REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Nie tylko „Oldboy” i „Parasite”. Wybraliśmy najlepsze koreańskie filmy ostatnich lat

Kino koreańskie jest bez wątpienia na fali. Tegoroczny „Parasite” jest nie tylko jednym z oscarowych faworytów, ale też prawdziwym arthouse’owym przebojem komercyjnym, zarobił już bowiem ponad 100 mln dol. w kinach na całym świecie! Korzystając z okazji przypomniałem sobie najlepsze koreańskie filmy ostatnich lat. 

27.11.2019
9:18
top koreanskie filmy
REKLAMA
REKLAMA

Trylogia zemsty Park Chan-wooka

O samym „Oldboyu” pisałem już wielokrotnie, gdyż uważam go z jeden z najlepszych filmów, jakie kiedykolwiek widziałem, tak więc na potrzeby tego zestawienia skupię się szerzej na poleceniu całej „trylogii zemsty” Park-Chan-wooka. W jej skład wchodzą kolejno: „Pan Zemsta”, „Oldboy” i „Pani Zemsta”. To niemalże neo-mityczne przypowieści o fatum, zbrodni i karze, pozornie nieznacznym błędzie, który potem rzutuje na całe nasze życie. Fenomenalnie opowiedziane, szekspirowsko okrutne, wirtuozersko nakręcone.

Polecam całą filmografię Park Chan-wooka (w zestawieniu poniżej przytoczę jeszcze jedno z jego dzieł), bo właściwie każdy jego film jest na swój sposób znakomity, świeży, niebanalny i wart uwagi.

Zagadka zbrodni

To dopiero drugi pełnometrażowy film w karierze reżysera „Parasite” Bong Joon-ho, ale już na tym etapie można było dojrzeć jego ponadprzeciętność. „Zagadka zbrodni” to na powierzchni typowy film kryminalny i thriller w jednym. Bong Joon-ho jednak wyniósł go co najmniej o poziom wyżej, nadając prawdziwie artystycznego sznytu (przepiękne zdjęcia).

Widać tu też kiełkujące motywy jego twórczości, które w pełni zakwitną w przyszłości. Mam tu na myśli przede wszystkim zręczne operowanie groteską, czarnym humorem, pokazywanie bohaterów, którzy są chwilami głupi, okrutni, bezmyślni tworząc przy tym kompleksowy i fascynujący portret społeczeństwa. Ale nawet ta powierzchowna warstwa „Zagadki zbrodni” bazująca na prawdziwych wydarzeniach jest po prostu smakowitym filmowym kąskiem z najwyższej półki.

Słodko-gorzkie życie

Na dobrą sprawę „Słodko-gorzkie życie” nie opowiada niczego nowego. To klasyczna gangsterska historia z silnie zaznaczonymi motywami kina akcji oddająca hołd filmom z lat 80 i 90. Trochę tu „Ojca chrzestnego” w wersji light, trochę „Człowieka z blizną” i „Oldboya”, są też delikatne mrugnięcia okiem w stronę Tarantino. Wszystko to jednak polane sosem a la John Woo i Michael Bay, w najlepszym tego słowa znaczeniu.

„Słodko-gorzkie życie” pomimo tematycznej wtórności szalenie wciąga, bo przede wszystkim scenariusz jest bardzo dobrze i klarownie rozpisany, a, sekwencje akcji (konkretniej sceny walk wręcz i strzelanin) są absolutnie fenomenalne. Momentami, pomimo o wiele mniejszego budżetu niż na Zachodzie, „Słodko-gorzkie życie” pod względem formalnym zawstydza niejedną hollywoodzką produkcję.

Ujrzałem diabła

„Ujrzałem diabła” to film odznaczający się szatańską precyzją konstrukcji. Zaczyna się od prawdziwego „trzęsienia ziemi” jak Hitchcock przykazał, a dalej przyjdzie nam obserwować znakomicie skomponowaną symfonię kina zemsty, thrillera z wyraźną nutą czarnego humoru, do którego Koreańczycy ewidentnie mają wielką słabość i wyczucie. Nie jest to film dla każdego, potrafi być wstrząsający oraz okrutny dla widza, tym niemniej to znakomita filmowa robota na najwyższym poziomie.

Wiosna, lato, jesień, zima... i wiosna

Tym razem przemoc i czarny humor zamieniamy na głęboką, przepiękną (w treści i warstwie wizualnej) medytację nad życiem, śmiercią i światem wokół nas. Od dzieła w reżyserii Kim Ki-duka bije niezwykła mądrość, spokój, poczucie transcendencji. Nie ma tu zbyt wielu dialogów – bo zawarte w filmie opowieści przetrawiamy emocjonalnie i poprzez wspaniałe obrazy, które przyjdzie nam oglądać. Obraz Kim Ki-duka, jeśli poświęcicie mu swój cenny czas, zostanie z wami na dłużej, a po seansie poczujecie się lżejsi na duchu, bardziej wyrozumiali dla świata.

The Host. Potwór

Gdy pierwszy raz obejrzałem „The Host. Potwór” to z początku nie mogłem uwierzyć, że nie jest to hollywoodzka produkcja (oczywiście wyłączając sam język, którym mówią bohaterowie). Ten film wygląda fenomenalnie od strony formalnej. Tempo, pomysły na sekwencje akcji, rozmach – wszystko to absolutnie zwala z nóg. Ale „The Host” to nie tylko zwariowana mieszanka komedio-horroru, kina akcji i monster movies. Film Bong Joon-ho chwilami wchodzi też, nadzwyczaj zręcznie, w rejony sentymentalnego dramatu i, przede wszystkim, kapitalnej satyrycznej alegorii wycelowanej w amerykański imperializm.

Oczywiście można ten film oglądać także na tym podstawowym poziomie i znakomicie się bawić, tym niemniej, jego głębia sprawia, że na tle hollywoodzkich widowisk „The Host” po dziś dzień pozostaje prawdziwą perełką kina masowego, która przynosi powiew świeżego powietrza.

Strefa bezpieczeństwa

Pełnometrażowy debiut Park Chan-wooka to znakomita i szczerze poruszająca opowieść, która rozgrywa się w strefie zdemilitaryzowanej na granicy pomiędzy Koreą Północną i Południową, gdzie przyjdzie nam poznać dwóch sierżantów z obu regionów. „Strefa bezpieczeństwa” opowiada nam o tragicznych skutkach granic, jakie ludzie stawiają między sobą, zarówno w sensie dosłownym, jak i w przenośni. Umowne szlabany, które wieki temu postawili ówcześni władcy i politycy, oddalają ludzi od siebie i powodują niepotrzebne, często kuriozalne konflikty.

„Strefa bezpieczeństwa” to dający do myślenia traktat wskazujący głupotę wszelkich podziałów międzyludzkich, także tych wynikających z ideologii, która sprawia często, że zapominamy, iż więcej nas łączy niż dzieli. Polecam ten film absolutnie każdej osobie, która jest uwikłana, w którąś ze stron „wojen na ideologie”. Choć tak naprawdę, to każdy powinien go obejrzeć, bo to po prostu fantastyczne i kapitalnie zagrane kino z najwyższej półki.

Opowieść o dwóch siostrach

Zanim jeszcze świat na dobre ogarnęło szaleństwo na punkcie azjatyckich horrorów, koreańska „Opowieść o dwóch siostrach” przekraczała kolejne granice, które hollywoodzkie studia zauważą dopiero za około dekadę po jego powstaniu. Film ten jest bowiem przepięknie nakręcony. To jeden z pierwszych, o ile nie pierwszy, nowoczesnych horrorów z XXI wieku, który jest wizualnym majstersztykiem, a jego warstwa zdjęciowa jest szalenie wysmakowana. I nie chodzi tu tylko o profesjonalizm wykonania, ale o artystyczną wrażliwość zamkniętą w kadrach.

Poza tym „Opowieść o dwóch siostrach” przykłada ogromną wagę do psychologicznej głębi swoich bohaterów. Dziś o wiele łatwiej natrafić na takie przypadki, ale ponad 15 lat temu ten koreański horror wyznaczał nowe szlaki dla kina grozy.

Dobry, zły i zakręcony

Tutaj dla odmiany skręcamy w bardziej przyjemniejsze rejony. „Dobry, zły i zakręcony” to bezpretensjonalna, świadomie niezbyt mądra, kapitalna zabawa w kino. Mamy tu lata 30. XX wieku, kowbojów-rewolwerowców, czyli stylistykę westernów wymieszaną z epickim kinem przygodowym a la „Indiana Jones”. Postmodernistyczna komedia spotyka się tu z wirtuozersko nakręconym widowiskiem, którego poziom przewyższa niejedną Zachodnią produkcję.

Lament

REKLAMA

Siadając do oglądania filmu „Lament”, po wielu latach obcowania z kinem koreańskim, byłem już gotowy na to, co ma on do zaoferowania. Zaczyna się jak klasyczny nastrojowy kryminał, ze znakomicie stopniowanym napięciem, natomiast im dalej w głąb , tym historia wkracza w rejony thrillera, horroru, opowieści o duchach, a nawet filmów o zombie. Na dodatek reżyser powciskał do środka liczne sceny humorystyczne, które mają rozładować napięcie, ale dla zachodniego widza, kompletnie nie przyzwyczajonego do takich zagrań, mogą się one wydawać wręcz nie na miejscu. Ale to właśnie najbardziej fascynuje mnie w kinie koreańskim – ta umiejętność łączenia ze sobą totalnie skrajnych wątków czy motywów i tworzenie z nich spójnej, zajmującej całości.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA