REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. VOD

Halo, policja? Proszę przyjechać na Netfliksa. Czyli jak filmy szkalowały Polaków

Ponad 500 tytułów przeanalizowanych na ponad 70 stronach dokumentu dotyczącego zakłamań na temat Polski i Polaków, mających pojawiać się w produkcjach od takich platform jak Netflix, HBO czy Amazon — tak w skrócie wygląda raport przygotowany przez Redutę Dobrego Imienia. Brzmi niezbyt zachęcająco? Wiemy. I dlatego przeczytaliśmy i przeanalizowaliśmy najciekawsze fragmenty raportu: po to, żebyście wy nie musieli już tego robić.

27.05.2020
18:53
reduta dobrego imienia raport
REKLAMA
REKLAMA

W sieci można już przeczytać (po chwilowym zniknięciu z sieci, dokument znów jest dostępny) raport przygotowany przez Redutę Dobrego Imienia dotyczący historycznych przekłamań i „wadliwych kodów pamięci” mających pojawiać się w filmach udostępnianych za pośrednictwem platform streamingowych. Jak to zwykle bywa przy okazji tematów tego kalibru, raport wznowił gorącą dyskusję na temat promowanego na świecie wizerunku Polski i Polaków. I o ile sam pomysł przyjrzenia się temu, jak historia naszego kraju jest przedstawiana w tytułach docierających do widzów na całym świecie wydaje się pomysłem ciekawym i zasadnym, o tyle forma, w jakiej został zrealizowany przez RDI, pozostawia wiele do życzenia. Niestety, bo tym sposobem coś, co na poziomie intencji miało obronić wizerunek Polaków, już jest komentowane jako kolejna akcja (samo)ośmieszająca nasz naród. Ale po kolei.

Na tropie „wadliwego kodu pamięci”.

Tym, co najczęściej pojawia się w raporcie Reduty Dobrego Imienia, jest kwestia przekłamań i historycznych nieścisłości oraz — jak formułują to autorzy raportu — „wadliwego kodu pamięci” mającego wyrażać się w niesprawiedliwym, krzywdzącym obrazie Polaków. Obraz ten ma pojawiać się w filmach udostępnianych przez wielkie platformy streamingowe, takie jak Netflix, HBO, Amazon Prime Video, Hulu i Disney+ (co do dwóch ostatnich serwisów rodzi się pytanie, w jaki sposób autorzy raportu dotarli do ich oferty, skoro obie platformy nie są legalnie dostępne na terenie RP). 

O Polakach albo wcale, albo negatywnie

RDI przeanalizowała ponad 500 tytułów pod kątem polskich wątków. Oto, co ustalili autorzy raportu:

Ogółem na 557 filmów fabularnych analizowanych na potrzeby raportu, 18 zawierało jakiekolwiek wzmianki o Polsce (3%), a w trzech filmach znaleziono negatywne wzmianki (0,5%), podczas gdy większość określono jako neutralne. Tylko w jednym filmie znaleziono pozytywną wzmiankę na temat Polski (0,17%) — czytamy w raporcie.

Jaki z tego wniosek? Wątki dotyczące Polski i Polaków stanowią nikły procent tematyki poruszanej w produkcjach o globalnym zasięgu (jak do tego doszło, nie wiem), przy czym jeśli już się pojawiają, przeważnie mają charakter neutralny. Jednak jeśli spojrzymy na zgromadzone dane przez pryzmat oceny, okaże się, że stosunek wzmianek negatywnych do pozytywnych wypada na naszą niekorzyść. 

Wśród analizowanych 47 filmów dokumentalnych, 36% zawiera szkodliwe przekłamania wobec Polski. Wśród pozostałych filmów, znaczna część w swojej wymowie ma elementy antypolskie — dodają twórcy raportu.

 class="wp-image-407701"

Halo, policja? Proszę przyjechać na Netfliksa

Jednak najciekawszym wątkiem poruszanym w raporcie jest kwestia ewentualnych pozwów przeciwko platformom udostępniającym „problematyczne”  filmy i ich twórcom, którą zasygnalizował we wtorkowym wpisie prezes Reduty Dobrego Imienia, Maciej Świrski:

Tymczasem, jak wynika z treści raportu, jego autorzy wcale nie rekomendują drogi procesowej jako optymalnej reakcji na ewentualne „nieścisłości” pojawiające się w filmach:

W USA zastosowanie pozwów sądowych w ww. kwestii (domniemanych zafałszowań historycznych — przyp. red.) ma małe szanse na sukces, a przy tym może zrujnować wizerunek Polski — czytamy już na wstępie analizy.

Jeśli nie pozwy, to co? Świrski podpowiada: „polskie filmy historyczne w najwyższej, hollywoodzkiej jakości”.  Eureka!

W Rekomendacjach Maciej Świrski, prezes Reduty Dobrego Imienia, za skuteczną metodę wpływu na management platform streamingowych uznaje nawiązanie kontaktów osobistych i przedstawienie unikalnych propozycji: polskich filmów historycznych w najwyższej, hollywoodzkiej jakości. Rozwój streamingu to poważne wyzwanie także dla Państwa Polskiego. Musi ono przygotować się na zmiany jakościowe i technologiczne, zwłaszcza że będą one miały coraz większy wpływ na życie młodego pokolenia. Dlatego przekazywanie polskiego kodu kulturowego następnym generacjom, z wykorzystaniem najnowocześniejszych mediów streamingowych, jest nie tylko istotne, ale staje się coraz pilniejsze — przekonują autorzy raportu.

Z powyższymi wnioskami trudno się nie zgodzić. Pokrywają się one z koncepcją tzw. soft power, w myśl której, aby osiągnąć np. pozytywne wizerunkowo cele, należy w skrócie uczynić ważne dla nas wartości atrakcyjnymi dla innych. Innymi słowy, jeśli nam, Polakom zależy na wzmocnieniu czy wręcz polepszeniu wizerunku, również na poziomie globalnej popkultury, powinniśmy być w stanie zaoferować masom naszą własną narrację w taki sposób, aby odpowiadała ona wrażliwości estetycznej i specyfice współczesnego odbiorcy.

Problem polega na tym, że wnioski przedstawione w raporcie nie są niczym nowym, a podejmowane z mniejszym lub większym skutkiem (zwykle niestety z mniejszym) działania rządzących w ostatnich latach wskazują na to, że mają oni świadomość tego, jak istotna jest promocja polskiej kultury za granicą. Schody, jak zwykle, zaczynają się na etapie realizacji idei — dlatego dziś mierzymy się np. z kontrowersjami dotyczącymi działalności Polskiej Fundacji Narodowej i niezrealizowanymi dotąd zapowiedziami ministra kultury Piotra Glińskiego na temat „wielkich produkcji historycznych”, za którymi mieliby stać tacy hollywoodzcy giganci jak np. Mel Gibson (choć jest i światełko w tunelu, o którym pisał niedawno na naszych łamach Przemysław Dobrzyński w tekście o tym, jak polskie formaty telewizyjne zaczynają rozchodzić się jak świeże bułeczki na całym świecie).

REKLAMA

Efekt starań RDI jest na razie taki, że fragmenty raportu już krążą w internecie. Niestety nie jako przyczynek do poważnej dyskusji, ale raczej (również za sprawą języka, jakim posługują się twórcy raportu i wybranych przez nich przykładów ośmieszających przedmiot rozważań) w konwencji memów.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA