REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Książki

„Nie chciałbym, by policja zobaczyła historię mojej przeglądarki”. Rozmawiamy z Wojciechem Chmielarzem o jego nowej książce

W naszej branży żartujemy sobie, że nie chcielibyśmy, by policja zajrzała nam do historii przeglądarki. Kiedy pisze się powieść kryminalną, zapytania w stylu „Jak kupić narkotyki?” są na porządku dziennym mówi w rozmowie z Rozrywka.Blog Wojciech Chmielarz.

20.05.2021
20:24
wilkolak wojciech chmielarz ksiazka wywiad
REKLAMA

Wydana właśnie książka „Wilkołak” to najnowsza powieść sensacyjno- kryminalna pióra Wojciecha Chmielarza. Wchodzi w skład tzw. cyklu gliwickiego (wcześniejsze części to „Zombie” i „Wampir”), którego głównym bohaterem jest detektyw Dawid Wolski. Autor mówi nam o kulisach jej powstania, problemach przy ekranizacjach swojej twórczości i o tym, czy czuje się Ślązakiem.

REKLAMA

Bartosz Godziński: Czy pisarz powieści kryminalnych ma w sobie coś z seryjnego mordercy?

Wojciech Chmielarz: Wydaje mi się, że wręcz przeciwnie. Wszystkie mroczne myśli, nerwy i stresy, które gromadzimy w sobie, możemy wyładować na kartach powieści. Znam bardzo mało pisarzy, którzy są autentycznie zafascynowani zbrodnią. Paradoksalnie autorzy kryminałów interesują się nią na tyle, na ile jest im to potrzebne do napisania książki.

Wilkołak” jest opowiadany z różnych perspektyw, w tym właśnie seryjnego mordercy. Do napisania tych fragmentów w pewien sposób musiałeś planować zbrodnię. Stąd właśnie moje przewrotne pytanie.

W naszej branży żartujemy sobie, że nie chcielibyśmy, by policja zajrzała nam do historii przeglądarki. Pisząc powieść kryminalną zapytania w stylu „Jak kupić narkotyki?” są na porządku dziennym. Przy „Wilkołaku” konsultowałem się z osobami z branży pogrzebowej, ale szukałem też informacji o tym jak np. „Jak rozkopać grób?”.

Albo „Jak pozbyć zwłok?”.

A wcześniej „Jak kogoś udusić?” itd. Kiedyś z koleżanką rozmawialiśmy długo przez Messengera o tym, jak przemycić kokainę do Polski. Później Snowden ujawnił, że te wszystkie wiadomości były podsłuchiwane przez NSA (National Security Agency, agencja zajmująca się wywiadem elektroniczny – red.). Więc na pewno moje nazwisko figuruje gdzieś w bazach amerykańskiego wywiadu.

 class="wp-image-1723456"
Fot. Jacek Poremba / materiały prasowe

To, co publikujemy w sieci, możemy być wykorzystanie nie tylko przez NSA, ale i przestępców. To zresztą jeden z wątków książki. Inspirowałeś jakimiś zbrodniami seryjnych morderców 2.0?

Nawet zwykli złodzieje obserwują profile na Instagramie, by sprawdzić, kiedy ktoś jest na wakacjach. Więc jeśli jesteśmy na wczasach, to wrzucajmy zdjęcia po powrocie do domu. Znam kilka zabójstw, do których doszło właśnie po wcześniejszych działaniach w sieci. Wymyślając postać Wilkołaka i tego jak mógłby wyszukiwać swoje ofiary, od razu pomyślałem, że korzystałby z social mediów. Czy prawdziwi seryjni mordercy też ich używają? Nie mam pojęcia. To nie znaczy jednak też, że takich osób nie ma. Po prostu możemy jeszcze o nich nie wiedzieć.

Wilkołak” jest trzecią częścią „cyklu gliwickiego”. Czy jeśli ktoś nie czytał „Wampira” i „Zombie”, to może po niego sięgnąć i ogarnie, o co właściwie chodzi?

Każdą książkę z tego cyklu pisałem w taki sposób, by dało się je zrozumieć bez znajomości pozostałych części. Oczekiwanie, by czytelnik przeczytał dwie poprzednie książki, zanim zasiądzie nad trzecią, jest niekoniecznie racjonalne. Poprzednie wydarzenia się oczywiście w „Wilkołaku” przewijają, ale w taki sposób, że każdy bez problemu zrozumie fabułę.

Urodziłeś się mieście, w którym toczy się akcja trylogii - Gliwicach...

…i bardzo długo tam mieszkałem.

Więc czujesz się bardziej Ślązakiem czy Polakiem? Nawiązuję tutaj do ostatniej wypowiedzi twojego kolegi po fachu – Szczepana Twardocha.

Zdecydowanie czuję się Polakiem i czuję przywiązanie do Śląska. Nie mam jednak śląskiej tożsamości. I nie ma w tym nic dziwnego. Szczepan Twardoch nieraz podkreślał, że jego rodzina wywodzi z dziada pradziada ze Śląska. Historia mojej rodziny też jest związana z tym miejscem, ale trwa zdecydowanie krócej i jest zupełnie inna. To opowieść o ludziach, którzy po II wojnie światowej opuścili Mazowsze i osiedlili się właśnie na Śląsku. Życie na Śląsku było dla nich wielkim awansem społecznym i cywilizacyjnym niż mieszkanie na mazowieckiej wsi. Gdyby było inaczej, to pewnie by tam zostali.

A znasz śląski język?

Pojedyncze słowa i melodię języka. Kiedy się tam wychowywałem, to praktycznie nie słyszałem, by ktoś się nim mówił na ulicy. Gliwice są jednak specyficznym miastem na Śląsku. To wynika z jego z historii. Wcześniej było miastem niemieckim, które zostało przyłączone do Polski w 1945 roku. Pod koniec wojny, kiedy było wiadomo, do czego to wszystko zmierza, kto mógł to uciekał. Swoje potem dołożyła jeszcze Armia Czerwona rabując i zabijając cywili. W 1945 roku zaczęli do niego zjeżdżać ludzie z całej Polski. Tak jak właśnie moja rodzina. Nie znali języka śląskiego, więc nie mogli się nim posługiwać. Dodatkowo, zabraniano nim mówić w szkołach.

W innych miastach też tak było? Mam paru znajomych z położonych obok Katowic i oni również nie mówią po śląsku. Z kolei ich rodzice już tak.

To jest już kompletnie inny proces – roztapiania kultury śląskiej w polskości. Wiąże się to z przemianami. Śląsk odchodzi od węgla, zanikają klasyczne dla tego regionu zawody, rozbijane są społeczności, więc i język staje się coraz mniej popularny. Jednak dzisiaj już nikt za niego nie będzie cię bił linijką po dłoniach. W latach 40., 50. i 60. to było nagminne. Chociaż trzeba powiedzieć, że język i tożsamość śląska się teraz redefiniuję. Jestem ciekaw, dokąd to nas zaprowadzi.

 class="wp-image-1723453"
Fot. Jacek Poremba / materiały prasowe

W ostatnim czasie uaktywniłeś się w mediach społecznościowych. Publikujesz nie tylko rzeczy dotyczące twoich książek, ale i komentarze na tematy polityczne i dotyczące szczepień. Nie obawiasz się, że stracisz przez to część czytelników?

Absolutnie się tego nie boję. To, że autor się wypowiada na różne tematy polityczne, nie ma większego znaczenia. Sam czasem żałuję, że komentuje działania KO lub PIS-u. Co innego jest ze szczepionkami. Jesteśmy w trakcie jednego z największych kryzysów globalnych i mamy prosty sposób na wyjście z tego, by codziennie nie umierały setki ludzi, więc trzeba do tego zachęcać i mówić, że zaszczepiłem się i nic mi złego się nie stało.

Tylko w Polsce powodu Covid-19 i tego, że ich terapie zostały zastopowane, odeszło ok. 200 tysięcy osób. To tak jakby z mapy Polski wykreślić właśnie Gliwice. A jeśli do tego dodamy problemy psychiczne związane z pandemią, np. wśród młodzieży, która tyle miesięcy siedziała w izolacji, to będziemy się ze skutkami kryzysu zmagać lata.

Staram się powstrzymywać, bo nie mam ambicji bycia kimś kształtującym opinię publiczną, ale jest kilka momentów i zjawisk, o których muszę głośno powiedzieć, by czuć się przyzwoitym człowiekiem. Tak jest ze szczepionkami, ale popierałem strajk nauczycieli, bo znam ich bardzo dobrze i wiem, jak wygląda ich sytuacja. Żałuję tylko, że zbyt mało wspierałem osoby LGBT w czasie wielomiesięcznej nagonki.

Słyszałem, że zostały sprzedane prawa do ekranizacji twoich książek, ale rzeczywiście wszystkich wszystkich?

Tak, wszystkich. Trzeba jednak zdawać sobie sprawę, jak wygląda rynek i proces ekranizacji. Składa się on z kilku etapów. Najpierw sprzedaje się opcje na prawa, a dopiero później same prawa. Dlatego bardzo często, jeśli ktoś chwali się, że sprzedał prawa do ekranizacji, to nie do końca jest prawda. Zwykle mamy wtedy do czynienia z opcją – autor lub wydawnictwo umawia się z producentem na pewną kwotę i przez dwa lata ma pierwszeństwo w wykupieniu praw. Trik polega na tym, że opcje na prawa na kosztują grosze w stosunku do budżetu całego filmu.

Czyli ile?

Tego nie mogę powiedzieć, ale nie są imponujące.

A chociaż ile cena opcji na prawa ma cyfr?

Cztery. Dzięki temu producent ma dwa lata na znalezienia sponsorów swojego filmu lub serialu. Z tym nie jest łatwo. Producentów bowiem mamy w Polsce dużo, ale firmy gotowye na wyłożenie pieniędzy można policzyć na palcach dwóch dłoni. Tak naprawdę można je wymienić: TVP, Polsat, TVN, HBO, Canal+ i od niedawna Netflix. Może jeszcze znalazłoby się kilka nazw, ale wciąż jest to niewiele. To są praktycznie wszystkie adresy, pod które zgłaszają się producenci, a jest ich kilkadziesiąt, a pewnie i ponad setka, z prośbą o wsparcie finansowe. Jeśli się uda, to dopiero wtedy producent wykupuje prawa i to są już sześciocyfrowe sumy, ale z jedynką na początku.

I to jest prawdziwa trudność. Dlatego owszem, sprzedałem opcje na prawa filmowe, natomiast to jeszcze nie znaczy, że te ekranizacje powstaną. Do tej pory wyszło tylko „Żmijowisko”, a w planach jest „Wyrwa”. I jesteśmy na dobrej drodze, by powstała ekranizacja. I to na razie tyle z tych tytułów, które faktycznie ruszyły.

W międzyczasie za to powstają słuchowiska. Na przykład „Wilkołak” wyszedł jeszcze przed premierą książki. To było dla mnie zaskoczenie.

Tak, zazwyczaj słuchowiska wychodzą równolegle lub później. Zdecydowaliśmy się na taki krok, ponieważ ma formę serialową i każdy odcinek wychodzi co tydzień, więc mogliśmy zacząć wcześniej.

W tym serialu audio występuje m.in. Aleksandra Popławska, Cezary Pazura, czy Krzysztof Zalewski. Czy widziałbyś ich też w serialu wideo?

Pewnie. To świetni aktorzy, którzy już doskonale znają swoje role. Producent ma już gotową obsadę. Nic tylko kręcić.

„Wilkołak” wyszedł dosłownie dzień temu. Czy po wydaniu tylu książek czujesz jeszcze jakieś napięcie przy okazji premier?

REKLAMA

Przy każdej premierze jest stres, czy przez kilka miesięcy ciężkiej pracy udało mi się osiągnąć to, co zakładałem i czy uda mi się dotrzeć do czytelników, by zapewnić im dobrą rozrywkę. Mam nadzieję, że sprostałem oczekiwaniom.

* zdjęcie główne: Jacek Poremba / materiały prasowe

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA