REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Film „Ojciec” to nie ta liga co „Sieranevada”, ale i tak warto go obejrzeć

Grecko-bułgarski film "Ojciec" to kino, które trudno jednoznacznie zaklasyfikować na mapie filmowej Europy. Z jednej strony to po prostu obraz opowiadający o zderzeniu pokoleń w Europie Środkowo-Wschodniej, z drugiej zaś jest w tej historii coś więcej. 

17.07.2020
22:01
ojciec komediodramat premiera bulgaria grecja
REKLAMA
REKLAMA

Kristina Grozeva i Petar Valchanov, czyli duet, który stworzył „Ojca”,  snują naznaczoną absurdalnym humorem (często czarnym i ponurym) opowieść Pavla (w tej roli Ivan Barnev), który przyjeżdża do rodzinnego domu, aby pochować zmarłą matkę. Fakt ten ukrywa przed małżonką - przynajmniej na pozór z powodu chęci niedenerwowania jej -, ale historia nie trwa, jak się spodziewa, kilkunastu godzin. Pogrzeb otwiera przed Pavlem szereg furtek, za którymi on sam będzie musiał rozliczyć się ze swoim stosunkiem wobec tytułowego ojca, żony, pogrzebanej matki, wreszcie - samego siebie i przeszłości. Nie jest to jednak film czysto sentymentalny, w którym bohaterowi udaje się uporać się z jakimiś demonami sprzed lat. To raczej historia przypominająca nieco w motywach, atmosferze i klimacie słynną i obsypaną nagrodami "Sieranevadę" — genialny rumuński film sprzed kilku lat.

Homo sovieticus wiecznie żywy

W bułgarskim "Ojcu" również nic nie jest na swoim miejscu. Ojciec próbuje uporać się ze śmiercią małżonki i jej niedokończonym testamentem, syn miota się między karierą na wolnym rynku korporacyjnych firm reklamowych a pokoleniem swoich rodziców, którzy mentalnie zatrzymali się na etapie, który w Polsce znamy — za sprawą ks. Józefa Tischnera - jako homo sovieticus.  Twórcy "Ojca" wysyłają jednak dość oczywisty sygnał: transformacja ustrojowa nie resetuje przyzwyczajeń i nie naprawia tego, co najważniejsze, a więc relacji międzyludzkich. Więcej, tylko je komplikuje, tworząc kolejne piętra nieporozumień i pól, na których nie da się dogadać.

"Ojciec" to film, który został zauważony i doceniony - otrzymał m.in. Kryształowy Globus w Karlowych Warach, został uznany najlepszym filmem na festiwalach w Trieście, Tiranie oraz na Golden Rose Bulgarian Film Festival. Zdobył także Nagrody Publiczności oraz za Najlepszą Reżyserię na MFF na Sachalinie. Trudno przejść wobec tego obrazu obojętnie, zwłaszcza osobom z krajów Europy Środkowo-Wschodniej, które część sytuacji, problemów i zmian po prostu doświadczyły na własnej skórze w latach 80. i 90.

Słodko-gorzki portret nas wszystkich

Zarazem w bułgarskim filmie jest coś, co zatrzymuje uwagę widza niezależnie od kraju, z którego pochodzi: nieporadność bohatera, surowość tamtejszych okolic, wreszcie - śmieszne, choć słodko-gorzkie puenty sprawiają, że "Ojciec" jest do odczytania przez każdego i każde pokolenie, niezależnie od pierwszych cyfr, jakie widnieją w numerze PESEL.  Autorzy bułgarskiej produkcji nie stworzyli arcydzieła, ani nawet lokalnego kina, które kojarzy się jako zaangażowany manifest pokolenia kraju postkomunistycznego.

W "Ojcu" nie doświadczymy opowieści o dziedzictwie komunizmu, trudnych zakrętów, jakie stały przed gospodarkami takich krajów jak Bułgaria, Czechy czy Polska, wreszcie nie jest to też historia o jakichś głębokich społecznych przemianach. Zarazem wszystkie te wątki — niewypowiedziane — są w tej produkcji.

Nieporadność Pavla — zarówno wobec ojca, jak i wobec rzeczywistości (rodzinnej, zawodowej) nie bierze się znikąd, a przemykające w tle seriale w starych telewizorach, okraszone opowieściami pokolenia 60+ o lokalnych magikach i znachorach, którzy potrafią naprawić wszystkie dolegliwości, a przy okazji połączyć się z duszą zmarłej kobiety, mówią więcej niż wydawać by się mogło na pierwszy rzut oka. "Ojciec" nie jest bowiem tylko sklejonymi gagami obśmiewającymi przedziwnych bohaterów kreślonych przez Grozevą i Valchanova. W tym obrazie możemy przejrzeć się wszyscy, choć zapewne każdy z nas dostrzeże coś innego.

Dżem z pigwy jako remedium na wszelkie bolączki ludzkości

Tego rodzaju kameralne czy wręcz intymne obrazy mają swój urok i choć nie podbijają ekranów wielkich kin i mainstreamowych multipleksów, to warto po nie sięgać, bo mają w sobie więcej realizmu niż nie jeden przekombinowany tytuł przygotowywany przez długie lata za gigantyczne pieniądze. W "Ojcu" nie ma też prostego pocieszenia czy łatwego happy endu, choć oczywiście widz może doświadczyć pewnego rodzaju katharsis, gdy okazuje się, że puenta filmu jest bardziej zabawna niż ponura, a dżem z pigwy może rozwiązać wiele problemów.

Myślę, że takie produkcje jak "Ojciec" są zarazem potrzebne, by zdać sobie sprawę z kruchości relacji rodzinnych, które nierzadko zostały złożone na ołtarzu transformacji ustrojowej. Filmy opowiadające o przemianach— mentalnych,  społecznych, gospodarczych czy politycznych — zwłaszcza w Europie Środkowo-Wschodniej, będą przynosiły sukcesy, bo są po prostu prawdziwe.

Kopalnia tematów, które leżały na ulicach czeskich, słowackich, polskich czy bułgarskich miast w latach 80. i 90. jest nieprzebrana i zapewne jeszcze przez długie lata będzie przynosić kolejne filmowe efekty. Oby przynajmniej na tak skonstruowanym poziomie jak "Ojciec" — film może nie z najwyższej półki, ale jednak intrygujący, każący się chwilę zatrzymać, a przy tym nienachalny, nieskomplikowany i nieprzegadany. Warto.

REKLAMA

„Ojciec” od dziś w kinach studyjnych w całej Polsce. A już od 7 sierpnia film będzie dostępny na na platformie mojeekino.pl.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA