15.04.2020

Jakość wykończenia wnętrza nie jest bez znaczenia. Udowadnia to Chevrolet Corvette C8

Wiele osób twierdzi, że jakość tworzyw i generalnie wykończenie wnętrza to kwestia drugo-, jeśli nawet nie trzeciorzędna. Pozostaje mi tu tylko powiedzieć tradycyjne „tak, ale nie”.

Pod tekstem nt. „skodowatości” RAM-a 1500 Laramie rozpętała się ostatnio może nie tyle burza, co ożywiona dyskusja dotycząca wykończenia wnętrz. Komentujący szybko podzielili się na dwa obozy: tych, dla których wykończenie wnętrza jest kompletnie nieistotne, jak i tych, którzy zwracają na to uwagę, regularnie poklepując plastiki w różnych autach.

Obie grupy mają trochę racji.

Sam należę do osób, które z ciekawością oglądają i – cóż – macają wnętrze auta, z którym do czynienia jeszcze nie miały. Tyle tylko, że nie oczekuję strusiej skóry, włókna węglowego i czarnego hebanu w aucie za 90 tys. zł. Nie mam też nic przeciwko niepełnej tapicerce drzwi w autku miejskim za połowę tej ceny. Powiem więcej: kawałek polakierowanej blachy uważam za fajne i wprowadzające koloryt rozwiązanie.

Ale jest też kwestia spasowania materiałów. O ile jest ono choć w miarę przyzwoite to potrafi sprawić, że nawet zbudowana ze średnich jakościowo plastików deska rozdzielcza będzie wyglądać znośnie. Nie mogę się zgodzić z twierdzeniem, że to kwestia zupełnie nieistotna. Zresztą wystarczy spojrzeć na fragment poniższego filmu, gdzie „specjalista”, lub też „ekspert”, pan Zbigniew Łomnik, opowiada co nieco o Alfie Romeo 33.

To oczywiście przypadek skrajny, ale wszyscy wiemy o co chodzi. Wiele osób, które twierdzą, że jakość wnętrza jest dla nich nieistotna, po przygodzie z taką Alfą uciekłoby z krzykiem, ewentualnie samochód by podpaliło lub zrzuciło z klifu. A nie, to ostatnie nie, auto mogłoby nie dojechać tam o własnych siłach [słychać śmiech z taśmy].

Nikt nie oczekuje, że wszędzie będzie fajnie i miękko.

Cały sekret w tym, by odpowiednio rozlokować poszczególne tworzywa. Nikomu nie są potrzebne uginające się pod naciskiem palca ściany bagażnika, podszybie czy osłona kolumny kierownicy. Ale co można powiedzieć np. o takiej Skodzie Kodiaq, której przednie boczki drzwiowe są OK, a tylne wykonano z materiału tak twardego, że podobno z myślą o nich rozważane jest poszerzenie skali twardości Mohsa o 11. stopień? O, albo taki Lexus GS. Bardzo lubię GS-a, ale plastikowość jego klamek wewnętrznych jest porażająca. Miłe w dotyku, metalowe klamki ma nie tylko tańszy CT 200h, ale nawet moje Mondeo z 2003 r. A klamki to coś, czego się regularnie używa. Powinny być solidne i miłe w dotyku.

Do tego dochodzą kwestie wizualne. Tutaj docieramy do właściwego powodu, dla którego w ogóle piszę ten tekst.

Chevrolet Corvette C8 – wnętrze, którego widok boli.

Nie jestem fanem stylistyki zewnętrznej nowej generacji sportowego Chevroleta, niewiele lepsze jest wnętrze. Obawiam się jednak, że jeszcze bardziej mi zbrzydło, z jednego prostego powodu: pojawia się coraz więcej sygnałów, że jest zrobione tak, jakby ktoś nie lubił klientów. Wszystko przez „jakość” szwów na desce rozdzielczej – np. przed pasażerem wszystko jest krzywe i się rozłazi. To samo było w autach przedprodukcyjnych, ale wtedy ta „przedprodukcyjność” była dobrym wytłumaczeniem niedoróbek. Teraz to po prostu kulejący proces produkcyjny i niedostateczna kontrola jakości. Co więcej, według jednego z forumowiczów CorvetteForums.com taki sam problem był w poprzedniej generacji tego auta, a ogarnięcie tego zajęło 3 lata.

Polecam także uwadze górną część zdjęcia i boczek drzwiowy nieschodzący się z deską rozdzielczą. / fot. DoctorV8, CorvetteForums.com

Niczego nie tłumaczy relatywnie niska cena samochodu, startująca od 58,9 tys. dol. (245 tys. zł, bez lokalnych podatków) – tym bardziej, że takie problemy zdarzają się w lepiej wyposażonych C8 za dwukrotność tej ceny. Nikt by nawet okiem nie mrugnął, gdyby zastosować tam porządne elementy z tworzywa, ale nie – trzeba było dać kawałek skóry (mniejsza o to, czy prawdziwej czy nie) i krzywo ją zszyć i przykleić. Ręce puchną od klaskania.

Nie wierzę, że nie zwrócilibyście na to uwagi – z jednego prostego powodu.

Gdybyście zamówili nowy samochód i dotarłby on do Was z nierównymi szczelinami nadwozia i krzywo spasowanymi reflektorami czy zderzakami (a i takie kwiatki zdarzają się w Corvette C8), handlowiec musiałby prawdopodobnie urządzać w salonie mini-slalom między biurkami, żeby uniknąć lecącego w jego stronę krzesła – i to pomimo częstych opinii, że „podczas jazdy wygląd nadwozia jest nieważny”. Zdumiewa mnie więc liczba osób, dla których jakość wnętrza jest nieistotna. Pomijam tu oczywiście przypadki w rodzaju Hummera H1, bo po tego rodzaju aucie nikt normalny nie będzie oczekiwać cudów w zakresie wykończenia kabiny. Ale w zwykłej osobówce, która nie musi wytrzymywać warunków rodem z pola bitwy?

Wszystko opiera się oczywiście w dużym stopniu na oczekiwaniach wobec danego auta. Moje oczekiwania nie są z kosmosu – chcę tylko, by jakość wnętrza była adekwatna do ceny i klasy pojazdu.

Ale może wymagam zbyt wiele?