Wielka ofensywa Ubuntu, Canonical otworzy własne sklepy w Chinach - szansa na wyjście z niszy
Open-source’owe środowisko skupione wokół rozwoju Linuksa nie przepada za Canonicalem i Markiem Shuttleworthem. Nawet sam Linus Torvalds nie przepada za Canonicalem. Pojawiają się głosy, że Canonical nie wnosi nic do rozwoju, a tylko korzysta z rozwiązań innych. To bzdura, bo Canonical po ponad 7 latach istnienia ryzykuje bardzo dużo w próbie rozpowszechnienia Linuksa na masowy rynek jakiej jeszcze środowisko Linuksa nie widziało. Po stworzeniu Ubuntu i wprowadzeniu Unity kolejnym krokiem jest otworzenie 220 detalicznych sklepów naziemnych w Chinach. Wóz albo przewóz, ale plan jaki się krystalizuje jest śmiały. To może zrealizować tylko Shuttleworth, który przecież zapowiadał, że cel to co najmniej 200 milionów użytkowników Ubuntu.
Dell, jeden z wiodących producentów komputerów PC, miał już kilka prób zaistnienia na poważnie na rynku mobilnym. Niestety dla producenta, dotychczasowe próby kończyły się – łagodnie mówiąc – porażkami. Największą z nich był tableto-smartfon Streak 5, który typowany był na zabójcę wiadomo kogo, ale niedawno sam zakończył żywot. Tymczasem Dell próbuje wejść na rynek kuchennymi drzwiami i na dodatek z tym samym produktem. Jeśli je sforsuje, może zyskać dostęp do pokładów rynku, o jakim wcześniej zapewne nawet nie marzył. O co chodzi? Dell dogadał się właśnie z producentami chińskiej wyszukiwarki Baidu odnośnie produkcji smartfonów i tabletów na tamtejszy rynek.
ZTE, chiński producent telefonów komórkowych, ciągnie w górę – właśnie ogłosił, że w pierwszej połowie 2011 r. sprzedał 60 mln urządzeń mobilnych, w tym 35 milionów telefonów komórkowych, a w tym z kolei 5 mln smartfonów z systemem operacyjnym Google Android. W całym roku planuje sprzedać 80 mln telefonów, w tym 12 mln smartfonów. Patrząc na to, że w całym poprzednim roku sprzedał 51,8 mln komórek, chiński gracz ma spore ambicje. Zresztą, to wiadomo od dawna.
Największy wygrany rynku telefonów w 2010? Nie ten, o którym myślicie.
Chiński walec dojechał. Właśnie wybił się z otchłani kategorii „inne” rankingów sprzedaży telefonów komórkowych na pozycję numer 4. Przed markami, które odmieniane są przez wszystkie przypadki w kontekście rynku mobilnego – przed Apple’em, przed HTC, przed Motorolą. O kim mowa? O ZTE.
Kuba uruchomiła swoją własną encyklopedię internetową, na wzór Wikipedii, tylko że z kubańską ideologią. Chiny od lat cenzurują internet, za Wielką Ścianę Ogniową wiele informacji prawie nie dociera. Cały czas trwa wojna o WikiLeaks, o Juliana Assange, można powiedzieć – o wolność słowa. To koniec internetu, jaki znamy.
Znaczenie informacji przekazywanej przez internet w ostatnich dniach zyskuje na wartości. Wyciek WikiLeaks przeanalizowano w mediach z każdej możliwej strony. Przeczytać i usłyszeć można o rewolucji, przeniesieniu środka ciężkości z tradycyjnych dróg przekazu na sieć. Ogólnie wszechogarniająca cyfryzacja. Ale WikiLeaks wywołało także burzę na temat kontroli internetu – czy czeka nas cenzura?
Jeśli kiedykolwiek, to trzecia wojna światowa wybuchnie w internecie
Jeśli kogoś martwiły niedawne doniesienia z granicy Korei Północnej z Południowej i zagrożenia, jakie niosły za sobą głośne pomrukiwania Stanów Zjednoczonych i gotowość pomocy Korei Północnej deklarowana przez Chiny, to już wiadomo, że to nic w porównaniu do tego, co spowoduje publikacja Wikileaks.org z wczorajszego wieczora. To wydarzenie uprawomocnia twierdzenie, że jeśli kiedyś wybuchnie trzecia wojna światowa, to wybuchnie w internecie.
Jednak nie tylko Chiny się ugięły. Ugiął się również Google.
(Kilka dni temu pytaliśmy kto się ugnie: Google czy Chiny. W piątek chyba zbyt pochopnie napisaliśmy, że ugięły się Chiny.) W piątek Google wywalczył przedłużenie ważności swoich działań na rynku chińskim o kolejny rok. To nie oznacza jednak, że Chiny przestały cenzurować wyniki wyszukiwań za pomocą wyszukiwarki Google’a. Sytuacja z przekierowaniem użytkowników z Chin do Hong Kongu jest teraz nawet bardziej absurdalna niż wcześniej.
Trzy miesiące temu Google przestał cenzorować wyszukiwanie informacji w chińskiej wersji swojej wyszukiwarki w proteście przeciwko rosnącemu reżimowi ograniczającemu wolności obywatelskie. Bezpośrednią przyczyną zaostrzenia postawy Google’a w Chinach był atak na infrastrukturę sieci, którego źródło zlokalizowano właśnie w Państwie Środka. Dzisiaj Chiny stawiają Google’a pod ścianą – albo dostosujecie się do obowiązującego u nas prawa, albo nie przedłużymy wam licencji. Co zrobi Google, czy wybierze kompromis i spokój na perspektywicznym rynku, czy jednak podąży szlakiem swojej misji „do no evil”?