10.01.2022

Dacia wie, czego boją się jej klienci. Więc stworzyła myjnię, która działa na odwrót

Nie, nie wjeżdża się do niej tyłem. Przyjeżdża się na nią czystym autem, a wyjeżdża – po odpowiednich zabiegach wykwalifikowanych pracowników Dacii – autem ubłoconym po sam dach. Zaraz, co?

Był kiedyś taki żarcik, że współczesnymi samochodami terenowymi, okołoterenowymi i wyglądającym na terenowe właściwie nikt nie wyjeżdża w teren. W związku z tym producenci powinni sprzedawać, za odpowiednią opłatą oczywiście, specjalne pakiety off-road look, w ramach których dostawalibyśmy trochę błota i pustynnego piasku tu i tam. Żeby było widać, że nie jesteśmy kolejnymi osobami, które kupiły SUV-a w pogoni za modą i faktycznie jesteśmy aktywnymi, młodymi ludźmi przygody.

Dacia uznała, że ten żart należy wdrożyć w życie. I tak – oferuje pakiet off-road look.

Przed i po. Co jest przed, a co po, to już kwestia dyskusyjna.

Zanim jednak ruszyła machina wdrażania żartu w życie, sprawdzono, czy jego pierwsza część jest prawdziwa i kupujący auta terenolubne faktycznie sami za jazdą w terenie nie przepadają. Okazało się, że tym razem IDzD i „lokalne obserwacje” znalazły potwierdzenie przy bardziej naukowym podejściu – przynajmniej w Wielkiej Brytanii. Spośród ankietowanych posiadaczy „4×4” aż 40 proc. takich osób nigdy nie zjechało swoimi pojazdami z ubitej trasy. 19 proc. nigdy nie wjechało na drogę inną niż asfaltowa. Prawie 70 proc. z kolei przyznało, że największą przeszkodą terenową, jaką pokonali swoim gotowym do jazdy w terenie samochodzie, był próg zwalniający.

Dodatkowo wyszło, że co piąty (a nawet częściej) posiadacz takiego auta ma nerwicę i myje swoje auto raz na tydzień. Nic więc dziwnego, że nie chcą brać swojej nowiutkiej – w domyśle – Dacii Duster w teren, skoro mogłaby się zabłocić albo przykurzyć. Albo nie daj boże – porysować!

Dacia zaproponuje więc terapię szokową.

Którą niemal w całości opisuje powyższe zdjęcie. Tak, trzeba się umówić na tę „myjnię” za pomocą specjalnego formularza, a czas trwania akcji jest ograniczony do jednego dnia i kilku godzin. Tak, trzeba tam dostarczyć swój samochód – nie musi być w sumie czysty. Tak, następnie zostanie on oblany masą brudnej wody i błota, a eksperci na miejscu zadbają o to, żeby brud znalazł się wszędzie, gdzie jest dla niego miejsce. Zgodnie z komunikatem Dacii ubrudzone będzie wszystko – od podwozia (żeby nie wyglądało sztucznie), przez nadkola, aż po maskę i klapę bagażnika. Po zdjęciu wnoszę też, że również dach nie uniknie co najmniej kilku zachlapań.

Na samym końcu, kiedy błoto będzie rozprowadzone w odpowiedni sposób po nadwoziu, zespół ekspertów zatroszczy się o to, żeby nasze auto było nadal zdatne do jazdy w zgodzie z przepisami – czyli przetrą przednią i tylną szybę (ale bez przesady!), oczyszczą też tablice rejestracyjne i światła w parze z reflektorami.

I po co to?

Według Dacii po to, żeby można było wzbudzić zamieszanie wśród znajomych, kiedy przyjedziemy tak ubłoconym autem – od razu posypią się pytania, w jaką dzicz zapuściliśmy się na weekend (albo trawnik pod którym urzędem stratowaliśmy). Albo też – trochę bardziej na serio – żeby przełamać w ludziach niechęć do ubrudzenia swoich samochodów – w końcu nie po to kupiliśmy Dustera czy innego SUV-a, żeby jeździł po asfalcie i każda plamka kurzu na nim wzbudzała w nas chęć do sięgnięcia po chusteczkę i przetarcia tego drażniącego miejsca. Prawda?

Prawda?