REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Seriale

„Gra o tron” miała swoją premierę dokładnie 9 lat temu. Czy spin-offy mają szansę dorównać jej popularności?

„Gra o tron” zadebiutowała na antenie amerykańskiej telewizji 17 kwietnia 2011 roku, a dzień później mogli ją obejrzeć również widzowie polskiego HBO. Serial w kolejnych latach podbił rynek telewizyjny i stał się najważniejszym dziełem tamtego okresu. Katastrofalny finał i problemy ze spin-offami każą się jednak zastanowić, czy możliwe jest powtórzenie tamtych sukcesów.

17.04.2020
21:15
gra o tron premiera
REKLAMA
REKLAMA

Bieżący tydzień przyniósł dwie niezwykle istotne rocznice dla fanów „Gry o tron”. Dokładnie 9 lat temu wyemitowany został premierowy odcinek adaptacji sagi George'a R.R. Martina, a w miniony wtorek minął dokładnie rok od startu finałowego sezonu hitowej produkcji. Oba wydarzenia stanowią symboliczny początek i koniec globalnej popularności „Gry o tron”. Nie oznacza to oczywiście, że widzowie od razu oszaleli na punkcie serialu HBO. Nie mogli też z góry przewidzieć, jak słabe będzie jego zakończenie i nie porzucili nadziei tak naprawdę aż do emisji odcinka „The Iron Throne”.

Początki „Gry o tron” były niemal równie burzliwe i nieudane jak charakteryzacja Daenerys w 8. sezonie. Niewiele brakowało, by serial nigdy nie trafił do szerokiej dystrybucji, bo pierwsza wersja pilota była okropna i wymagała licznych poprawek. Dzięki poważnym zmianom w scenariuszu i obsadzie udało się jednak wypuścić „Grę o tron” w szeroki świat.

Historia sukcesu i upadku serialu HBO jest również historią sławy i infamii jego twórców. David Benioff i D.B. Weiss obecnie są uważani przez fandom za największych wrogów.

Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że wraz ze wzrostem popularności serii wyraźnie urosło też ego obu showrunnerów. Na początku swojej drogi byli jeszcze skłonni wysłuchać rad przyjaciół i poprawili odcinek pilotażowy, ale później za bardzo uwierzyli w swój własny spryt. Dlatego 8. sezon pod ich rządami był tak naprawdę nie do uratowania. Fani serialu do dzisiaj bezlitośnie szydzą zresztą z obu twórców i korzystają z każdej okazji do świętowania ich porażek (takich jak utrata nowej trylogii „Star Wars”).

Jest to zresztą symptomatyczny przykład szerszego zjawiska. Wielbiciele produkcji wciąż nie pogodzili się z tym, jak zamknięto ich ukochaną produkcję. Kilka miesięcy po emisji finałowego odcinka pisałem o powolnym umieraniu fandomu „Gry o tron” w jego globalnej odsłonie. Oraz o tym, że fani spędzają swój czas na żartowaniu z Benioffa i Weissa lub przerabianiu 8. sezonu na coś lepszego. Od tego czasu wiele się nie zmieniło. Część dawniej aktywnych użytkowników porzuciła fandom (przynajmniej do czasu premiery „Wichrów zimy” lub serialowego spin-offa), niektórzy stworzyli nową odnogę skoncentrowaną głównie na Targaryenach i żyjącą nadzieją na sukces „House of the Dragon”. Ale najliczniejsza grupa wciąż żyje do pewnego stopnia nadzieją, że 8. sezon w takiej formie był tylko złym snem.

HBO oczywiście bardzo zależy na powtórzeniu sukcesów pierwotnej serii. Dlatego m.in. zrezygnowano ze średnio zapowiadającego się „Bloodmoon”.

Była to ze strony stacji słuszna decyzja. Prequel toczący się tysiące lat przed wydarzeniami „Gry o tron” nie budził wielkich emocji ani w najmocniej zaangażowanych fanach, ani widzach, którzy śledzili serial z powodów czysto rozrywkowych. Ci pierwsi wciąż czuli się sparzeni losem Nocnego Króla w 8. sezonie, a ci drudzy nigdy nie byli przesadnie zainteresowani legendarnymi początkami Westeros. Dbałość o jakość spin-offa dobrze świadczy o HBO, ale nie zmienia to faktu, że kolejne opóźnienia nie wzmocniły wiary fandomu w odrodzenie marki.

Czy „House of the Dragon” może przywrócić twórczość George'a R.R. Martina do jej poprzedniego statusu w telewizyjnym światku? Odpowiedź na to pytanie jest dosyć skomplikowana i wymaga kilku wyjaśnień. Okres upadku Valyrii i narodzin dynastii Targaryenów jest na tyle bliski Westeros znanemu widzom „Gry o tron”, że pod tym względem problemu nie ma. Ale to jednocześnie niezwykle epicka historia pełna olbrzymich konfliktów zbrojnych i bitewnych smoków. Podbój kontynentu przez Aegona Zdobywcę (więcej o bohaterach „House of the Dragon” przeczytacie TUTAJ) nijak nie przypomina dosyć skromnych początków „Gry o tron”. Czy HBO zaryzykuje już na wstępie rekordowy budżet dorównujący ostatnim sezonom hitowej produkcji?

gra o tron premiera class="wp-image-395785"

Gra o tron” podbiła świat, ale powtórzenie tego wyczynu będzie niezwykle trudne. A przecież udane „Wichry zimy” i „House of the Dragon” mogą błyskawicznie przywrócić wiarę w fandomie.

Osobiście porównałbym całą sytuację do różnicy w podejściach między Marvel Cinematic Universe, a wszystkimi późniejszymi filmowymi uniwersami. Kevin Feige budował MCU przez wiele lat, ostrożnie i z rozmysłem. Po drodze nie brakowało większych lub mniejszych wpadek, ale widzowie przyzwyczajeni do swoich ulubionych bohaterów byli w stanie wybaczyć wiele. Kolejne wytwórnie nie miały jednak zamiaru marnować czasu na budowanie wiarygodnego, żyjącego uniwersum. Zamiast tego od razu rzucały się na przynoszące największe zyski filmy-wydarzenia.

REKLAMA

„Gra o tron” również została zbudowana w sposób bardzo przemyślany i ostrożny. Przejęła najmocniejsze cechy pisarstwa Martina, jednocześnie odrzucając większość jego słabości. Tak jak „Avengers” byli przełomowym momentem dla MCU, tak Krwawe Gody przeniosły serial HBO na najwyższy telewizyjny poziom. Startowanie od razu z epickimi bitwami i potężnym królestwem bez wyłożenia odpowiedniego budżetu jest bardzo ryzykowne. Zwłaszcza że w przypadku prequeli liczba fabularnych niespodzianek jest siłą rzeczy ograniczona. „Gra o tron” była wielowątkową tajemnicą i starciem różnych sił. Czy świadomość dominacji Targaryenów lub znajomość zwycięskiej strony w Tańcu Smoków nie odrzuci części widzów?

Wszystko to są na razie spekulacje, bo na temat „House of the Dragon” wciąż wiemy stosunkowo mało. Nie brakuje tu jednak sensownych wątpliwości, podobnie zresztą jak w przypadku „Wichrów zimy”. Czy wyczekiwana od tak wielu lat powieść ma szansę spełnić nabrzmiałe przez ten czas oczekiwania? Czy George R.R. Martin zdoła ogarnąć olbrzymi materiał i pokona słabości swojego pisarstwa? I w jaki sposób fabuła nowego tomu będzie korelować z tym, co zobaczyliśmy w „Grze o tron”? Wiele pytań, mało odpowiedzi. Ale w pewnym sensie można się z tego cieszyć. Bez względu na to, czy przyszłość popularnej serii będzie udana, czy dorówna katastrofie 8. sezonu, jedno jest pewne. Na pewno będzie ciekawie.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA