25.06.2021

Kierowcy w Warszawie spanikowali na widok żółtych słupków. Postawmy je w całej Polsce i będzie spokój

Co robią w tej chwili fotoradary na moście Poniatowskiego? Zasadniczo nic, bo jeszcze nie działają. A jednocześnie robią dokładnie to, co powinny i to w sposób szokująco wręcz skuteczny. 

Dla przypomnienia: na moście Poniatowskiego postawiono ostatnio sześć fotoradarów. Są paskudne, nie pasują do okolicznej architektury, zajmują miejsce na i tak niezbyt wielkim chodniku, a do tego… jeszcze ich nie uruchomiono, bo – jak podaje lokalny ZDM – brakuje jeszcze pozytywnego sygnału od GITD. Przy czym ten sygnał może się pojawić w każdej chwili i wtedy fotoradary zostaną uruchomione.

Właściwie to nawet nie trzeba ich uruchamiać

Przynajmniej patrząc na statystyki, którymi podzielił się ZDM. W zeszłym tygodniu przeprowadzono bowiem – przypominam: przy postawionych, ale wyłączonych fotoradarach – pomiary, które następnie zestawiono z identycznymi pomiarami z poprzednich lat, przeprowadzonymi w podobnych warunkach pogodowych (chociaż w różnych miesiącach). I co z tego wyszło? Chociażby to, że:

I tak, to wszystko w momencie, kiedy te fotoradary jeszcze nie działają. Tylko sobie stoją, nikt nie wie, kiedy będą uruchomione. Ale świadomość, że może to się stać w każdej chwili, najwyraźniej działa wystarczająco skutecznie. Plus pewnie niektórzy nie wiedzą, że te fotoradary jeszcze nie działają, więc na wszelki wypadek zdejmują nogę z pedału gazu albo przenoszą ją na pedał hamulca. Jakoś nie widać przy tym lawiny doniesień o regularnych wjazdach w bagażnik, więc ten argument przeciw jest inwalidą. Zresztą on od zawsze jest inwalidą – jeśli wpakujesz się komuś w bagażnik, to nie zachowałeś odpowiedniego dystansu. Proste.

Most Poniatowskiego i fotoradary – zestawienie w formie graficznej, gdyby ktoś nie lubił formy tekstowej

Przy czym nie będę tutaj bronił ograniczenia do 50 km/h na Poniatowskiego – Tymon już wystarczająco jasno napisał, dlaczego nie ma to sensu. Przy tym fotoradarowym leczeniu/podejściu takich miejsc niedługo dojdziemy do układu, gdzie będziemy mieć nadal wielopasmowe drogi przez miasto, ale za to będzie można po nich jeździć 15 km/h, jakby to miało cokolwiek zmienić. Nie tędy (he-he) droga.

Ale wracając do fotoradarów:

To działa – można spokojnie przenosić na całą Polskę.

Wnioski można mieć dwa. Po pierwsze – ta żółta skrzynka działa wystarczająco skutecznie, przynajmniej na większość kierowców. Każdy wie, czym ona jest i jakie są konsekwencje łamania przepisów w jej okolicy. Wystarczy, że jest ustawiona w łatwym do dostrzeżenia miejscu, porobi się dookoła niej trochę medialnego szumu i już, pyk, nagle średnia prędkość przejazdu może być nawet poniżej dopuszczalnej prędkości maksymalnej – tak, jak powinno to wyglądać. Magia. Tym bardziej magia, że most Poniatowskiego stał się nagle jednym z najbardziej przepisowych fragmentów w Warszawie – i pewnie będzie to argument za kolejnymi takimi urządzeniami.

Drugi wniosek – nie trzeba tego nawet podłączać do sieci. W sumie nawet nie trzeba niczego wkładać do środka, bo i po co. Wystarczy puścić w świat komunikat, że fotoradary zostały postawione i w każdej chwili mogą zostać uruchomione. Kto będzie regularnie sprawdzał na stronach urzędu danego miasta czy wydziału dróg, czy te fotoradary już działają? Nikt. Więc na wszelki wypadek większość i tak będzie zwalniać.

Proste, a i pewnie tanie w realizacji, bo ile może kosztować blaszany słupek pomalowany na żółto? Wiem, w ramach przetargu pewnie 500 tys. zł za sztukę, ale może da się to zrobić taniej. Nie trzeba też na to chyba żadnego specjalnego pozwolenia, bo i jakie specjalne pozwolenie mogłoby być wymagane na metalowy słupek? A jak widać – tyle wystarczy, żeby osiągnąć z grubsza zamierzony efekt. Więc po co przepłacać?

Wniosek bonusowy

Ach, ZDM dorzuca jeszcze do tych dwóch wniosków wniosek bonusowy – można w przybliżeniu założyć, że instalacja takich fotoradarów nie będzie nas zbyt wiele kosztować. Gdyby bowiem fotoradary były już włączone, to w ciągu dwóch dni wydrukowałyby obrazki warte tyle, ile same kosztowały. Do tego dochodzi jeszcze oczywiście koszt obsługi i ryzyko na trafienie osób z zanikami pamięci, które powinny skutkować odebraniem uprawnień („skąd mam wiedzieć, kto wtedy kierował autem?”), ale sam sprzęt zwróciłby się szybko.

Co w sumie jest dość smutnym wnioskiem, bo radosnym byłby raczej taki, że nie ma sensu stawiać fotoradarów, bo to gigantyczny koszt, który w żaden sposób się nie zwraca i nie trzeba planować kolejnych inwestycji tego typu. Niestety tak nie jest, więc dla ograniczenia kosztów może wróćmy do pomysłu zwykłych żółtych słupków…