REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Seriale

„Cobra Kai” z każdym sezonem robi się lepsze. Oceniamy 3. odsłonę serialowej kontynuacji „Karate Kid”

Wraz z przejęciem „Cobra Kai” przez Netfliksa, pojawiły się obawy, czy w 3. sezonie platformie uda się utrzymać poziom dwóch poprzednich odsłon serialu. Jak się okazuje były one całkowicie bezpodstawne, bo najnowsza część sequelu „Karate Kid” okazuje się najlepszą do tej pory.

05.01.2021
17:40
cobra kai sezon 3 netflix recenzja
REKLAMA
REKLAMA

Uwaga na delikatne spoilery.

Kiedy w latach 80. Sylvester Stallone i inni niezniszczalni wprowadzali na wielkim ekranie porządek w imię konserwatywnych wartości Ronalda Reagana, „Karate Kid” promował zupełnie inne wzorce zachowania. Zamiast toksycznej męskości, była obrona. Miyagi walczył tylko kiedy musiał i wszystkie zasady, jakimi kierował się w życiu wpoił Danielowi Larusso. Chłopak chętnie szedł w jego ślady, ucząc się karate, aby móc stawić czoła dręczącym go rówieśnikom. Wraz z serialowym sequelem na tym nieskazitelnym wizerunku pojawiła się rysa. Co jeśli w rzeczywistości to on był tym złym? Co jeśli to on znęcał się nad innymi? Twórcy „Cobra Kai” od początku sugerują prawdziwość tej teorii. W końcu to ten niegdyś pozytywny bohater, wzbudza więcej naszej niechęci niż jego dawny przeciwnik Johnny Lawrence. W 3. sezonie twórcy jeszcze mocniej niż wcześniej eksplorują te tereny. Już w pierwszym odcinku, podczas zebrania rodziców w liceum West Valley jedna z postaci powie do niego, że to on był przecież łobuzem. A dalej jest jeszcze gorzej, bo okaże się kłamcą, kiedy Ali zdradzi prawdę na temat ich rozstania.

Była dziewczyna Daniela, nie jest jedyną postacią znaną z oryginalnych filmów, która zalicza tu swój gościnny występ.

Znowu mamy do czynienia z wycieczkę po dolinie wspomnień, tym razem jednak skupiającej się na „Karate Kid 2”. Zdewastowany problemami zawodowymi Larusso powraca na chwilę na Okinawę, aby tam spotkać się ze swoją dawną miłością i przeciwnikiem. Przy okazji nauczy się nowej techniki, odkrywając jednocześnie jedną z tajemnic swojego mentora. Twórcy żerują na naszej nostalgii, ale nie robią tego w sposób pusty i na siłę potęgowany, jak miało to miejsce chociażby w „Rambo: Ostatnia krew”. Wykorzystują całą mitologię pierwowzorów, aby ją zinterpretować i wzbogacić o nowe konteksty, czy oryginalne dyskursy. Dlatego to Lawrence jest w serialu głównym bohaterem i zdobywa całą naszą sympatię. To za jego sprawą dochodzi do negocjacji obowiązujących znaczeń męskości. Bo jak już przecież wiemy, wszystko co kiedykolwiek robił musiało być odpowiednio widowiskowe, a zasady „uderzaj pierwszy, uderzaj mocno, zero litości” zaprowadziły go do punktu, w jakim nikt z nas nie chciałby się znaleźć.

W 3. sezonie Johnny ponownie rozlicza się ze swoją przeszłością i próbuje odkupić swoje dawne winy, wyzbywając się egoizmu. Przyjdzie mu nawet połączyć siły z Danielem, aby odszukać Robby'ego, czy pomóc Miguelowi stanąć na nogi. Robi to oczywiście w charakterystycznym dla siebie stylu. Przykutemu do wózka chłopakowi podsuwa świerszczyki pod nos, bądź nawet go podpala. Mnóstwo jest tu humoru, którego źródłem okazuje się jego nieprzystosowanie do funkcjonowania we współczesnym świecie. Ciągle walczy z technologią i stara się ogarnąć zasady, jakie panują w otaczającej go rzeczywistości. Cały czas jednak mierzy się z demonami przeszłości, personifikowanymi w osobie Kreese'a. O jego byłym nauczycielu również przyjdzie nam dowiedzieć się nieco więcej i dzięki retrospekcjom odkryjemy, jak to będąc w Wietnamie stracił resztki człowieczeństwa. „Cobra Kai” to bowiem opowieść o odkupieniu i braku możliwości rehabilitacji. Twórcy jak tylko mogą podkreślają, że konflikty między dorosłymi w myśl zasady „nauczyciel mówi, uczeń robi” toczą się o losy młodego pokolenia.

cobra kai sezon 3 class="wp-image-480502"
Cobra Kai/Netflix

Tak jak to miało miejsce wcześniej, rytm narracji wyznaczają dzieciaki.

A jak to w kinie lat 80. nieraz bywało, nastolatkowie okazują się tutaj o wiele mądrzejsi i bardziej ogarnięci od dorosłych. Ale przecież clou zabawy nie są ich rozterki i problemy, tylko sposób w jaki zostają podane. Ubrano je bowiem w płaszcz pędzącej na łeb na szyję akcji. Po feralnej bójce w finale poprzedniej odsłony produkcji i wprowadzeniu zakazu jakiejkolwiek interakcji cielesnej poza przytulaniem, szukają innych sposobów ujścia wzajemnej niechęci. Tempo opowieści pędzi od jednego starcia do drugiego i każde kolejne jest bardziej widowiskowe od poprzedniego. O jakiejkolwiek nudzie nie ma mowy. Twórcy dbają, aby ciągle coś się działo i cała dostępna przestrzeń została wykorzystana. Dlatego polem walki stają się szkolne korytarze, boisko, zakład poprawczy, czy nawet dom Larusso. Twórcy już nas do tego wszystkiego przyzwyczaili, cały czas jednak podnoszą stawkę. Zgodnie z logiką sequeli jest teraz szybciej, mocniej, śmieszniej i więcej. A prawdopodobnie będzie jeszcze lepiej, bo wieńczący sezon cliffhanger każe wierzyć, że w kolejnym Daniela i Johnny'ego czeka najtrudniejsza bitwa w życiu.

I chociaż pomysł realizacji serialowego sequela po 34 latach od premiery oryginału wydawał się z góry skazany na porażkę, twórcy już pierwszym sezonem udowodnili, że wcale tak nie jest i z tej historii można wycisnąć coś więcej. Drugi okazał się natomiast sprawdzianem zdanym na piątkę, a teraz... cóż, mamy do czynienia z najlepszą jak do tej pory odsłoną produkcji. „Cobra Kai” to doskonały miks nostalgii, ejtisowej estetyki i widowiskowej akcji, wzbogacony ważnym i aktualnym przesłaniem, które przemówi zarówno do wychowanych na oryginałach fanów, jak i o wiele młodszego pokolenia. Nie ma więc co zwlekać. Czas założyć kimono i wejść na matę. Tfu, odpalić Netfliksa.

REKLAMA

„Cobra Kai” obejrzycie na platformie Netflix.

Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News. 

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA