04.10.2019

Masz system automatycznego hamowania przed pieszymi? To lepiej na niego nie licz

Kupiłeś samochód z systemem wykrywania pieszych i awaryjnego hamowania? Doskonale. Tylko na wszelki wypadek nie licz na to, że ci pomogą.

Tak przynajmniej wynika z badań AAA (American Automobile Association), do których dotarł serwis Carscoops. Zgodnie z nimi tego typu systemy są w stanie wspomóc kierowcę wyłącznie w niewielkim odsetku przypadków i to… tych absolutnie najłatwiejszych.

Jakie samochody brały udział w testach i z hukiem je oblały?

AAA wybrało cztery auta z bieżącego rocznika – Chevroleta Malibu, Hondę Accord, Teslę Model 3 i Toyotę Camry. I tak – dwa modele z tej listy nie są w Polsce w ogóle dostępne, jeden jest dostępny jak się bardzo chce, i tylko po Camry można ot tak pójść do salonu. Z drugiej strony nie ma to większego znaczenia, tym bardziej, że i tak wszyscy uznają Teslę za lidera, jeśli chodzi o nowe technologie, więc jeśli jej powinie się noga, to powinie się wszystkim.

I… niewiele się te założenia różniły od rzeczywistości. AAA przeprowadziła szereg testów systemu wykrywania pieszych i automatycznego hamowania, w tym takie, gdzie:

Wyniki? Tragiczne.

Systemy wykrywania pieszych i automatycznego hamowania sprawdziły się właściwie wyłącznie w najprostszym teście – z udziałem dorosłego (no, dorosłego manekina), w dzień, przy prędkości ok. 30 km/h. W takich warunkach skuteczność wykryć i zatrzymań wynosiła… 40 proc. Czterdzieści procent! Czyli w 6 przypadkach na 10 w tak banalnych warunkach auto przejechałoby człowieka bez zawahania się.

Powyżej tych 30 km/h było już po prostu źle, podobnie jak przy trudniejszych warunkach. Dziecko wychodzące spomiędzy samochodów? Prawie 90 proc. szansy na to, że auto samo nie zahamuje. Dorośli stojący wzdłuż drogi – 80 proc. szans na brak reakcji samochodu, nawet przy niższej prędkości. Skręt w prawo, wprost na przechodzącego przez jezdnię pieszego? Właściwie pewny wypadek. To samo przy prędkościach poniżej 50 km/h.

W warunkach nocnych nie poradził sobie natomiast żaden system i żaden samochód. I tak, można oczywiście bronić chociażby Tesli, że przecież w sieci jest pełno materiałów wideo – chociażby z nowej funkcji Smart Summon – gdzie Tesla na parkingu hamuje przed pieszymi. Tylko z jaką prędkością wtedy jedzie? 5 km/h? 10 km/h? A wystarczy zwykłe toczenie się (bo i kto jeździ 30 km/h po mieście?), żeby nagle to całe hamowanie przed pieszymi przestało być wiele warte.

Dobrze, że cokolwiek

Do tych wyników można podejść na dwa sposoby. W tym jeden – uwaga – obejmuje cieszenie się z nich.

Skąd radość, skoro jest tragedia i z takimi wynikami pewnie nie przyjęliby nawet na studia w Polsce (żartuję, przyjęliby)? Bo jeśli ktoś jeździ normalnie, tj. uważa na to, co dzieje się dookoła niego i ma po prostu pecha, bo raz ktoś wybiegnie mu pod maskę, to ma dodatkową szansę na to, że skończy się tylko na strachu. Może to być i szansa 1/10 albo 4/10 – zawsze to coś. Jeśli miałbym mieć nawet 1/100 dodatkowej szansy, że nie potrącę dziecka wybiegającego spomiędzy samochodów, to brałbym ją w ciemno.

Z drugiej strony to jednak bezdyskusyjna żenada i trochę przerażające wiadomości. W końcu zaczyna nam się wydawać, że jesteśmy już o krok może nie tyle od autonomicznej jazdy, co od jazdy naprawdę bezpiecznej. I to nie dlatego, że jesteśmy z roku na rok lepszymi kierowcami, ale dlatego, że wsiadamy do nowych aut otaczających nas dodatkowymi systemami aktywnego bezpieczeństwa.

I czytając listę ich standardowego wyposażenia albo samemu dokładając kolejne, słono płatne pakiety, widzimy często, że wśród tych systemów jest właśnie system wykrywania pieszych i aktywnego hamowania. Tylko nikt przy okazji nie dopisuje przy tej nazwie gwiazdki, która z kolei kierowałaby do dodatkowego objaśnienia, że owszem, ten system działa.

Tylko niezbyt często i nie wtedy, kiedy faktycznie by się przydał.