REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. TV

Teatr Telewizji z komedią kryminalną wzorowaną na „Locie nad kukułczym gniazdem”. „Inkarno” miało wielki potencjał

Kazimierz Brandys to pisarz obecnie nieco zapomniany, choć swego czasu cieszący się całkiem dużą popularnością wśród filmowców. Teatr Telewizji postanowił odświeżyć jedno z jego dzieł pt. „Inkarno” dla nowej widowni. Jak udała się komedia kryminalna w gwiazdorskiej obsadzie i reżyserii Leny Frankiewicz?

27.01.2020
19:33
teatr telewizji inkarno
REKLAMA
REKLAMA

Literackie „Inkarno” powstało oryginalnie w dwóch wersjach - opowiadania i sztuki teatralnej. Opowiada o szpitalu psychiatrycznym, do którego trafia tajemniczy pacjent. Za jego leczenie bierze się prowadzący placówkę Profesor, który opracował rewolucyjną metodę Inkarno, za pomocą której rzekomo będzie w stanie wyleczyć każdą chorobę psychiczną. W międzyczasie poza granicami szpitala trwają poszukiwania seryjnego mordercy kobiet. Czy oba te wydarzenia są ze sobą w jakiś sposób ze sobą powiązane?

Produkcja w reżyserii Leny Frankiewicz opiera się w dużej mierze na tej samej historii, choć, jak przyznaje sama reżyserka, czerpała również inspiracje z „Lotu nad kukułczym gniazdem”. W roli przybywającego do psychiatryka pacjenta o imieniu Anatol wystąpił Krzysztof Zarzecki, a w jego nemezis wcielił się Jan Englert. Pozostałe role przypadły w udziale takim postaciom jak Gabriela Muskała, Jan Frycz, Wiktoria Gorodeckaja, Jerzy Łapiński i Arkadiusz Janiczek. To naprawdę mocne postaci polskiego kina i telewizji, a do ich występów w dużej mierze nie można się przyczepić. Sceny komediowe kradną Łapiński i Janiczek, a Englert jak zwykle potrafi grać podstępnych inteligentów. Duże wrażenie robi także strona realizacyjna, której jest znacznie bliżej do telewizyjnego miniserialu niż sztuki teatralnej.

Skoro więc tyle elementów się udało lub przynajmniej miało potencjał, to dlaczego „Inkarno” jest tak nieudanym przedsięwzięciem?

Gros problemów „Inkarno” leży w scenariuszu i reżyserii. To najzwyczajniej w świecie nie jest najlepiej napisana historia. Większość dialogów w sztuce Teatru Telewizji poświęcona została albo ekspozycji, albo żartom, a w najgorszym razie wyłuszczaniem pseudointeligentnej wizji rzeczywistości, w której szaleństwo styka się z codziennością. Problem w tym, że żadna z tych ról nie zostaje oddana w interesujący czy pociągający sposób. Świat przedstawiony i jego bohaterowie grani są na jedną nutę powtarzaną w kółko do znudzenia. Dobra opowieść kryminalna musi znajdować sposoby na zaskakiwanie widzów. Niestety, w „Inkarno” absolutnie każdy twist jest do bólu przewidywalny.

Mocną stroną nie są tu też żarty. Przynajmniej te rozpisane w dialogach, bo aktorzy grający poszczególnych pacjentów dzięki wzmocnionej mimice i wolności pełnej gry swoim ciałem są w stanie zaprezentować kilka komicznych scenek. Daleki jestem jednak od stwierdzenia, że seans „Inkarno” będzie się wiązać z salwami śmiechu u któregokolwiek widza.

REKLAMA

Zdecydowanie największą słabością nowego spektaklu Teatru Telewizji jest jednak chaotyczne zakończenie, które próbuje nieudolnie zbudować filozoficzno-psychologiczne podstawy dla całej historii. Trudno jednak uznać wizję „szaleństwo jest w równym stopniu na zewnątrz, co w szpitalu” uznać za przesadnie odkrywczą. A w odniesieniu do historii Anatola, idei Profesora i przeżyć reszty pacjentów traci jeszcze tę odrobinę sensu, którą można w niej znaleźć. Co jest tak naprawdę wielką stratą, bo przy tak silnej obsadzie, ciekawym pomyśle na realizację zdjęć i mającą spory potencjał historią Brandysa mogło (i powinno) przynieść lepsze rezultaty. Cóż, pozostaje mieć nadzieję, że pisarz jeszcze doczeka się lepszej współczesnej adaptacji.

Spektakl Teatru Telewizji „Inkarno” obejrzycie już dziś o 21:00 na antenie TVP 1.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA