więcej niż 6,4 l/100 km, oczywiście przy założeniu że jechałbym nim przepisowo, tak do 120 km/h. Oznacza to, że na 620-kilometrowej trasie z Warszawy do Gliwic zużyłbym paliwo warte 285 zł.

Alternatywą dla podróży samochodem była podróż pociągiem, przy czym oczywiście na sam dworzec musiałem jeszcze jakoś dojechać i z niego wrócić (ok. 10 zł) oraz oczywiście kupić bilety na sam pociąg. Pociąg z mojego punktu widzenia ma tę znaczną przewagę nad samochodem, że nie muszę go prowadzić. Mogę sobie wstać i postać, mogę sobie posiedzieć albo pochodzić i nie odczuwam żadnej odpowiedzialności w związku prowadzeniem ciężkiej, szybkiej maszyny. Nie muszę pilnować trasy, szukać objazdów ani denerwować się, że ktoś dojeżdża mi do zderzaka.

Jako że samochodem jechałem bez przesiadki, więc pod uwagę wziąłem również tylko połączenia kolejowe bez przesiadki. I tu pojawia się taki problem, że do Gliwic możemy dojechać pociągiem szybko i tanio albo szybko i drogo. Kiedy jadę samochodem, dokładnie wiem ile wydam. Kiedy jadę pociągiem, mogę wydać na podróż:

Jak widać, ta sama usługa może kosztować nas 0,23 zł za kilometr albo 1,32 zł za kilometr. Nasuwa się pytanie, kto jest tak szalony, żeby kupować bilet na Pendolino u konduktora?

Każdy z Was

Kupiłem bilet przez internet, ten za 118 zł. Wydrukowałem go w domu i pokazałem konduktorowi w pociągu. Konduktor zeskanował go czytnikiem kodów QR. Potem westchnął. No bardzo mi przykro, ale ten bilet nie pojawia mi się w systemie. To był jakiś promocyjny? Odpowiedziałem że chyba tak, że kupowałem przez internet. A to tak się czasem zdarza z tymi promobiletami, że się nie czytają.

I co teraz?

No teraz to pan nie ma biletu, więc ja panu wystawię nowy za 319 zł, a na tamten pan sobie napisze reklamację. Fik, cyk, pach i gotowe, zapłaciłem kolejne 319 zł i już mogłem jechać dalej, korzystając zresztą z darmowego WiFi przez 15 minut (powyżej tego nadal jest darmowe, ale wymaga wyrażenia zgody na wysyłanie mailem ofert marketingowych). Niestety, 15 minut nie starczyło mi na wysłanie reklamacji w celu otrzymania zwrotu za nieczytający się bilet.

W drugą stronę wziąłem już bezpieczny bilet z kasy za 169 zł.

Całość kosztowała mnie więc 118 + 319 + 169 zł = 606 zł, czyli ponad dwa razy więcej niż jazda samochodem. Oczywiście dostanę zwrot za niedziałający bilet za 118 zł, więc ostatecznie cena wyniesie 488 zł, nadal o 200 zł więcej niż samochodem. Trudno mi mieć nawet pretensję o niedziałający system i błędnie czytający się bilet, natomiast 150 zł opłaty dodatkowej za wydanie biletu w pociągu moim zdaniem zakrawa o zorganizowaną działalność przestępczą – w tej sprawie również napisałem reklamację, ponieważ wsiadając do pociągu posiadałem ważny bilet, co zresztą konduktor potwierdził na swoim wydruku.

Jednak moje wszystkie niedogodności, reklamacje i przepłacone wielokrotnie bilety rekompensuje mi poczucie, że zaoszczędziłem 76,4 kg CO2. To znaczy, że wyemituje je za mnie ktoś inny, ale nie ja, i to pozwala mi czuć moralną wyższość nad ludźmi kiszącymi się w samochodach.

Czytaj również: Jak to jeździ: BMW Z3 Coupe 2.8. But klauna rzeczywiście świetnie rozwesela

Zdjęcie główne: PKP Intercity/Bartłomeij Banaszak