REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Seriale

„Zostaliśmy wybrani jako pierwsi do odstrzału”. Rozmawiamy z Cezarym Łukaszewiczem, aktorem znanym z „Belfra” i „Szadzi”

Ostatnie lata to prawdziwy wysyp polskich produkcji sensacyjnych. A jeżeli widzieliście seriale „Belfer”, „Pułapka” czy „Nielegalni”, to na pewno znacie też jego. Cezary Łukaszewicz zdradza, czy czuje się królem polskich kryminałów i opowiada o odkrywaniu w sobie młodzieńczej energii podczas kwarantanny.

14.05.2020
20:29
szadź serial
REKLAMA
REKLAMA

Wywiad Rozrywka.Blog – Cezary Łukaszewicz o serialu „Szadź”, grze w kryminałach i pozytywach spowolnienia wywołanego kwarantanną

Granego przez pana bohatera, Wojciecha Błaszczaka, poznajemy w „Szadzi” na spotkaniu Anonimowych Alkoholików. Tego typu prezentacja rzadko pojawia się w polskiej telewizji, gdzie alkohol stanowi zwykle prosty rekwizyt. Jak pan zareagował na taką charakteryzację swojej postaci?

Cezary Łukaszewicz: W ostatnim czasie dostawałem przeważnie możliwości grania samych silnych postaci. Z kolei w „Szadzi” od początku pokazujemy Błaszczaka przez pryzmat jego słabości, co z miejsca mnie do niego przyciągnęło. On nie jest jakimś stereotypowym twardzielem. To była intrygująca propozycja, bohater w trochę innym typie i wyzwanie, z którym chciałem się zmierzyć.

Wątek Błaszczaka jest nierozerwalnie związany z komisarz Agnieszką Polkowską, w którą wciela się Aleksandra Popławska. Jak pan ocenienia waszą współpracę na planie?

Mogę się o niej wypowiadać w samych superlatywach. Nigdy wcześniej nie miałem okazji pracować z Olą i muszę powiedzieć, że jest niesamowitą partnerką do tworzenia sztuki aktorskiej. Ma w sobie ogromne skupienie, ale też wewnętrzną radość i optymizm. Dlatego nawet trudne sceny, a mieliśmy ich kilka, w jej towarzystwie stawały się znacznie przyjemniejsze. A już pomijając kwestie zawodowe, to też po prostu świetny człowiek. Jak wracam do tego pamięcią, to miałem jakieś 90 proc. scen właśnie z Olą. Dlatego miałem okazję pobyć z nią razem w twórczości i przy okazji poznać ją prywatnie.

Fabuła „Szadzi” kręci się głównie wokół sprawy seryjnego mordercy granego przez Macieja Stuhra. Jestem ciekaw, czy pana bohater będzie mieć wpływ również na tę część historii?

To wszystko się oczywiście bardzo zazębia. Do scenariusza „Szadzi” najlepiej pasuje określenie „gęsty”. Losy różnych bohaterów prędzej czy później się krzyżują i nie ma czegoś takiego jak osobny wątek obyczajowy. Dlatego Błaszczak będzie wielokrotnie pojawiać się też w scenach poświęconych kryminalnej zagadce.

szadź serial class="wp-image-403288"

Wcielanie się w alkoholika zawsze wydawało mi się niezwykle trudnym zadaniem dla każdego aktora. Łatwo wpaść w przesadę lub zadowolić się prostymi stereotypami. Czy dla pana portretowanie kogoś cierpiącego na chorobę alkoholową okazało się szczególnym wyzwaniem?

Dobrze, że powiedział pan o chorobie alkoholowej. Ona dotyka dużą część naszego społeczeństwa, niektóre osoby zdają sobie sprawę ze swojego problemu, inne nie. I naprawdę trudno się z niej wyleczyć, mówię to ze smutkiem. Choroba alkoholowa i inne uzależnienia mają pewne cechy wspólne, dlatego istnieje 12 kroków i rozmaite terapie pomagające poradzić sobie z takimi problemami. Ale jednocześnie każdy z nas jest inny. Jeden po alkoholu jest przyjazny, drugi melancholijny, a trzeci agresywny. U każdego trochę inaczej się to wszystko objawia. Dlatego podszedłem do grania Błaszczaka intuicyjnie, ale jednocześnie nie wymyślając na siłę wielkich rzeczy. Kierowałem się raczej tym, co było napisane w scenariuszu. Skrypt autorstwa Pauliny Murawskiej i Michała Godzica jest skupiony na tym, jak bohaterowie próbują się od alkoholu oderwać, a nie na popadaniu głębiej w desperację i libacje alkoholowe.

Ostatnie lata pana kariery to „Belfer”, „Nielegalni”, „Pułapka”, „Kruk. Szepty słychać po zmroku”, „Ślad”, a teraz „Szadź”. Muszę więc zapytać, czy czuje się pan etatowym specjalistą od polskich seriali kryminalnych?

(śmiech) Dobre pytanie... Trochę tak wyszło, że w ostatnim czasie często pojawiałem się w serialach sensacyjnych. Ale moim zdaniem one w większości zaliczają się do najlepszych serii powstających w Polsce. Oczywiście, nie czuję się żadnym specjalistą. Lubiłem zawsze oglądać dobre kryminały i być może dlatego teraz tak często przy nich pracuję. Cieszę się też z tego, że to nie były same role policjantów latających z bronią i łapiących przestępców.

Jestem ciekaw pana podejścia do różnorodności ról. Stara się pan zawsze dobierać role w taki sposób, żeby one się nie powtarzały, czy jednak trudno sobie w dzisiejszym klimacie pozwolić na taki luksus?

Ja nie czuję na szczęście, że zagrałem w zbyt wielu serialach sensacyjnych. Nadal mam z czego czerpać i czym się inspirować. Umówmy się, w Polsce nie ma nie wiadomo jakiego komfortu, jeśli chodzi o dobór ról. A też nie posiadam takiej pozycji, żeby móc sobie pozwolić na odrzucanie zbyt wielu propozycji. Ostatnio faktycznie zdarzył mi się projekt kryminalny, za który podziękowałem. Uznałem, że trochę się tego za dużo nagromadziło w minionych miesiącach. Natomiast to nie jest jakaś zasada, którą zawsze się kieruję. Najważniejszy zawsze jest tekst scenariusza. Jeżeli daje mi on możliwość znalezienia w sobie postaci innej niż poprzednie, to bardzo chcę w to wejść. Bez względu na gatunek. Bardzo trudno w takiej sytuacji odmówić. Oczywiście, nie chcę zostać zakwalifikowany jako „gość od kryminałów”, ale zależy mi zawsze na pokazaniu człowieka i jego wrażliwości. A „Szadź” pokazuje, że można to z powodzeniem robić również w serialu gatunkowym i dlatego tak się z niej cieszę.

Wspomniane projekty serialowe były robione dla Canal+, Polsatu i TVN-u. Zauważa pan jakieś różnice między podejściem tych stacji, a może nadrzędne znaczenie ma zawsze osoba reżysera?

Szczerze mówiąc, nigdy tak na to nie patrzyłem. Nie skupiam się na tym, dla jakiej telewizji powstaje serial. Wyznacznikiem jest zawsze, kto reżyseruje projekt, gdyż między poszczególnymi twórcami zachodzą przeogromne różnice. W świecie kapitalizmu od stacji telewizyjnych zależy budżet, co jest oczywiście istotne. Tylko bardziej dla producentów i reżysera, a niekoniecznie dla mnie jako aktora. Przekłada się to oczywiście do pewnego stopnia na komfort pracy, bo od ilości pieniędzy zależy jak dużo czasu możemy poświęcić na kręcenie jednego odcinka. Natomiast ja korzystam z tych samych narzędzi aktorskich bez względu na to, ile wynosi nasz budżet.

Świat filmu przeżywa obecnie niezwykle ciężkie chwile z powodu powszechnej kwarantanny. Jak pan zareagował na zahamowanie przemysłu filmowego?

Kwarantanna nadeszła w momencie, gdy byłem bardzo zapracowany. Pracowaliśmy nad nowym serialem dla HBO, który właśnie został przerwany. Zdążyliśmy skończyć mniej więcej 1/3 zdjęć, a reszta została przeniesiona na późniejszy termin. Żałuję, bo to była fascynująca robota z fantastycznymi ludźmi. Ale jednocześnie staram się korzystać z obecnego spowolnienia. Ostatnio ciągle znajdowałem się w podróży, raz samochodem, raz samolotem. Zatrzymanie tej gonitwy paradoksalnie mnie trochę ucieszyło. Spędzam ten czas na nadrabianiu zaległości książkowych, wyjazdy na wieś, a ostatnio z przyjacielem wybrałem się łowić ryby. Wczoraj złapałem ogromną płoć i poczułem się mega dumny z siebie (śmiech).

Czyli udało się znaleźć wiele pozytywów w ciężkiej sytuacji?

Fajnie czasem się zatrzymać i uświadomić sobie, w którym momencie życia się znajdujemy. Ja powoli zbliżam się do czterdziestki, zostały mi dwa lata. Nie można ciągle pędzić przed siebie. I mówię to jako człowiek w pozytywnym sensie uzależniony od pracy. Kocham aktorstwo i żyję nim każdego dnia. Napędza mnie to i daje dużo radości. Ale te dwa miesiące spędzone na innych sprawach okazały się zaskakująco odkrywcze. Uczę się gotować, organizuję sobie ćwiczenia i jazdę na rowerze, bo niestety nie mogę grać w swojego ukochanego squasha. Dobrze mi to zrobiło i życzę, żeby każdy mógł z tego korzystać w podobny sposób. Choć może mówię to wszystko, bo jestem czasem takim trochę domorosłym filozofem.

Popularność serwisów VOD sprawiła, że z każdym rokiem powstaje coraz więcej produkcji i aktorzy biorą na siebie jeszcze więcej pracy. Myśli pan, że środowisko trochę zapędziło się w tej pogoni i przerwa wymuszona koronawirusem może coś w tym zmienić?

Ciężko mi wyrokować. Nie kontaktuję się ostatnio ze środowiskiem aktorskim. Chciałbym, żeby było lepiej. Tylko pytanie, co to w ogóle znaczy „lepiej”? Plany zdjęciowe raczej nie ulegną zmianie i dobrze, bo to akurat wychodzi nam świetnie. Abstrahując trochę od samego aktorstwa, mam nadzieję, że do pewnego stopnia zmieni się ludzka świadomość. Pędzimy przez siebie w pogoni za kasą i często nie zważamy na to, co robimy. Czy uda nam się z tym zerwać? Mam pewne wątpliwości.

Z czego one wynikają?

Najbardziej z przekonania, że ludzie się tak łatwo nie zmieniają. Obecnie żyjemy koronawirusem i traktujemy całą sprawę bardzo poważnie. Ale jak tylko pandemia minie, to szybko o wszystkim zapomnimy. I wrócimy do tego, co było. Obawiam się tego, a zarazem walczę z tym wewnętrznym pesymistą, bo sam po miesiącu odpoczynku na powrót zrozumiałem, dlaczego kultura daje mi tyle satysfakcji od młodych lat. Nawet niedawno na Instagramie zrobiliśmy z kolegą czytanie „Otella” Szekspira. W normalnych okolicznościach na pewno bym tego zrobił. I nawet nie z braku czasu. Po prostu wróciła do mnie taka pierwotna, młodzieńcza chęć do tworzenia.

REKLAMA

Ale czy problemy finansowe, z którymi w kolejnych miesiącach będą zmuszeni mierzyć się artyści, nie pogrzebią na powrót tej młodzieńczej werwy?

Środowisko artystów faktycznie dostaje właśnie mocno po dupie. Wiele zawodów jeszcze długo nie wróci do normalności. Muzycy nie będą mogli dawać koncertów, a aktorzy teatralni grać przed pełną publiką. Nie wiem, kiedy będzie możliwy prawdziwy powrót. A przecież prywatne teatry muszą mieć przeważnie 60-70 proc. widowni, żeby być rentownymi. Jestem bardzo daleki od oceniania polityki, ale kwarantanna pokazała paradoksalnie wagę sztuki w życiu człowieka. Niby nie jest ona niezbędna do przeżycia, a jednak potrzebujemy jakoś spędzić czas w zamknięciu. Mimo to w naszym kraju da się wyczuć nastawienie: „Nie jesteście nam potrzebni”. W obliczu całej gospodarki zostaliśmy wybrani jako pierwsi do odstrzału. To zastanawiające.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA