REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Netflix wie, co grzeje widzów, więc stworzył swoje superbohaterki. „Thunder Force” już w serwisie

Netflix od kilku lat nie ma dostępu do nowych seriali Marvela, dlatego postanowił pójść alternatywną ścieżką. Serwis robi teraz własne produkcje na bazie mniej znanych komiksowych serii lub oryginalnych scenariuszy. Komedia „Thunder Force” to autorska opowieść. I choć film nie odkrywa superbohaterów na nowo, to ma kilka asów w rękawie.

09.04.2021
7:01
Thunder Force: Netflix bawi superbohaterami i robi to nieźle [Recenzja]
REKLAMA
REKLAMA

Superbohaterowie, superbohaterowie, wszędzie superbohaterowie. Nic nie wskazuje na to, żeby opowieści o władających nadprzyrodzonymi mocami mężczyznach, kobietach i obcych istotach miały w najbliższym czasie stracić swoją widownię. Wśród najgłośniejszych premier ostatnich tygodni pojawiło się sporo seriali poświęconych właśnie superbohateron. Disney+ zaoferował widzom pierwsze odcinki serii „The Falcon and the Winter Soldier”, Amazon Prime Video zaczął nadawanie świetnej animacji „Invincible”, a najnowszym tytułem z oferty Netfliksa jest komedia „Thunder Force”.

Wspomniany film Bena Falcone'a najsłuszniej zestawiać z sensacyjnym „Power”, w którym zagrali Jamie Foxx i Joseph Gordon-Levitt. Obie produkcje rozgrywają się w prawdziwym świecie i próbują opowiedzieć historię o tym, jak obecność ludzi z supermocami wpływa na zwykłych mieszkańców miasta (w wypadku „Thunder Force” chodzi o Chicago). Różnie je natomiast fakt, że „Power” podchodzi do tematu z pozycji kina akcji, a film z Melissą McCarthy i Octavią Spencer to ciepła komedia obyczajowa.

To warte podkreślenia, bo „Thunder Force” niektórzy mogą pomylić z parodią. A podejście nowego tytułu Netfliksa do superbohaterów jest wręcz oldschoolowe.

Nie liczcie tutaj na meta-komentarz, od których roją się seriale Amazona. „Thunder Force” to nie „The Boys”. Opowiedziana tutaj historia jest bardzo prosta, żeby nie powiedzieć standardowa do bólu. W Ziemię uderzył potężny impuls promieni kosmicznych, który wyzwolił w niektórych ludziach ukryte supermoce. Niestety, dziwnym zrządzeniem losu chodziło tylko o osoby genetycznie predysponowane do socjopatii. Zwyczajni obywatele zaczynają ich nazywać miskreantami, a w walce dwóch z nich giną rodzice młodej Emily Stanton.

Inteligentna dziewczynka postanawia jak najlepiej się uczyć, żeby ukończyć ich dzieło (oboje pracowali nad terapią genetyczną pozwalającą na zdobycie supermocy przez zwykłych ludzi). W szkole dokuczają jej jednak klasowi brutale, dopóki skutecznie nie odgania ich Lydia Berman. Tak zaczyna się wieloletnia przyjaźń, którą przerywa dopiero licealna dyskusja o różnych planach na przyszłość. Bo kilkudziesięciu latach Lydia próbuje na nowo zawiązać relacje, ale przypadkiem przyjmuje pierwszą dawkę wspomnianej powyżej terapii.

Obie bohaterki po intensywnym treningu zaczynają działać jako duet Thunder Force, ale na ich drodze staje złowieszczy Król.

Użyłem słowa „intensywnym” nie bez powodu. Omówiona powyżej część fabuły zajmuje mniej więcej połowę filmu, co niektórzy na pewno uznają za jego słabość. Widać jednak wyraźnie, że Benowi Falcone bardziej zależy na pokazaniu odbudowującej się relacji Lydii i Emily niż rzeczywistej superbohaterskiej akcji. Tej w filmie jest niewiele i siłą rzeczy nie robi wielkiego wrażenia. Octavia Spencer i Melissa McCarthy wielokrotnie w przeszłości pokazywały, że są świetnymi aktorkami, ale z oczywistych względów nie stać ich na udział w choreografii wymagającej wielotygodniowych przygotowań.

Kształtowanie związków między poszczególnymi postaciami filmu wychodzi jednak scenarzyście całkiem nieźle. Choć skrypt nie jest też pozbawiony błędów. W mojej opinii trochę za późno przedstawia głównego antagonistę, który przez to nie ma szans prawdziwie zaistnieć. Twórcy dosyć szybko porzucają też wszystkich bohaterów drugoplanowych, żeby skoncentrować się na tytułowym duecie, córce Emily i ich przeciwnikach.

thunder force netflix
Foto: HOPPER STONE/NETFLIX © 2021.

Z tego grona najlepiej wypada Jason Bateman grający Kraba. To najzabawniejsza postać całego filmu.

Jednak koniec końców humor schodzi tu na dalszy plan, zostawiając miejsce ciepłej opowieści o przyjaźni i rodzinie. Kiedy się jednak pojawia, przeważnie stoi na całkiem przyzwoitym poziomie. Nie jest to inteligentny humor, ale rzadko bywa też żenujący. A to w tego typu produkcjach już sporo.

Czy „Thunder Force” będzie tytułem, który w jakikolwiek sposób zrewolucjonizuje superbohaterskie opowieści? Oczywiście nie, zresztą nikt nie miał tutaj takiego zamiaru. Czy dołączy do zawstydzającej kategorii pt. „Najgorsze komedie Netfliksa”? Też nie, na platformie można znaleźć dużo produkcji ze znacznie gorszymi dowcipami. Scenariusz też z pewnością nie powalczy o żadne nagrody, ale w kilku najważniejszych elementach się sprawdza. I z tego powodu naprawdę trudno mi jakoś mocno krytykować „Thunder Force”. To film przyjemny, choć naiwny. Na pewno mogło być dużo gorzej.

„Thunder Force” obejrzyjcie w serwisie Netflix.

REKLAMA

 * Autorem zdjęcia głównego jest Hopper Stone/Netflix.

Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA