REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Seriale

Nostalgiczna podróż przez historię gier wideo. Oceniamy „High Score: Złota era gier”

Główną grupą docelową Netfliksa są nastolatkowie. Dlatego w kolejnych serialach wychodzących pod szyldem platformy, twórcy łączą różne gatunki z teenage dramami, aby opowiedzieć o dojrzewaniu i wiążącymi się z nim problemami. Czasami jednak serwis zwraca się w stronę nieco starszych użytkowników.

21.08.2020
20:24
high score zlota era gier netflix recenzja
REKLAMA
REKLAMA

Netflix znalazł sposób na przypodobanie się obecnemu pokoleniu trzydziestoletnich (i starszych) geeków. Najpierw w 2017 roku zaproponował powrót do czasów młodości prezentując historię ukochanych przez wszystkich zabawek w „The Toys That Made Us”. Dzięki serialowi dokumentalnemu widzowie mogli poznać historie Barbie, He-Mana czy G.I. Joe’ego i zajrzeć za kulisy formułowania się współczesnej popkultury. Przepis na sukces był więc prosty i od dawna znany w Hollywood. Trzeba grać na nostalgii jak tylko się da, jednocześnie korzystając z zasad współczesnych narracji. Teraz sięgnęli po niego twórcy „High Score: Złota era gier”, chcąc opowiedzieć o fenomenie, jakim w ostatnich dekadach stały się gry wideo. Tak, to jest dokładnie ta sama formuła.

Twórcy miniserialu dokumentalnego zabierają nas w podróż przez ewolucję medium, które dzisiaj przynosi miliardy dolarów zysków rocznie.

Nie zawsze tak jednak było. W zamierzchłych czasach, czyli latach 70. ubiegłego wieku, nikomu nie śniło się, że za 50 lat będziemy mogli eksplorować otwarty świat „Wiedźmina” i zachwycać się realizmem XI części „Mortal Kombat”. Zaczęło się bowiem od automatów ze „Space Invaders”, gdzie prostocie fabuły dorównywał jedynie poziom grafiki. Później były kolejne odsłony „Mario”, „Sonic”, „Street Fighter” pierwsze „Final Fantasy” i w końcu „Doom”. Rewolucja w grach komputerowych odbywała się stopniowo i patrząc na skomplikowane fabuły czy aspekty audiowizualne współczesnych tytułów 8-bitowe produkcje wydają się czymś totalnie abstrakcyjnym.

W „High Score: Złotej erze gier” cofamy się do początków branży i poznajemy najciekawsze rewolucje jakie w niej zaszły od czasów jej zarania. Kolejne odcinki skupiają się na automatach, konsolach, a potem RPG-ach, bijatykach czy FPS-ach. W każdym epizodzie pojawiają się osoby, które w znaczący sposób wpłynęły na rozwój gier wideo, a także zapalonych pasjonatów konkretnych tytułów. W ten sposób powstaje opowieść nie tylko o powstawaniu medium, ale, dzięki wypowiedziom mistrzów świata konkretnych produkcji, również ich wpływie na dane pokolenie. Twórcy serialu starają się ująć temat jak najbardziej kompleksowo i podać go w interesującej formie. Tak, nie brakuje tu gadających głów, ale żeby nikt nie nudził się przed ekranem, zostają ubarwione różnego rodzaju inscenizacjami, wstawkami animowanymi, czy innymi materiałami audiowizualnymi pokroju archaicznych reklam sprzed wielu dekad.

High Score: Złota era gier/Netflix class="wp-image-435886"
High Score: Złota era gier/Netflix

Twórcy serialu robią wszystko, abyśmy się dobrze bawili i przenieśli do świata pełnego nostalgii.

Nawet jeśli nie mają pomysłu na wystarczające uzasadnienie i rozwinięcie wprowadzanych wątków rasowych czy tożsamościowych, to stają na wysokości zadania. Wyciągają zakulisowe ciekawostki i oddają klimat omawianych tytułów oraz interesujących ich czasów. Pewnie znajdą się znawcy tematu, którzy będą zarzucać, że pominęli kilka ważnych postaci czy epizodów z historii branży (chociażby w przypadku omawiania „Donkey Konga”), ale cała reszta powinna się całkiem nieźle bawić podczas seansu.

REKLAMA

Twórcy dokumentu nie celują bowiem w osoby, które studiują historię gier wideo, ale w szeroką publiczność. Dlatego skupiają się na walorach rozrywkowych swojej produkcji. Z tego względu „High Score: Złota era gier” skierowana jest do tych, co swego czasu z zazdrością spoglądali na kolegów posiadających Playstation i musieli zadowolić się swoim PolyStation, a mimo to z dżojstikiem w ręku spędzali przed ekranem całe dnie. Po seansie z pewnością najdzie ich ochota, aby wyciągnąć starego Pegasusa z piwnicy. A jeśli okaże się, że zakurzone kartridże nie działają to chętnie odpalą na swojej konsoli najnowszej generacji ostatniego „Wiedźmina”.

Serial obejrzycie na platformie Netflix.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA