12.10.2020

Abonament mieszkańca w strefie płatnego parkowania w Warszawie: 1200 zł na rok. OK

Za trzy dni warszawscy radni będą głosować nad „urealnieniem” stawek za parkowanie. Wzrost stawki za godzinę to jedno. Czterdzieści razy droższy abonament mieszkańca – drugie.

Nikt nie lubi podwyżek różnego rodzaju opłat, danin czy podatków. Trzeba jednak przyznać, że stawki opłat za parkowanie w Warszawie nie były zmieniane od 2008 roku. Od tego czasu wzrosły nie tylko ceny wszystkiego wokół, ale i wynagrodzenia.

Co więcej – jak podaje „Gazeta Wyborcza” – warszawskie parkomaty są wyjątkowo mało żarłoczne na tle tych z innych polskich miast. W Poznaniu płaci się co najmniej siedem złotych za godzinę i to nawet w soboty. W Krakowie: od sześciu w górę. Drożej jest także w Gdańsku.

Dlatego planowana podwyżka opłat za parkowanie nie powinna dziwić

Mówi się o niej od lat, ale za trzy dni – czyli 15 października – ma być rzeczywiście dyskutowana podczas sesji Rady Warszawy, o czym również donosi wspomniana „Wyborcza”. Jeśli uchwała o „urealnieniu” stawek wejdzie w życie, pierwsza godzina parkowania zdrożeje z 3 zł do 3,9 zł, druga z 3,6 do 4,6 zł, trzecia z 4,2 zł do 5,5 zł, a czwarta i kolejne – znowu z 3 do 3,9 zł.

Nie jest to drastyczna podwyżka i wątpię, by decydowała o tym, czy kogoś stać na to, by pojechać autem do strefy, czy nie. Nawet jeśli: no cóż, bilet na komunikację miejską kosztuje mniej więcej tyle, co godzina parkowania.

Nieco więcej emocji może budzić pomysł wydłużenia konieczności płacenia za parkowanie do godziny 20 (teraz płaci się do 18), a także wprowadzenia substrefy w Sródmieściu, w której opłaty będą pobierane także w weekendy. W tym drugim przypadku chodzi o ulżenie mieszkańcom, którzy obecnie przez 7 dni w tygodniu mają problem ze znalezieniem miejsca pod kamienicami. Myślę, że osoby, które jadą w niedzielę na obiad do restauracji w centrum, przeżyją koszt zwiększony o cztery złote. Ale skoro już mówimy o mieszkańcach…

O wiele bardziej kontrowersyjny jest pomysł dotyczący abonamentów

Teraz, jeśli zamieszkuje się w strefie, można uzyskać abonament mieszkańca. Uprawnia on do parkowania w obrębie ośmiu parkomatów dookoła swojego domu bez kupowania biletów. Koszt to 30 zł rocznie.

Ta opłata ma nie wzrastać – ale tylko jeśli mówimy o pierwszym samochodzie zgłoszonym pod danym adresem. Dodatkowo, aby rzeczywiście płacić tylko 30 zł rocznie, właściciel auta musi odprowadzać podatek PIT w Warszawie.

Przy drugim aucie pod danym adresem abonament mieszkańca ma być… 40 razy droższy

W przypadku kolejnego abonamentu na dany adres, kwota do zapłaty ma – według projektu – wynosić 1200 zł rocznie. Należność będzie się dało regulować w dwóch ratach, płatnych co pół roku.

100 złotych miesięcznie to oczywiście bardzo dużo. Domyślam się, że według urzędników, taka opłata ma zniechęcać mieszkańców strefy (a więc w założeniu obszaru dobrze skomunikowanego) do posiadania więcej niż jednego auta.

Czy to dobry pomysł?

Mógłbym wymyślić teraz wiele przykładów udowadniających, że czasami posiadanie dwóch wozów jest konieczne nawet w przypadku osób, które mieszkają w ścisłym centrum. Zestaw „auto osobowe + dostawcze używane do pracy”, dojeżdżanie przed obydwoje małżonków do biur położonych na obrzeżach, a także posiadanie przez oboje aut służbowych… i wiele więcej. Niestety, przestrzeń w mieście nie jest z gumy, a za parkowanie powinno się płacić. Nawet jeśli auto jest nam rzeczywiście niezbędne.

Kto zyska, jeśli pomysł wejdzie w życie? Pewnie właściciele prywatnych parkingów. Skoro miałbym płacić 100 zł miesięcznie – i nie mieć gwarancji, że znajdę skrawek do parkowania – to może lepiej odżałować 200 i mieć miejsce, które zawsze na mnie czeka? Ogólnie, pomysł jest kontrowersyjny, ale to jedna ze zmian, które prędzej czy później i tak wejdą w życie. Następne będą pewnie ograniczenia możliwości wjazdu do centrum, w zależności od emisji spalin danego auta. Ale tutaj już zacznę się kłócić.