26.06.2018

Lexus LX 570: w Europie nie do kupienia, u nas do sprzedaży trafi 50 sztuk

To auto dla bogatych Rosjan, Szejków Arabskich i Amerykanów. I dla Polaków – reszta Europy go nie dostanie.

Piotr zachwycał się ostatnio ES-em – nowym modelem Lexusa, który ma zastąpić w polskiej gamie GS-a. Trudno mi podzielać jego entuzjazm gdy widzę pięciometrową limuzynę, która oryginalnie wygląda, jest bardzo przyzwoicie wyposażona, ale pod względem osiągów przegrywa z pierwszą z brzegu Octavią 1.4 TSI. W każdej wersji, nawet topowo wyposażonej Omotenashi, albo najbardziej sportowej F Sport.  I wydaje mi się, że Lexus komunikując cenę 199 990 zł celuje bardziej w klientów, którzy dotychczas kupowali Superby za 200 tys., niż jeżdżących Piątkami i A6 quattro. Napęd 4×4? Zapomnij, 2,5-litrowy silnik ES-a może napędzać wyłącznie przednie koła.

Oczywiście napęd hybrydowy i średnie zużycie paliwa na poziomie 4,7 l/100 km podkreślą nowoczesność i rozsądek właściciela ale… od 0 do 100 km/h w 8,9 s? W limuzynie za ponad 200 tys. zł?

Oldschool rządzi

Być może jestem dinozaurem, z niedzisiejszym podejściem do motoryzacji, ale dużo większą radość podczas premiery ES-a sprawiła mi wiadomość, że w polskich salonach będzie można kupić LX 570. Mastodonta na ramie, z bulgoczącym V8 o pojemności 5700 cm3. Nie trafił do oferty w Europie – dobiły go wymogi norm emisji spalin. Nie ma go na stronie internetowej, nie trafi do regularnej sprzedaży. Ale można będzie go kupić w polskich salonach. Polski importer wprowadzi na nasz rynek 50 sztuk. Nie będzie ich nawet homologował – rejestracja będzie możliwa dzięki procedurze dopuszczenia jednostkowego, czyli przebadaniu każdego konkretnego egzemplarza pojazdu i stwierdzeniu, czy spełnia wymogi przepisów pozwalające na dopuszczenie do ruchu.

Ale to nieistotny szczegół. Ważne, że będzie można legalnie kupić i zarejestrować jedno z najciekawszych aut, jakie są dziś dostępne w sprzedaży. Niby pod żadnym względem nie jest naj. Nie jest największy – ma 506 cm długości, a Range Rover może mieć 520 cm. Nie jest najszybszy, bo do 100 km/h przyspiesza w 7,7 s., podczas gdy BMW X5M robi setkę w 4,2 s. Nie ma największego silnika, bo ze swoim 5.7 musi uznać wyższość 6.2 Hemi Jeepa Grand Cherokee. Mógłby przewozić do 8 osób, ale w u nas będzie dostępny tylko w wariancie na 5. Jednak po wycięciu z oferty Land Cruisera V8 w Europie nie znajdziesz terenówki z nadwoziem osadzonym na ramie i rasową V-ósemką pod maską. Rasową, czyli taką klasyczną, nieskażoną turbosprężarkami, bo w przeciwnym wypadku można jeszcze zawiesić oko na Klasie G. I nieważne, że pewnie wcale jej nie potrzebujesz.

Luksus nie do zatrzymania

Na liście wyposażenia – stały napęd na 4 koła, ośmiostopniowy automat, selektor trybu jazdy z 4 trybami i systemem pełzania oraz pneumatyczne zawieszenie z aktywną kontrolą wysokości. Największym ogranicznikiem w terenie będą więc 21-calowe opony szosowe i plastikowe zderzaki. Do tego czterostrefowa klimatyzacja, wnętrze wykończone skórą i drewnem, 19-głośnikowy system audio Mark Levinson i monitory zamontowane na oparciach przednich foteli. W skrócie – terenowa sala kinowa. Nie do przeoczenia jest też to, jak oryginalnie i przegroźnie wygląda LX – widząc jego pysk w lusterku wstecznym automatycznie zjeżdżasz do prawej krawędzi drogi.

Zastanawia mnie tylko, kto tak naprawdę będzie gotowy wydać 650 tys. zł na takie auto. Ze zdroworozsądkowego punktu widzenia – lepiej postawić na ES-a. Kosztuje 1/3 tego co LX, dobrze wygląda i będzie zaskakująco tani w codziennym użytkowaniu. A taki LX… prowadzi się jak ciężarówka, pali jak smok i nie wierzę, że ktokolwiek pójdzie nim na grubo w teren, żeby faktycznie wykorzystać jego offroadowe zdolności. Ale przecież gdybyśmy kupowali auta wyłącznie kierując się rozsądkiem, wszyscy jeździlibyśmy Octaviami 1.4 TSI. Albo Kiami Ceed. Brałbym. Właśnie dlatego, że jest bez sensu.