REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Seriale

"Kuby Wojewódzkiego nie da się nie lubić" - Mateusz Damięcki o "Planecie Singli. Ośmiu historiach" i występie u "króla TVN-u"

Mateusz Damięcki od kilku dni króluje na platformie Canal+ online dzięki nowemu odcinkowi serialu "Planeta Singli. Osiem historii". Epizod z popularnym aktorem opowiada o zbiciu kobiecych i męskich stereotypów. Sam aktor zdradza nam zaś przy tej okazji, czemu Kuba Wojewódzki potraktował go inaczej niż większość swoich gości.

07.12.2021
6:05
mateusz damięcki planeta singli osiem historii kuba wojewódzki
REKLAMA

"Planeta singli. Osiem historii" dorobiła się w ostatnich tygodniach statusu jednego z najlepszych polskich seriali rozrywkowych 2021 roku. Dla części odbiorców przyzwyczajonych do patrzenia na komedie romantyczne z góry mogło to być pewnym zaskoczeniem, ale biorący udział w projekcie twórcy i aktorzy od początku chcieli zrobić coś nieco nietypowego. Gwiazdą jednego z odcinków jest Mateusz Damięcki, który opowiedział nam w trakcie rozmowy o swoim stosunku do męskich stereotypów, oglądaniu siebie po fakcie, a także rolach w "Furiozie" i "Na wspólnej". Poruszyliśmy też temat afery wokół jego występu u Kuby Wojewódzkiego.

REKLAMA

Mateusz Damięcki opowiada o odpowiedzialnym Kubie Wojewódzkim i stereotypowych facetach:

Nowa „Planeta Singli” składa się z ośmiu zamkniętych historii, które łączy przede wszystkim tematyka poszukiwania miłości we współczesnym świecie. Stworzenie wiarygodnego i godnego zapamiętania bohatera w ramach pojedynczego 42-minutowego odcinka było dla ciebie wyzwaniem wartym podjęcia?

Mateusz Damięcki: W mój zawód siłą rzeczy jest wpisana chęć stworzenia postaci, która faktycznie zostałaby zapamiętana. Trzeba jednak pamiętać, że nie wszystko zależy od aktora. Po pierwsze zadaniem aktora jest wykreowanie postaci, która odnajdzie się w konwencji zaproponowanej przez reżysera. Mam nawet zapisane w umowie, że postaram się przygotować rolę zgodnie ze wszystkimi moimi umiejętnościami i dobrą wolą, którą będę reprezentował na planie. Poza tym, za oglądalność odpowiada producent, a to od niej w dużej mierze zależy czy będzie szansa, by z postacią zetknęło się odpowiednio duże grono odbiorców i rola mogła zostać w ich pamięci.

A jak ma się do tego fakt tworzenia w obrębie pojedynczego odcinka?

Alek Pietrzak, nasz reżyser, powiedział, że jest to w pewnym sensie przypowieść. Historia dosyć symboliczna i operująca skrótami, żeby dało się ją opowiedzieć od początku do końca z jakimś morałem. Myślę, że ten morał udało się pokazać. Gdybyśmy w prawdziwym życiu w trakcie pierwszego spotkania mówili sobie prawdę i nie grali kogoś innego, to oszczędzilibyśmy sobie nawzajem mnóstwo czasu i niepotrzebnych nerwów. W naszym odcinku najciekawsze jest to zestawienie natury człowieka z przygotowanym z góry scenariuszem spotkania. Bo przecież każdy z nas chce być postrzegany trochę inaczej, od tego jaki jest w rzeczywistości. Wystarczy spojrzeć na profile ludzi w mediach społecznościowych, by się o tym przekonać. Każdy próbuje tam
pokazać się z jak najlepszej, najciekawszej strony, pochwalić swoimi osiągnięciami. Ja akurat mam teraz na Instagramie zdjęcie, na którym jestem łysy i spocony, noszę łańcuch i mam tatuaże, ale to z backstage'u "Furiozy" (śmiech), czyli promuję film z moim udziałem, który ostatnio miał premierę. Natomiast to też coś o mnie mówi.

Twój bohater w "Planecie Singli. Ośmiu historiach" stanowi ważną część tej przypowieści, natomiast jest ona opowiedziana z perspektywy postaci granej przez Mariannę Linde. Jak ta historia wyglądałaby z perspektywy doktora Adama?

Wydaje mi się, że Adam jest przedstawiony jako stereotypowy mężczyzna. Takie trochę pars pro toto, czyli część całości. Jestem tzw. typowym przedstawicielem płci męskiej, który nie wchodzi w wielkie dywagacje, tylko po prostu pojawia się na umówionym spotkaniu bez jakiegoś ukrytego
celu. Gdyby Ela, grana przez Mariannę Linde, dała mu jeszcze minutę lub dwie, to powiedziałby, na czym mu tak naprawdę zależy. Wymyśliła sobie jednak swój "test", a mam wrażenie, że jemu już w przeszłości coś podobnego się przydarzyło, więc nie jest zachwycony z powtórki. Ona też zresztą skupia w sobie wiele stereotypowych cech, dzięki czemu widz będzie mógł się pośmiać z różnic w ich podejściu do randkowania.

To spotkanie "czołgu" z "poduszką" (proszę sobie wybrać, kto w tym układzie jest czym) rodzi humorystyczny klimat całej sytuacji. W prawdziwym świecie po takiej randce nie byłoby pewnie ciągu dalszego, ale tutaj wchodzi kreacja scenariuszowa. Spór między Elą i Adamem trwa tak naprawdę do samego końca. A wynika głównie ze stereotypowych różnic między kobietami i mężczyznami. Oczywiście wszystko to pokazujemy z przymrużeniem oka. Nikt nie powinien brać tej bajki jeden do jednego i się z tego powodu obrażać.

W waszym odcinku rzuca się w oczy problem przyjmowania z góry pewnych założeń wobec drugiej strony i braku komunikacji. Czy to twoim zdaniem największe przeszkody w randkowaniu przez internet?

Wydaje mi się, że w dzisiejszym świecie akurat problemów ze sposobami komunikowania się nie mamy zbyt wielu. Otrzymaliśmy od rozpędzonego technologicznie świata mnóstwo różnych narzędzi. Nagle okazało się, że nawet za pomocą jednego emotikona jesteśmy w stanie bardzo dużo sobie powiedzieć. Możemy korzystać z obrazków, ale możemy też pisać do siebie listy. W tych listach możemy zawrzeć wiersze, albo, w zależności od nastroju, wysłać komuś uśmiechniętą buźkę lub pojedynce "Lol". Problem zawsze tkwi w człowieku. W naszym odcinku kwestia nie zahacza więc o niemożność skomunikowania się. Rzecz w tym, że ludzie kłamią. Oczywiście wielu przede mną zdążyło na to wpaść. Na tej idei stworzony został zresztą bohater "Doktora House'a". Pamięta pan?

Jak najbardziej.

House w każdym odcinku powtarzał: "Człowiek z natury kłamie. Jeżeli przychodzi z wysypką, to ja muszę na własną rękę dojść, co jest tego powodem. Sam mi nie powie, że to przez uprawianie seksu z nieodpowiednią osobą, bo się wstydzi". A przecież każdy z nas wstydzi się czego innego i kłamie z innych powodów. W dzisiejszych czasach zazwyczaj stawiamy samych siebie w centrum. Jesteśmy strasznymi egoistami. To "ja" muszę mieć zawsze najlepiej. Gdybyśmy spojrzeli na drugiego człowieka, to może byłoby łatwiej? Nie wiem do końca, czy to zadziałałoby w przypadku takich portali randkowych. Trudno jest nieznajomą osobę przekonać do siebie za sprawą swoich wad. Nikt nie daje tam swojego najgorszego zdjęcia i nie wypisuje w bio swoich najgorszych uczynków. Zdarzyła mi się zresztą ostatnio historia, która ma związek z tym, o czym mówię.

Co się wydarzyło?

Byłem w restauracji. Niedaleko przy stoliku siedziała samotna dziewczyna. Podszedł do niej mężczyzna i spytał: "Agata?". Na co ona obejrzała od góry do dołu, oceniła jak wygląda i zaczęła się przeraźliwie śmiać. Widziałem, że śmieje się nie tyle z zabawnej pomyłki, co po prostu z tego faceta. Zapytała go: "Do mnie pan podchodzi"”. On wyraźnie speszony odszedł i siadł gdzieś dalej. Dwadzieścia minut później do restauracyjnego ogródka wbiegła spóźniona i przerażona z powodu straconej randki inna dziewczyna. Rozejrzała się, zobaczyła tego chłopaka i do niego podeszła. Jak na nich potem spojrzałem, to dużo bardziej do siebie pasowali. Cały czas ze sobą rozmawiali i się do siebie uśmiechali, a ta dziewczyna, która na początku wyśmiała chłopaka siedziała do końca sama. W takich chwilach zawsze przypominają mi się słowa z piosenki Agnieszki Osieckiej: "Pojedynczo i grupkami snują się okularnicy ze skryptami".

Jakie jest twoje zdanie w kwestii oglądania siebie na ekranie? Wiem, że niektórzy aktorzy czasem nie są w stanie tego robić.

Moim zdaniem, aktor, jeżeli jest uczciwy i odpowiedzialny za swoją pracę, ma wręcz obowiązek oglądać się we wszystkich produkcjach, w których brał udział. Sam sobie tego nie wymyśliłem. Mówili mi to niektórzy profesorowie w szkole i doświadczeni koledzy, których spotkałem na mojej drodze zawodowej. Oczywiście w końcowym rozrachunku nie ma to żadnego znaczenia, bo jestem ostatnią osobą, która powinna się wypowiadać na temat mojego aktorstwa. Dlatego zresztą tego nie robię. Ja tylko patrzę i oceniam na swój użytek, gdzie "kłamałem". Oczywiście aktor zawsze kłamie, bo przecież nigdy nie jesteśmy na ekranie czy na scenie sobą. Mam więc tu na myśli, czy udało mi się wpisać w konwencję czy nie, czy jako postać jestem wiarygodny. Paradoksalnie rzecz biorąc, łatwiej "nakłamać" właśnie w takiej powtarzanej roli z szuflady, głównie z powodu znużenia.

REKLAMA

Trudno nie zauważyć kontrastu między twoimi rolami w "Planecie Singli. Ośmiu historiach" i "Furiozie". Jestem ciekaw, które z własnych ról łatwiej potem oglądać na ekranie? Pełne metamorfozy, gdzie człowiek ledwie jest w stanie siebie rozpoznać, czy jednak te występy bliższe naturalnemu wyglądowi i zachowaniu?

Odpowiem może na to pytanie za pomocą anegdoty. "Furiozę" obejrzałem sześciokrotnie i dopiero za piątym razem zobaczyłem, że grają tam inni aktorzy (śmiech). Wcześniej łapałem się na tym, iż niejako przygotowywałem się na sceny ze swoim udziałem. Skupiałem się na każdym ruchu i geście, a wtedy nie da się widzieć innych twarzy, czy słuchać tekstu. My mężczyźni potrafimy skupić się na jednej rzeczy naraz, zawsze będę się tego trzymać. Nie ma znaczenia, jaka to rola – jak oglądam siebie np. w serialu "Na dobre i na złe", to mam tak samo – obserwuję siebie, zastanawiam się jaki był wtedy dzień, w jakim byłem nastroju, czy mój syn poszedł tego dnia do przedszkola, czy może był przeziębiony i czy moje prywatne przeżycia jako ojca miały jakiś wpływ na to, co robiłem na planie. Na szczęście rzadko zdarza się, by mój profesjonalizm doznał z tego powodu jakiegoś uszczerbku, a moje prywatne sprawy miały jakiś wielki wpływ na pracę.

Podczas ostatniej wizyty u Kuby Wojewódzkiego otwarcie przyznałeś, że bałeś się u niego wystąpić, by go nie znielubić. Muszę w takim razie zapytać, czy z perspektywy czasu tak to właśnie oceniasz? Znielubiłeś Kubę Wojewódzkiego?

Każdy ma pewnie własne zdanie na ten temat, ale z mojej perspektywy Kuby nie da się nie lubić. Wiele osób pewnie się teraz ze mną nie zgodzi. Uważam jednak, że on jest bardzo uczciwy w tym, co robi. Nigdy nie udawał kogoś, kim nie jest. Tak samo jak nie odwołuje słów, które powiedział. Bierze za nie odpowiedzialność. Dlatego zawsze darzyłem Kubę dużym szacunkiem, ale bałem się konfrontacji z nim. Dwadzieścia lat temu mój brak pewności siebie mógłby mi zaszkodzić. Nie mówię nawet o moim publicznym wizerunku tylko o własnej samoocenie. Nie lubię niekomfortowych sytuacji. Kiedyś z racji wychowania nie potrafiłem się postawić. Brakowało mi argumentów i doświadczenia.

Dziś już nie dałbym się nikomu przekonać, że moje pozytywne cechy osobowości czy kultura osobista są w rzeczywistości wadami. Z tym nastawieniem poszedłem do Kuby Wojewódzkiego i okazało się, że prowadzący może zmienić swoje nastawienie i styl rozmowy. Przy okazji, znalazła się grupa osób, która zwróciła mi uwagę, że nieładnie z mojej strony, że poprawiłem kolegę - Marcina Dubiela, drugiego gościa programu, by nie mówił "półtorej roku". Ale przecież było zupełnie inaczej. Marcin powołał się na moje słowa i wynikało z tego, że to ja użyłem tej błędnej formy. Dlatego zaprzeczyłem. Bardzo dbam o poprawność języka i staram się nie popełniać takich błędów. Wyszło tak jak wyszło, bo media chętnie upraszczają rzeczywistość, aby wywołać jakiś skandal lub kogoś ośmieszyć, a przez to zwiększyć klikalność. Ja absolutnie nie miałem intencji, aby zakpić z Marcina.

Antologię "Planeta Singli. Osiem historii" obejrzycie w Canal+ online.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA