Zanim mnie zlinczujecie, że jestem bogaczem, który pojechał na wakacje na wyspie Kos, przeczytajcie ten wpis. Pojechałem tam zebrać nowe doświadczenia motoryzacyjne.
Wyspa Kos należy do archipelagu Dodekanez i od stałego lądu dzieli ją zaledwie odległość 2 km. Tyle że ten stały ląd to Turcja, która przez setki lat okupowała zamieszkałą przez Greków wyspę. Kos ma ok. 40 km od wschodniego do zachodniego krańca i średnio 8-9 km od północnego do południowego wybrzeża. Mieszka tam ok. 33 000 osób.
Ale w 2017 r. wyspę Kos odwiedziło milion turystów. Dokładnie 1,026 miliona. Przyjmując nawet, że w okresie od kwietnia do października średni turysta spędza tu tydzień, można wyliczyć, że równocześnie na Kos przebywa od 20 do 22 tys. turystów. W większości są to Niemcy, Anglicy, Holendrzy i Polacy. Pomijając więc może Polaków, nie są to narody znane ze szczególnej fantazji za kierownicą. Przynajmniej w swoich krajach…
Motoryzacja turystyczna
Lokalni mieszkańcy też jeżdżą samochodami, najczęściej starymi – albo skuterami, jeszcze starszymi. Przeważają marki japońskie i koreańskie albo europejskie graty. Nie dziwi przejeżdżający Opel Corsa A sedan albo Ford Taunus. Nie dziwi Nissan Pickup z lat 80. z każdym elementem nadwozia przyklejonym taśmą i reflektorami tak zmatowiałymi, że są jednolicie żółte (to od pyłu unoszącego się na wyspie). Nie dziwi skuter Honda Cub z lat 70., który wygląda jak żywcem wyjęty z jakiegoś kraju Azji Południowo-Wschodniej. Ale to tylko jedna część kosańskiego krajobrazu motoryzacyjnego. Drugą, wyraźnie gorszą jest „motoryzacja turystyczna”.
Dopóki mowa o samochodach osobowych, nie ma szczególnego problemu. Większość osób wypożycza małe auta miejskie typu Nissan Micra czy Skoda Citigo (tu występują wyłącznie wersje 5-drzwiowe) i jeździ nimi zwiedzając wyspę. Owszem, wożenie dzieci bez fotelików jest powszechne, ale też nie powoduje to jakichś większych problemów.
Problemy zaczynają się, gdy chodzi o pojazdy, w których jedzie się w pozycji motocyklowej: skutery, motocykle i quady. W momencie dorwania się do takiego jednośladu lub czterokołowca turystów dopada amok. Lubiący porządek Niemcy i flegmatyczni Anglicy zamieniają się w prawdziwych pogromców szos na Kos. W momencie odebrania kluczyków w wypożyczalni wszelkie zasady przestają obowiązywać. Wypożyczalni jest mnóstwo, więc właściciele muszą obniżać ceny i przymykać oko na szaleństwa.
Kaski są dla…
Typowa sytuacja w miasteczku Kos to quad z dwojgiem turystów ubranych jakby właśnie zeszli z plaży, pędzący ogniem po głównej ulicy, mijający się z rozpędzonym motocyklistą, próbującym jechać na tylnym kole. A teraz quiz: ile z tych osób miało kaski? Tak – zero. Ogólnie trafić na kogoś jeżdżącego w kasku nie jest łatwo. Lokalni mieszkańcy nie zawracają sobie głowy kaskiem, bo i tak cisną na skuterkach rozpędzających się do 50 km/h. Turyści? Są na wakacjach, więc odrzucają wszelkie opresyjne zasady bezpieczeństwa. Wiadomo, w Niemczech czy Holandii nie ujechaliby pół metra bez kasku, ale tu są WAKACJE, więc hulaj dusza, piekła nie ma.
Szpital w Kos co roku narzeka na brak personelu. Okres wakacyjny oznacza prawdziwą inwazję kontuzjowanych turystów. Jeden z barmanów w naszym hotelu powiedział mi, że jego brat został potrącony przez Włochów na quadzie, którzy próbowali potem uciec, ale spadli z quada i nie dali rady. Takich wypadków jest na Kos dużo i ich sprawcami są głównie turyści. Najczęstsze to wywrotki na jednośladach i potrącenia pieszych przez kierowców quadów. Turyści wydają się sądzić, że znajdują się w raju, który zapewnia im nieśmiertelność, a żadne zasady tu nie obowiązują. A co najgorsze, nie bardzo jest jak z tym walczyć, bo dzięki turystyce wyspa Kos jakoś prosperuje. Przez pół roku wszyscy pracują tu przez 24/7, żeby przez pozostałe miesiące móc wydawać zarobioną forsę i pozwolić zrastać się połamanym przez turystów kościom.
Edukacja działa tylko „na własnym boisku”
To bardzo ciekawa obserwacja, że kierowcy, którzy prawdopodobnie byliby nieskłonni do łamania przepisów we własnym kraju, w obcym pozwalają sobie na o wiele więcej. Są już osoby twierdzące, że turyści przywożą więcej złego niż dobrego. Jedynym sposobem wydaje się zakaz wypożyczania quadów i bezwzględne egzekwowanie jazdy w kasku na jednośladach. Ale wtedy mogłaby ucierpieć zyskowność.
Najciekawszym pojazdem turystycznym na Kos są „mad-maxy” albo „dune-buggies”. Każdy jest inny, niektóre mają silniki motocyklowe, ale większość z nich napędzają jednostki napędowe produkcji chińskiej – Chery lub Geely. Samochody te wyglądają bez wątpienia na zbudowane poza fabryką, a mimo to są oficjalnie zarejestrowane w Unii Europejskiej. Ciekawe, czy zatem Grecja jest rajem dla budowniczych SAM-ów? Nie udało mi się ustalić. Pracownicy wypożyczalni odpowiadali na ten temat tylko „I bought it like this” (takiego już kupiłem).
I tak to wygląda na tej greckiej wyspie. Jeśli wybieracie się wakacje na wyspie Kos i macie zamiar chodzić lub jeździć na rowerze, uważajcie na zdziczałych turystów na quadach i motocyklach. I najczęściej wcale nie są to Polacy.