REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Adrian M. zarzuca twórcom „Prime Time”, że wykorzystali jego historię. Podejmie kroki prawne

W 2003 roku Adrian M. wtargnął do siedziby TVP. Dzisiaj uważa, że twórcy „Prime Time” bezprawnie wykorzystali jego historię.

16.04.2021
10:35
prime time adrian m fakty
REKLAMA

O „Prime Time” zrobiło się głośno jeszcze przed jego premierą na platformie Netflix. Film zadebiutował podczas tegorocznego festiwalu w Sundance. Temat wydawał się interesujący, a do tego w główną rolę wciela się znany i lubiany Bartosz Bielenia.

REKLAMA

Twórcy nieraz podkreślali w wywiadach, że choć produkcja oparta jest na faktach, to nie chodzi w niej o rekonstrukcję jednego, konkretnego zdarzenia, tylko bardziej o czerpanie inspiracji z serii wydarzeń, które miały miejsce na przełomie wieków. To wtedy różne osoby miały wdzierać się do siedzib stacji telewizyjnych na całym świecie. Także Polska zna taki przypadek, tym ciekawszy, że do dzisiaj nie wiadomo, co kierowało młodym mężczyzną (więcej na temat inspiracji twórców przeczytacie np. tutaj), który się na to zdecydował.

Bardziej jednak niż opowiedzieć jego historię Jakub Piątek chciał oddać ówczesny klimat buntu i rebelii. Jak utrzymuje Adrian M., tak się jednak nie stało.

Adrian M. w Sebastianie z „Prime Time” odnalazł siebie.

To on bowiem niemal dwie dekady temu wtargnął do gmachu TVP na Woronicza. Jak czytamy w napisanym przez niego liście otwartym skierowanym do producentów i dystrybutorów filmu:

Film pana Piątka opowiada o wydarzeniach z 21 września 2003 roku, których sprawcą, niestety, byłem ja. To ja tamtego dnia wtargnąłem do gmachu TVP przy ulicy Woronicza, biorąc zakładnika i domagając się wejścia na antenę.

Problem polega jednak na tym, że twórcy filmu nie mieli pozwolenia Adriana M., aby przenieść jego historię na ekran. Co więcej, on sam nie życzył sobie, żeby ktokolwiek ją opowiadał:

Jednocześnie pragnę poinformować bardzo wyraźnie, że pan Piątek miał w merytoryczny sposób wyjaśnione, że jakakolwiek próba opowiadania tamtej historii bez mojej zgody zwyczajnie naruszy moje dobra osobiste, a konkretnie te związane z moją chorobą psychiczną, która była bezpośrednią przyczyną incydentu w TVP. Zachorowałem i byłem dokładnie zdiagnozowany na długo przed tym wydarzeniem. Ponadto pan Piątek miał wytłumaczone, że powracanie do tamtej historii, bardzo skomplikowanej zresztą, może spowodować nieprzewidywalne skutki również dla ludzi zupełnie postronnych. Pan Piątek usłyszał również, że przez te wszystkie lata konsekwentnie i zgodnie całą rodziną odrzucaliśmy oferty przenoszenia na ekran tamtej historii. Dołożyliśmy wszelkich starań, żeby uświadomić pana Piątka, jak bardzo niechciana jest przez nas taka produkcja i jak niebezpieczne mogą być reperkusje takiego filmu.

I pewnie nie byłoby problemu, gdyby zgodnie ze słowami twórców film okazał się jedynie fantazją na temat rzeczywistych wydarzeń. Adrian M. uważa jednak, że nie jest on uniwersalną opowieścią o buncie:

Nie jest uniwersalną historią o buncie inspirowaną wieloma podobnymi przypadkami z całego świata, jest bardzo perfidną próbą rekonstrukcji incydentu z moim udziałem, a najgorsze jest to, że twórcy filmu tak naprawdę zamachnęli się na próbę stworzenia mojego portretu psychologicznego z odpowiedzią na najbardziej nurtujące ich pytanie – co było powodem mojego wejścia do TVP tamtego dnia. Ponieważ nigdy publicznie nie wypowiadałem się na ten temat, nikt nigdy nie dowiedział się, co wtedy mną dokładnie kierowało. W filmie panowie Piątek i Czapski (autorzy scenariusza) zdecydowali się pofantazjować na ten temat i w ich wersji przyczyną wtargnięcia Sebastiana do TVP było odrzucenie przez ojca-tyrana, który zostawił rodzinę dla innej kobiety i psychicznie znęcał się nad synem. Ponieważ ten film skutecznie miesza: prawdę, doniesienia medialne o mojej sprawie z fantazją twórców stworzoną na potrzeby tej produkcji, zachodzi realne ryzyko, że ludzie, którzy nas znają/kojarzą będą odbierać fikcyjne elementy tej historii jako prawdę, myśląc jednocześnie, że to wszystko przez mojego ojca. Przełożenie tego filmu na realne życie prawdziwych ludzi jest widoczne gołym okiem. To się już dzieje. Chciałbym zaznaczyć, że już odbieram jasne sygnały od ludzi z naszego miasta, którzy myślą, że brałem udział w produkcji. Lokalne gazety i portale informowały na pierwszych stronach o filmie na podstawie prawdziwego wydarzenia z 2003 roku. Ten film jeszcze przed polską premierą spowodował konsekwencje w naszym życiu, strach pomyśleć, jakie wywoła reakcje po premierze. Wizerunek mojego ojca, człowieka powszechnie znanego w naszym małym mieście, który całe życie ciężko pracował na swoją reputację, zostanie w jeden dzień zniszczony tą okrutną fantazją. Pytam już teraz: jak będziecie chcieli to naprawić?

Według Adriana M., Piątek ukradł jego historię:

Byłem w tamtym studio. To ja sprowokowałem całe to wydarzenie, bez którego pan Piątek nie miałby materiału, który zwyczajnie ukradł – tak, świadomie używam tego słowa, pan Piątek wziął sobie to, co do niego nie należało. Wbrew mojej woli. To jest mało powiedziane, zrobił znacznie więcej. Tylko ja wiem dokładnie jak dużo pan Piątek ukradł i jaką szkodę wyrządził. Będę o tym wszystkim informował na moim blogu.

Adrian M. ma żal do producentów filmu, że zgodzili się na realizację tego filmu bez jego zgody:

Producenci z Watchout Studio przed kręceniem biograficznego filmu o profesorze Relidze pt. „Bogowie” uzyskali zgodę rodziny pana profesora – jest o tym informacja na stronie PISF. Oczywiście nie ma porównania pomiędzy mną, a panem profesorem Religą. Dokonania pana profesora Religi są niezwykle szlachetne. Kim jestem ja przy takiej postaci? Chorym przestępcą, którego sąd postanowił odizolować od społeczeństwa i skierować na przymusowe leczenie. Można zatem powiedzieć, że pan profesor Religa jest na samym szczycie drabiny społecznej pod względem zasług i osiągnięć. Z kolei ja znalazłem się na samym dole tej hierarchii. W 2003 roku faktycznie spadłem z tej drabiny na samo dno. Tylko ja i moja rodzina, moi najbliżsi, wiemy, jak taki upadek wygląda i jakie są jego konsekwencje. Tylko ja wiem, jakie były jego przyczyny. Na którym etapie tego upadku, albo tuż po nim, przestałem być człowiekiem albo stałem się nim trochę mniej niż był nim profesor Religa? W którym momencie odebrano mi prawa człowieka? Nie przypominam sobie, żeby jakikolwiek sąd oznajmił mi kiedykolwiek, że od danego momentu jestem człowiekiem gorszej kategorii albo nie jestem nim już w ogóle. Czy mamy jakieś dwie różne kategorie ludzi i człowieczeństwa? Czy mamy w Polsce dwie konstytucje, dla dwóch różnych kategorii obywateli: lepszych i gorszych, zasłużonych i wykluczonych? Rozumiem, że Konstytucja RP, w której obronie tak dzielnie stajecie każdego dnia, gwarantuje prawa innym, ale mi już nie, czy tak jest? Zapewniam wszystkich: nie trzeba uświadamiać mi, że tamtego dnia sam wykluczyłem się poza nawias społeczeństwa. Zrozumiałem to bardzo dobrze w momencie, gdy funkcjonariusze BOA KGP elitarnej jednostki z Pałacu Mostowskich postanowili wyładować na mnie swoje frustracje po nieudolnej akcji zaraz po tym, gdy uwolniłem Pana Tomasza i poddałem się, odrzucając od siebie i tak niegroźny, nienaładowany, gazowy pistolet. Jeśli ktoś świadomie i z premedytacją popełnił tamtego dnia przestępstwo w gmachu TVP, to nie byłem to ja, tylko funkcjonariusze Policji, którzy przekroczyli swoje uprawnienia. Dostali za to później nagrody, również finansowe. Ale to nie było tak, jak pokazał to pan Piątek, było ‘trochę’ inaczej. O ironio, na nagrody, uznanie i oklaski liczą teraz twórcy filmu „Prime Time”. Ten sam schemat.

Według Adriana M. twórcy i producenci naruszyli jego prawa osobiste, pozwalając, aby film bezpośrednio odnosił się do jego historii.

REKLAMA

Z całego opublikowanego listu wyłania się dramat człowieka, który czuje się bezprawnie wykorzystany.

Adrian M. w swoim liście porusza wiele tematów i wątków, zarzucając twórcom i producentom filmu żerowanie na jego historii. Ci jeszcze nie odpowiedzieli.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA