REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Książki

„Ja zgnoję ciebie, żebyś ty potem zgnoił panią w sklepie” – Łukasz Orbitowski o „Stelażu” i ekranizacjach jego książek

Łukasz Orbitowski to jeden z najbardziej poczytnych pisarzy w naszym kraju. Autor powieści „Inna dusza” i „Kult” spotkał się ze mną przy okazji promocji nowego słuchowiska Storytel na bazie jego jednoaktówki. Opowiedział o pisaniu, dawnych kontrowersjach i wyjaśnił, dlaczego fani wciąż nie doczekali się jeszcze ekranizacji jego książek.

19.02.2020
8:30
łukasz orbitowski wywiad
REKLAMA
REKLAMA

Łukasz Orbitowski w rozmowie z Rozrywka.Blog o swojej twórczości, walce o filmowe adaptacje i nowej książce:

Tomasz Gardziński: Na początku roku na platformie Storytel zadebiutowało nowe słuchowisko na podstawie twojego dzieła pt. „Stelaż”. O ile wiem, inspiracją do tej opowieści było jak najbardziej autentyczne zdarzenie z twojego życia.

Łukasz Orbitowski: Dotknęło mnie doświadczenie jakże typowe dla każdego, kto kiedykolwiek próbował wykończyć swoje mieszkanie. Podobnie jak bohater „Stelaża” kupiłem mieszkanie dla swojej rodziny, choć nas było więcej niż w sztuce. Wynajęliśmy firmę, która miała zająć się wykończeniem i urządzeniem mieszkania, co skończyło się prawdziwą katastrofą w postaci wielomiesięcznego opóźnienia. Kiedy kupujesz nowe mieszkanie, to przeważnie już na wstępie nie grzeszysz kasą. Wszystko, co miałem, władowałem w tę chatę, a ciągłe przekładanie terminu wyczyściło mnie z pozostałych resztek oszczędności. W pewnym momencie myślałem, że już się tam na pewno nie wprowadzę, ale ostatecznie wszystko skończyło się szczęśliwie.

A w którym momencie traumatyczne przeżycie przekształciło się w komediową jednoaktówkę?

Podobnie jak bohater tekstu poszedłem w pewnym momencie oddać kupiony wcześniej stelaż na telewizor. Mój na szczęście został przyjęty. To właśnie wtedy przyszła mi jednak do głowy historyjka, której od jakiegoś czasu mogą wysłuchać użytkownicy platformy Storytel.

Wiele twoich książek jest w istotny sposób powiązanych z prawdziwymi wydarzeniami, ale zazwyczaj przerobionymi przez pryzmat twojego indywidualnego spojrzenia. Dlaczego tak często decydujesz się na tego typu połączenie faktów i fikcji?

U podstaw każdej dobrej opowieści leży życie. Staram się zawsze z niego czerpać, a mam też niezwykłe szczęście, że ciągle mi się przytrafiają różnego rodzaju przygody. Tematów do pisania zdecydowanie nie brakuje, ale musiałem nauczyć się doceniać zwykłe sprawy. Opóźnienia w remoncie mogą się wydawać błahym przyczynkiem do napisania inspirowanej tym opowieści. Ale ja w tamtym czasie naprawdę momentami myślałem, że oszaleję (śmiech). Na tym też polega moje dojrzewanie jako twórcy, że umiem o tych prostych rzeczach pisać i uważam je za interesujące.

Aktor Wojciech Mecwaldowski, który w „Stelażu” gra główną rolę, powiedział niedawno publicznie, że pracujecie wspólnie nad serialem o duchach. Możesz zdradzić coś więcej na ten temat?

Wojtek nieco się zapędził w ogłaszaniu tego serialu. To wszystko jeszcze nie wyszło ze sfery planów. W kontekście „Stelażu” mogę się na razie chwalić tylko przedstawieniem granym w warszawskim Klubie Komediowym i właśnie słuchowiskiem. Czy zrobię z tym tematem coś więcej? Czas pokaże. Mam poczucie, że kompletnym przypadkiem natrafiłem na coś naprawdę fajnego. Wypadałoby to pociągnąć.

W ostatnich latach w polskiej telewizji możemy znaleźć coraz więcej ekranizacji powieści twórców średniego pokolenia, więc moment na tego typu projekt wydaje się idealny.

Przerzucanie jednej, tej samej opowieści między różnymi mediami robi się coraz łatwiejsze. Napiszesz książkę i już po chwili masz słuchowisko. Potem ani się obejrzysz, a przy odrobinie szczęścia któraś telewizja zacznie robić na bazie tego samego pomysłu serial. Z punktu widzenia odbiorcy to jak najbardziej korzystne. Sam mam zresztą obecnie kilka rozgrzebanych projektów tego typu. Kiedy zaczynałem przygodę z literaturą, to książka była wystarczającym celem. Pisałem powieść czy opowiadanie i o nic więcej mi nie chodziło. Obecnie jest inaczej. O statusie książki w dużej mierze decydują jej pozaliterackie losy.

Fani twoich książek od dawna czekają na film lub serial oparty o „Inną duszę”, „Kult” lub którąś z pozostałych powieści. Sam też wypatrujesz tego momentu czy jest jednak w tobie jakaś obawa o to, czy na ekranie faktycznie uda się pokazać pełnię adaptowanego dzieła?

Absolutnie nie mam się czego obawiać. Wręcz przeciwnie – bardzo chętnie bym sobie podobnego wydarzenia życzył. Mogę sobie tylko wyrzucać, że tak niewiele z tym zrobiłem. Plany na ekranizacje paru moich książek są obecnie w toku i coś się w tym temacie powoli dzieje. Natomiast moim błędem jest, że głownie się temu przyglądam. A konkretnego działania się w tym patrzeniu trudno doszukać. Dziś pisarz musi nieustannie zabiegać o losy swojego dzieła, troszczyć się o nie i dbać, żeby rozwijało się na polach filmowym, audio i telewizyjnym. Moim ogromnym błędem jest to, że niczego podobnego nie robię.

Odpowiedzialność za swoje losy to też jedno z zagadnień poruszanych przez „Stelaż”. Dostrzegasz u siebie jakąś zmianę w patrzeniu na swoją własną odpowiedzialność wobec świata?

„Stelaż” jest metaforą jakiegoś absurdu i nieadekwatności naszego życia względem włożonego wysiłku. Żyjemy w świecie, w którym strasznie łatwo jest się nawzajem skrzywdzić. Nie wiem, czy to tylko polska przypadłość, pewnie podobnie jest na całym świecie. Ale w naszym kraju bardzo łatwo stajemy się opresyjni wobec siebie nawzajem. Widzę to zresztą po sobie, jak łatwo się na kogoś denerwuję. Ciągle wymagam od innych osób konkretnych zachowań, a powinienem raczej zastanowić się nad sobą i odpuścić. W tekście zasady świata ostatecznie tłumaczy spotkany przez bohatera barman. Ja zgnoję ciebie, żebyś ty potem zgnoił panią w sklepie. A ona po powrocie do domu zgnoi swoje dziecko. Dziecko pójdzie do szkoły i włoży koledze głowę do sedesu. Chciałem coś napisać o tej naszej zasadzie: „Ty mnie za nos, ja ciebie za ucho”. Tymczasem odpowiedzialność czuję coraz mocniej. Zwłaszcza, gdy kopie mnie po dupie.

W twoich książkach zależności między bohaterami przebiegają często na zasadzie wewnętrznej męskiej rywalizacji i zewnętrznego stosunku do kobiet. Widzisz w tym jakiś element toksycznej męskości, o którym mówi się coraz częściej w szeroko rozumianej popkulturze?

Wyrosłem w przekonaniu, że muszę zawsze sam dawać sobie radę. Należę do pokolenia dorastającego w latach 90. i mam w sobie nakaz odpowiedzialności za własne czyny. Stanowienia o sobie i co za tym idzie, niesienia wsparcia ludziom ze swojego otoczenia. Mam ogromne trudności z wyłączeniem w sobie myślenia: „Musisz dać radę!”. Umiem rozpoznać własną słabość, ale się często na nią nie godzę. Bardzo pomalutku uczę się tego, że mogę czasem odpuścić. Bo zdaję sobie sprawę z wyższości współistnienia nad ciągłą bojową postawą. Problem w tym, że starego psa nie nauczysz nowych sztuczek. A ja podobnie jak wielu moich męskich rówieśników żyję w przeświadczeniu, że jak zawiodę, to świat się skończy. Nie znam innego punktu widzenia, bo kieruję się nim przez całe życie. Ale cieszę się, że w przyszłości inni być może nie będą musieli iść taką drogą.

Mówisz, że starego psa nie nauczy się nowych sztuczek, ale przecież twoją twórczość często przedstawia się jako coś podlegającego stałym przeobrażeniom. To jak to w końcu jest?

Może zbyt krytycznie patrzę na siebie? Bardzo staram się, żeby czytelnik, który sięgnie po moją książkę obcował z czymś zupełnie nowym. Innym od wcześniejszych powieści i innym od tego, co ogółem w danym momencie się czyta. W pewnym sensie utrudniam sobie w ten sposób życie. Bo przecież nie ma nic złego w tym, że czytelnik jest przyzwyczajony do pewnego stylu pisania. Marek Krajewski pisze prawie zawsze kryminały i jego fani wcale nie oczekują od niego czegoś innego. To jest jak najbardziej okej. Ale ja mam przeświadczenie, że życie jest krótkie i szkoda czasu robić dwa razy to samo. Zresztą za młodu pisałem ciągle te same książki i to było dla mnie okropnie nudne (śmiech). Dlatego cały czas stawiam się w sytuacji, że muszę zdobywać czytelnika na nowo.

Jestem ciekaw, na ile wpływają na ciebie opinie z zewnątrz. Wracając jeszcze na chwilę do relacji damsko-męskich, również w odniesieniu do twoich publicznych inicjatyw reakcje były różne. Pomysł programu w całości poświęconego artystkom został przyjęty entuzjastycznie, a z kolei tekst o „lubieniu młodszych kobiet” spotkał się z bardzo negatywnym odbiorem.

Stąd płynie pewnego rodzaju nauka dla mnie, czego nie należy robić. Musiałem wyciągnąć wnioski ze wspomnianego przez ciebie wydarzenia: mniej się na przyszłość mądrzyć i unikać sytuacji, w których niepotrzebnie ranię innych ludzi, w tym wypadku przede wszystkim kobiety. Odnośnie programu, udał się i był chętnie oglądany.

łukasz orbitowski wywiad
Foto: Okładka polskiego wydania powieści „Kult”

W ostatnich tygodniach dużo mówi się o powołaniu Stowarzyszenia Unia Literacka, które ma wspierać środowisko pisarskie. Chciałbyś dołączyć do takiego ruchu?

Uważam, że to co oni robią jest bardzo potrzebne, przede wszystkim młodym twórcom. Unia Literacka zdaje się ma położyć duży nacisk na kwestie prawne, negocjacje umów i tego typu sprawy.

Nie masz obaw, że zrobi się z tego kolejne kółko towarzyskie nie mające realnego wpływu na inne podmioty na rynku?

Możliwe, że tak będzie. Mimo to sprzyjam kolegom z Unii Literackiej i życzę im powodzenia. Natomiast nie mam zamiaru się do niczego zapisywać. Dla mnie pisanie jest przygodą samotniczą. Czy może raczej indywidualną, bo obecnie dzięki rodzinie samotne wieczory mi nie grożą.

Jak w takim razie przebiega standardowa pisarska przygoda Łukasza Orbitowskiego?

Mam wrażenie, że to jest strasznie nudna kwestia, ale skoro ją poruszyłeś, to bardzo chętnie opowiem. Zawsze muszę wiedzieć, dokąd jadę. Bardzo niewiele we mnie romantyka. Pisząc nigdy nie wyruszam w nieznane, może dlatego że kiedyś to zrobiłem i dostałem w łeb (śmiech). Bardzo dokładnie wszystko przygotowuję: całą strukturę fabularną, miejsce akcji i bohaterów, nawet tych z trzeciego planu. Jak otworzysz jakąś moją książeczkę, to zobaczysz, że składa się z takich podrozdzialików na stronę lub dwie. Każdy z nich stanowi osobny punkt w konspekcie. Wszystko to zostaje wykonane zanim zaczyna się samo pisanie, a powstałe notatki mają zwykle objętość 1/3 przygotowywanej książki. A wiesz, co jest w tym śmiesznego?

Liczę, że mi zaraz powiesz.

Zbieranie materiałów, pisanie konspektu, dobieranie twarzy do bohaterów (bo zawsze znajduję też pasujące zdjęcia) wydaje mi się znacznie bardziej fascynujące niż następny etap. Pisanie jest potwornie nudne. Kocham wymyślać, nienawidzę pisać. Gdy książka jest już cała wymyślona w głowie, to wydaje mi się, że mam wszystko, czego potrzeba. Ale potem trzeba przelać ją na plik w komputerze. I na koniec okazuje się, że ta książka wymarzona jest zawsze ładniejsza od tej, która powstaje.

A która twoja książka jest najbliższa temu ideałowi? Jakbyś miał wybrać jedną.

Myślę, że „Kult” jest taką książką. Im dłużej wykonuję ten zawód, tym lepiej realizuję to, co planowałem osiągnąć.

Nad czym pracujesz w tej chwili?

REKLAMA

Pracuję obecnie nad kilkoma projektami telewizyjnymi oraz pomalutku też nad nową książką. Teraz jest najprzyjemniejszy etap, gdzie wszystko jest rozgrzebane, a ja mogę sobie pofantazjować i wymyślać różne elementy historii. Będzie o miłości niemożliwej, o Gdyni. O tych, co z kosmosu.

*Zdjęcie tytułowe pochodzi z serwisu YouTube.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA