REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy
  3. Seriale

Baby Yoda, Mapeciątka i mały Thanos – popkultura uwielbia dziecięce wersje bohaterów. Kto jest największym słodziakiem?

W ostatnich dniach internet ma nowego bohatera i jest nim Baby Yoda. Bohater pojawiający się w serialu „The Mandalorian” podbił sieć i rozpoczął długą dyskusję na temat największego słodziaka popkultury. Trend odmładzania poszczególnych bohaterów nie zaczął się jednak wcale dzisiaj. Podobnych przypadków jest znacznie więcej.

21.11.2019
19:00
baby yoda baby groot
REKLAMA
REKLAMA

Baby Yoda to dosyć niezręczne określenie małego bohatera „The Mandalorian”, ale przynajmniej na razie nie mamy lepszego. To raczej mało prawdopodobne, żeby tajemniczy maluch miał się ostatecznie okazać spokrewniony z mistrzem Jedi, ale dopóki nie znamy jego imienia, trudno go nazywać inaczej. Zwłaszcza, że nawet oficjalna nazwa gatunku Yody nie jest znana (więcej na ten temat przeczytacie TUTAJ).

Władający Mocą maluch szybko stał się idolem internetu, ale znaleźli się też obrońcy Baby Groota ze „Strażników Galaktyki 2”. Według nich to właśnie odmłodniały bohater Marvel zasługuje na palmę pierwszeństwa w tym temacie. Tak potężne działanie tego typu bohaterów na odbiorców jest jednak dosyć ciekawym zjawiskiem. Nieczęsto internet dyskutuje, który kosmita jest większym słodziakiem, prawda? A przecież w przeszłości zdarzyła się już większa obsesja związana z dziecięcymi wersjami znanych postaci.

W 1984 roku rozpoczęła się emisja animowanego serialu „Mapeciątka”. Niedługo później prawie każda popularna grupa postaci miała swoje dziecięce odpowiedniki.

Sukces „Mapeciątek” był ogromny, więc inne stacje telewizyjne szybko wpadł na pomysł skopiowania „Zwariowane melodie”, „Tom i Jerry”, „Scooby-Doo”, „Flinstonowie” – wszystkie te marki dostały swoje własne baby spin-offy. Niektóre więcej niż raz! Nawet Ewoki (same w sobie już dosyć urocze) dostały swoją młodzieżową wersję.

baby yoda baby groot class="wp-image-346796"
Kadr z serialu „Simpsonowie”

Czasem twórcom udawało się z podobnej propozycji ze strony wytwórni wyciągnąć całkiem ciekawy lub oryginalny pomysł, ale osiągnięcia takie jak „Przygody Animków” czy „Batman przyszłości” zdarzały się bardzo rzadko. Zwykle też wiele zmieniano w nich od oryginalnego konceptu, bo jak przyznał Bruce Timm pierwotna w pierwotnej propozycji serialu Batman zajmował się szkoleniem młodych bohaterów Ligi Sprawiedliwości.

W większości przypadków wspomniane spin-offy powtarzały w kółko jedną formułę (grupa bohaterów w wieku od kilku miesięcy do kilku lat mieszka razem w domu lub chodzi do przedszkola) i zupełnie ignorowały pierwotną koncepcję na daną opowieść. Prezentowana w nich fabuła przeważnie nie należała też do najmądrzejszych. Nie miało znaczenia, że w „Zwariowanych melodiach” stosowano humor dla dorosłych odbiorców – ważne, że oglądały go też dzieci, a przecież dzieci najbardziej lubią oglądać na ekranie inne dzieci. Tak przynajmniej wówczas wierzono, z czego zresztą w jednym z odcinków 19. sezonu zakpili „Simpsonowie”, łącząc motyw dziecięcych wersji z komiksem „Watchmen”. Dość powiedzieć, że występujący gościnnie w epizodzie Alan Moore nie zareagował pozytywnie na ten widok.

Obecnie taki rodzaj spin-offa jest powszechnie uważany za fatalny, choć niektóre stacje wciąż jeszcze próbują z niego korzystać.

Nie oznacza to jednak, że popkulturowe zainteresowanie przerabianiem słynnych bohaterów się skończyło. Wraz z wejściem do mainstreamu anime popularne stały się choćby chibi, czyli karykatury postaci, żeby były mniejsze z dużymi głowami i sprawiały bardziej urocze wrażenie. Na podobnej zasadzie działają też figurki Funko Pop. Wizualnym celem, do którego dążą wszystkie te sposoby jest jak największe zbliżenie wyglądu popkulturowych herosów do wyglądu dzieci przy jednoczesnym zachowaniu ich najbardziej charakterystycznych atrybutów.

Istotne są duże głowy, szerokie okrągłe oczy, raczej krótka szyja, nieco pucułowate policzki i miniaturowa wersja ciała. Czy tak właśnie wygląda przepis na idealnego słodziaka? Jeśli tak, to duża w tym zasługa ewolucji, która uzbroiła dzieci w rozmaite atrybuty zwiększające ich szanse na przetrwanie w tym brutalnym świecie. Popkultura jest w stanie jeszcze dodatkowo wzmocnić ten efekt, choć nie jest to łatwe i zwykle wymaga kilku prób. Wystarczy zresztą spojrzeć na opublikowany przez Jona Favreau oryginalny koncept na Baby Yodę, w którym można dostrzec trochę innych rozwiązań. Rysy twarzy są ostrzejsze, oczy bardziej naturalne, a małżowiny uszne wyraźne. Baby Yoda wygląda bardziej na miniaturkę niż dziecko.

Kto jest więc najlepszą wersją samego siebie z dzieciństwa i słodziakiem ostatecznym?

Baby Groot to mocny kandydat. Jego ciało przypomina dorosłą wersję, a rysy są delikatniejsze, oczy większe z bardzo dużą źrenicą (chwyt wykorzystywany już przez Kota w Butach w „Shreku 2”). Jego uśmiech jest jednak niepełny i nieprzypominający tego znanego u ludzi, co u niektórych osób może powodować poczucie niepokoju i nieszczerości rozmówcy. Oryginalne Mapeciątka z 1984 roku wypełniają wiele cech uznawanych przez ludzi za urocze, ale ich ubiór według współczesnych standardów jest nadmiernie dziecinny. Kto chciałby oglądać pannę Piggy w pielszukach?

baby yoda baby groot class="wp-image-346805"
Foto: Baby Groot w filmie „Strażnicy Galaktyki 2”
baby yoda baby groot class="wp-image-346808"
Baby Thanos z albumu „Art of Avengers: Endgame”

Inne wersje stworzone w latach 80. mają podobny problem, a z kolei estetyka z lat 90. razi nadmierną przesadą. Z kolei pójście w drugą stronę i nadmierny realizm też niekoniecznie musi być odpowiednią ścieżką. Dobrym przykładem jest grafika koncepcyjna Thanosa w niemowlęctwie stworzona na potrzeby „Avengers: Koniec gry”. On z kolei za bardzo przypomina ludzkie dziecko, w dodatku fioletowe i z dziwnymi cechami charakterystycznymi. Odrzuca zarówno jako obcy, jak i człowiek. Podobnie (choć w mniejszym stopniu) jest z małymi Ewokami, które mniej od puchatych misiów przypominają małpy człekokształtne.

Disney znalazł idealny kompromis, dzięki czemu Baby Yoda robi obecnie taką furorę.

REKLAMA

Mały bohater „Star Wars” zawiera zarówno cechy prawdziwego dziecka, małego zwierzątka i fantastycznej istoty. Ma dużą głowę, szerokie źrenice, spiczaste odstające uszy, mały nos, przyjemne rysy twarzy i niewielki korpus. Na głowie zachował też drobny meszek, który przypomina zwierzęce futerko. Wygląda wiarygodnie jako młody przedstawiciel rasy, do której należał mistrz Jedi. A jednocześnie nie wzbudza w odbiorcach poczucia obcości. Sprawa przyjemne wrażenie, co tylko zwiększa jego memogenność, a to dodatkowy atut dla społeczności sieciowej.

Naprawdę nie powinno nikogo dziwić, że jak internet długi i szeroki wszyscy zachwycają się Baby Yodą. Disney doskonale wykorzystał wcześniejsze doświadczenia branży, żeby stworzyć słodziaka, na widok którego wszyscy będą się rozpływać. Kto jak kto, ale właśnie ta wytwórnia doskonale wie, czego pragniemy i często nam to daje.  Czasem jak w przypadku Baby Yody nawet wcześniej, niż zdajemy sobie z tego sprawę.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA