Posłowie chcą, żeby jazda samochodem po marihuanie była legalna. Myślę, że to wspaniały pomysł który spodoba się elektoratowi. Problem w tym, że elektorat popierający to rozwiązanie jeszcze nie ma prawa jazdy, bo ma 13 lat.
Ostatnio w Sejmie odbyła się debata nad legalizacją posiadania niewielkich ilości marihuany w celach rekreacyjnych, a także na temat marihuany używanej do celów medycznych. Jak to zwykle bywa, posłowie sobie pokrzyczeli, jeden nawet wyciągnął coś przypominającego jointa (którego później serwisy internetowe musiały cenzurować na zdjęciach) i rozeszli się do domu. Diety wzięte, hałas zrobiony, można się rozejść. Nie mam nic przeciwko sprzedawaniu marihuany w aptekach i posiadaniu przy sobie niewielkich ilości na własny użytek, ponieważ uważam, że takie działania osłabiają podziemia narkotykowe. Nie widzę nic złego w używaniu marihuany do celów medycznych i jej ewentualnej refundacji, bo wiem, że to dla niektórych to jeden z ostatnich środków łagodzących ból. Jednak nie mogę zgodzić się z postulatem, który mówi o tym, że jazda po marihuanie powinna być dozwolona. To proszenie się o trupy na drogach. Komuś opary za mocno weszły.
Jazda samochodem po marihuanie byłaby uregulowana podobnie jak jazda po alkoholu
Projekt zakłada wyróżnienie dwóch stanów: po użyciu i stanu upojenia THC różniących się dopuszczalnym stężeniem. Według pomysłu, stan po użyciu występowałby gdy stężenie THC (tetrahydrokannabinolu) we krwi wynosiłoby od 2 do 5 ng/ml. Natomiast stan upojenia byłby wtedy, gdy stężenie przekroczyłoby 5 ng/ml. Zastanawiałem się skąd wzięto te wartości. Czy może są jakieś badania naukowe mówiące o wpływie THC na kierowanie samochodem. Otóż nie. Po prostu przeliczono te wartości jeden do jednego z alkoholu i jego dopuszczalnego stężenia. Podobne rozwiązania funkcjonują również w innych państwach europejskich z tym, że Polska byłaby jednym z najbardziej łagodnych ustawodawców. Belgia, Dania, Norwegia, Niemcy, Grecja ustanowiły maksymalny limit na 1 ng/ml. Holandia dopuszcza 3 i 5, dwa dopuszcza Irlandia. Są więc jakieś podstawy do wprowadzenie limitów, ale nie rozumiem czemu Polska ma być taka łagodna w ustanawianiu limitów.
Zabroniona byłaby jazda po użyciu w stanie upojenia
Kierowca miałby obowiązek poddania się badaniu testerem narkotyków. Podobnie jak przy alkoholu, w razie spowodowania wypadku po użyciu THC, Ubezpieczeniowemu Funduszowi Gwarancyjnemu przysługiwałby regres w stosunku do sprawcy szkody. W zeszłym roku kierujący będący pod wpływem substancji odurzających brali udział w 115 wypadkach. Śmierć w nich poniosło 43 osoby. 160 zostało rannych. A mówimy o kraju, gdzie te substancje są nielegalne. Legalizacja zwiększy liczbę wypadków, wiele z nich będzie śmiertelnych. Takie skutki odnotowano w Kolorado, Massachusetts i Waszyngtonie po legalizacji marihuany. Wiem, że istnieją badania, które wskazują brak wzrostu wypadków śmiertelnych po legalizacji marihuany, ale jak to w życiu bywa – na każdą tezę znajdą się badania. Trzeba zachować zdrowy rozsądek.
O ten trudno w tym kraju. Polacy mają wrodzoną awersję do przepisów, mają we krwi skłonność do ich ignorowania i kreatywnego obchodzenia. To nie ojkofobia, tylko stwierdzenie faktu. Przepisy zabraniają nam jazdy po użyciu alkoholu. Tymczasem pijemy i jedziemy, bo przecież dwa piwa to tyle co nic, bo gdzieś tam na świecie dopuszczalne stężenie to 0,8 promila i tym podobne kulawe tłumaczenia. Podobnie będzie w przypadku marihuany. Dwa skręty to nie problem, panie policjancie paliłem wczoraj itd. Najlepszy limit to okrągłe 0. Zarówno jeżeli mowa o THC jak i o alkoholu. Wtedy przepisy są jasne i nie pozostawiają żadnego miejsca na interpretację. Odpowiedzialny człowiek nie wsiada za kierownicę ani po alkoholu, ani po marihuanie. I tego powinniśmy się trzymać.