REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Seriale
  3. VOD

Żyjemy w złotym wieku animacji? Pandemia koronawirusa sprawiła, że produkcji animowanych będzie jeszcze więcej

Niewiele dziedzin branży rozrywkowej zdobyło w ostatnich dwóch dekadach równie wielkie poważanie i popularność jak animacja. Produkcje tego typu dawno temu przestały być uważane za rozrywkę drugiej kategorii przeznaczoną dla dzieci, ale przecież nawet ten złoty wiek ma swoje ograniczenia. Część z nich opadła dopiero za sprawą... pandemii koronawirusa.

05.11.2020
22:07
animacja netflix
REKLAMA
REKLAMA

O sile filmów i seriali animowanych we współczesnej popkulturze najlepiej świadczy fakt, że tak naprawdę nie sposób wskazać jednego przełomowego wydarzenia, które zmieniłoby nastawienie do tej techniki filmowej. Mieliśmy do czynienia raczej z falą kolejnych sukcesów, która ostateczne zmyła ostatnie oznaki lekceważenia, choć oczywiście nie wszędzie równie szybko i z równą mocą. Bo przecież w poszukiwaniu korzeni współczesnych zdarzeń należałoby się wybrać w podróż do odległej przeszłości sprzed niemal stu laty.

To właśnie w latach 20. XX wieku powstały pierwsze filmy Walta Disneya i jego rywala Maxa Fleischera. Później na rynku pojawił się też kolejny mocny gracz w postaci wytwórni Warner Bros., a Myszka Miki i Kaczor Donald zaczęli konkurować o względy widzów z Królikiem Bugsem i Kaczorem Daffym (więcej na ten temat przeczytacie TUTAJ). Animacje szybko pokazały też swoją gatunkową pojemność, bo przy pomocy istniejących już wtedy technik równie dobrze można było stworzyć komedię, musical czy wojenny przekaz propagandowy. Wolność twórcza nie była nieograniczona, a na najbardziej prestiżowe nagrody filmy animowane musiały poczekać aż do XXI wieku, ale nie bez powodu Disney i Warner Bros. nadal stanowią liderów branży.

A przecież nie wspomniałem jeszcze nic o narodzinach mody na „dorosłe” animacje zapoczątkowanej przez „Simpsonów”, „Shreka” i „South Park”, rozwoju technik grafiki komputerowej, błyskawicznej karierze studia Pixar, fenomenie anime czy inspirującej całe pokolenie animatorów magii studia Ghibli. Wszystkie te wątki (i niezliczoną liczba kolejnych) po prostu trzeba podjąć, jeśli chcemy mówić o panującym od lat złotym wieku animacji. Na co się zdecydować? Opowiedzieć o „Tomie i Jerry'm” oraz „Wilku i zającu”, „Flinstonach” czy „Simpsonach”, poświęcić osobny akapit serii „Dragon Ball Z”, a może raczej zacząć od „Ricka i Morty'ego”? Tak naprawdę nie ma jednej możliwej ścieżki.

Animacja to w 2020 roku już gigant branży rozrywkowej. Zrobienie produkcji animowanej wiąże się jednak z licznymi kosztami i problemami.

Historia kina to pod wieloma względami technologiczny i artystyczny wyścig zbrojeń, który wymusza odejście do lamusa wielu niegdyś popularnych gatunków czy metod tworzenia filmów i seriali. I należy jak najbardziej docenić fakt, że niecałe sto lat po pokazaniu pierwszej animowanej krótkometrażówki tego typu rozrywka wciąż bawi ludzi. Nie zdołała jednak nigdy wspiąć na identyczny poziom, co tytuły z realnymi aktorami. Ani pod względem finansowym, ani liczby zdobytych nagród czy choćby liczby tworzonych tytułów.

Powody takiego stanu rzeczy są wielorakie, ale też znane od dosyć dawna. Stworzenie pełnometrażowego filmu animowanego to zajęcie bardzo czasochłonne, wymagające specjalistycznej wiedzy i dużego budżetu. Typowa produkcja Pixara wymaga zaangażowania dużej grupy animatorów 3D, animatorów 2D, edytorów animacji, doradcy ds. efektów specjalnych, dyrektorów artystycznych, specjalistów od modelowania 3D, osób odpowiedzialnych za tzw. rigging, artystów tworzących storyboardy i wielu wielu innych pracowników. I to na długo zanim do dzieła przystępują aktorzy odpowiedzialni za podłożenie głosów pod postaci.

Praca aktorów głosowych to zresztą osobny (ale bardzo ciekawy) temat, bo w zależności od tego, czy trwają pracę nad animowanym filmem, serialem, anime czy grą wideo ich praca może się bardzo od siebie różnić. Rozwój technologii komputerowej z jednej strony znacząco ułatwił tworzenie produkcji rysunkowych, bo dawniej praca animatorów była jeszcze bardziej żmudna. Jednocześnie pociągnął za sobą znaczy wzrost kosztów i konieczność nadążania za kolejnymi nowinkami.

Po części dlatego budżet pierwszego filmu studia Pixar („Toy Story”) wyniósł 30 mln dol., a najnowszego pt. „Naprzód” już między 175 a 200 mln dol.

Potencjał zarobkowy obecnie oczywiście też jest większy (pomijając kwestię pandemii COVID-19), ale zupełnie inaczej wygląda dla sztandarowego studia Disneya a mniejszych, niezależnych firm zajmujących się animacją. Nawet bardzo popularna w niektórych kręgach Laika zawsze balansuje na granicy opłacalności, bo przy budżetach między 60 i 100 mln dol. zarobki ich filmów nie są wcale olbrzymie. A ostatnia produkcja pt. „Praziomek” okazała się absolutną klapą.

Animowane seriale tworzone dla telewizji i serwisów VOD omijają część wspomnianych problemów przede wszystkim za pomocą metody znanej jako ograniczona animacja. Stworzenie całego sezonu za pomocą ułamka budżetu, jakim dysponują filmy, w przeciwnym razie nie byłoby możliwe. Twórcy z Zachodu i Wschodu wykorzystują nieco inny zestaw narzędzi ograniczonej animacji, ale podstawowa idea jest identyczna. Chodzi o ograniczenie liczby rysunków na pojedynczą klatkę filmu. Animatorzy stają przed pytaniem: „Jak wielu osobnych obrazków potrzeba, żeby ruch postaci był wiarygodny?”. Japońskie anime szczególnie mocno zawęża liczbę rysunków, dlatego w produkcjach tego typu szczególnie często występują długie pauzy, a w trakcie wielu kadrów animuje się tylko część anatomii danego bohatera (np. poruszają się tylko usta i włosy lub oczy). Z czasem ta technika stała się tożsama z całą japońską branżą, dlatego współcześnie stosuje się ją nawet w tych tytułach, które mają większy budżet.

Istnieją również inne metody ograniczania kosztów takie jak: nieporuszające się i w większości przypadków stałe tło, zapętlanie identycznych ruchów postaci czy obiektu w kółko czy zmniejszanie liczby klatek na sekundę. Wszystko to prowadzi nas zaś do niezwykle ciekawej konkluzji. Animacja to branża, która stale musi mierzyć się z rozmaitymi wyzwaniami, ale jednocześnie miała bardzo wiele czasu, żeby się do nich przystosować. Dlatego okazuje się zdecydowanie mniej podatna na sytuacje kryzysowe. A przecież obecnie mamy z czymś takim do czynienia.

Pandemia koronawirusa skutecznie krzyżuje szyki niemal całemu Hollywood. Wyjątkiem są właśnie animacje.

Większe plany filmowe wymagające zdjęć w zewnętrznych lokacjach zostały w pierwszej fazie epidemii skutecznie zablokowane, a nawet teraz po prowadzeniu rozmaitych środków zaradczych muszą pozostawać w stałej gotowości. Elastyczność jest obecnie słowem-kluczem, o czym dopiero co przekonali się członkowie ekipy pracującej nad serialem „Wiedźmin”. Wystarczy jedna decyzja rządu o całkowitym lub częściowym lockdownie lub kilka zachorowań wśród pracowników, a trzeba znowu blokować zdjęcia lub przenosić się do studia.

Weterani branży animacji donoszą z kolei w rozmowie z portalem Entertainment Weekly, że przystosowanie się do nowych warunków zabrało ich zespołom... od kilku dni do maksymalnie tygodnia. I bardzo dla nich dobrze, bo popyt na produkcje tego typu zdecydowanie wzrósł. Firma WME zajmująca się sprzedażą praw do ekranizacji książek donosi, że od marca do października podpisała umowy na dwunastu pełnometrażowych adaptacji i dwóch serii. A w ciągu całego poprzedniego roku udało im się sprzedać prawa do zaledwie jednego tytułu.

Przejście do pracy zdalnej udało się studiom pracującym nad „Simpsonami” czy „Bob's Burgers” o tyle łatwiej, że już wcześniej wykonywali część zadań w ten sposób. A wiele z pozostałych elementów tworzenia seriali animowanych można wykonać podczas konferencji na Zoomie czy w zaciszu własnego domu (o ile ma się do tego odpowiedni sprzęt, ale w wielu przypadkach pracownicy po prostu zabierali swoje komputery robocze). Nie oznacza to, że praca zdalna nie wymaga nauki nowych obowiązków i w niczym nie przeszkadza. Z nowymi problemami musiały zmierzyć się przede wszystkim produkcje pełnometrażowe, których plan dystrybucyjny zakładał premierę w kinach. Większości przypadków wytwórnie musiały z tej strategii zrezygnować w części lub całości. Przygotowanie tego typu dzieł wymaga też potężniejszych mocy przesyłowych, więc twórcom dłużej zajęło przygotowanie się do pracy z domów.

Nowych problemów nastręczało nagrywanie aktorów i tworzenie filmów w technice animacji poklatkowej takich jak „Pinokio” dla serwisu Netflix.

Rejestrowanie dźwięków wymaga odpowiedniego sprzętu i niemal absolutnej ciszy. Odpowiednie narzędzia łatwo łatwo zakupić, ale zbudowanie dźwiękoszczelnego pomieszczenia wymagało sporej pomysłowości, a ostatecznie wyglądało trochę jak budowanie fortów z poduszek i ręczników. Rzecz w tym, że wspomniane już studio Laika i kilka innych firm specjalizuje się w technice animacji poklatkowej. A ta wymaga obecności części animatorów w studiu, bo ktoś musi ustawiać na nowo postaci do następnej klatki. Dlatego niektórzy pracują z domu, a inni działają na miejscu w zgodzie z nowymi warunkami sanitarnymi. Szefowa departamentu produkcji Laiki, Arianne Sutner oraz producent wspomnianego powyżej „Pinokia”, Alex Bulkley zaznaczają jednak, że pomysłowość niezbędna do pracy z domu wzmacnia proces kreatywny.

REKLAMA

Większą swobodę do eksperymentów i zatrudniania ludzi spoza Los Angeles zapewniają także serwisy streamingowe, które od kilku lat zwiększają liczbę animacji w swoich ofertach. A w wyniku pandemii koronawirusa tylko wzmocnią swoją obecność w tym gatunku, co potwierdza niedawne ogłoszenie nowych tytułów przez Netfliksa. Gdy na początku roku pisałem, że platformy VOD stanowią nadzieję na powrót klasycznej animacji do łask, to nie zdawałem sobie sprawy jak szybko ten scenariusz może się ziścić. Trudno się jednak nie zgodzić ze słowami jednego z współtwórców „Simpsonów” Alem Jeanem. Powiedział on, że animacja jest jak karaluch, niezwykle trudno ją zabić i zawsze wróci w tej czy innej formie. Wiele wskazuje na to, że w dobie pandemii ten powrót będzie jeszcze mocniejszy niż wydawałoby się rok czy dwa lata temu.

Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News. 

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA