REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

James Cameron cieszy się z sukcesu „Avengers: Koniec gry”, bo wierzy, że „Avatar 2” pobije rekord MCU

W najnowszym wywiadzie dla serwisu Deadline James Cameron, który jest w trakcie produkcji co najmniej dwóch sequeli „Avatara” (osobiście straciłem już rachubę) przyznał, że rekordowy wynik finansowy „Avengers: Koniec gry” jest dla niego optymistycznym sygnałem.

12.09.2019
16:40
avatar 2 james cameron
REKLAMA
REKLAMA

Po dekadzie panowania jako „król świata” James Cameron musiał w końcu ustąpić tytułu „najbardziej kasowego filmu wszech czasów”. „Avatar” spadł na drugą pozycję, a od teraz filmem, który może się poszczycić największymi dochodami w historii kina jest „Avengers: Koniec gry”. Widowisko Marvela zarobiło bowiem globalnie 2 mld 796 mln 200 tys. dol.

Co ciekawe, James Cameron jest zadowolony z tego wyniku i poza gratulacjami pod adresem Marvela w ostatnim wywiadzie przyznał, że jest to dla niego światełko nadziei na przyszłość.

Ten wynik daje mi nadzieję. „Avengers: Koniec gry” stanowi wyraźny dowód na to, że ludzie nadal chcą chodzić do kin. Tym, co najbardziej przerażało mnie przy okazji zabierania się za produkcję „Avatara 2” i „Avatara 3”, była obawa przed tym, że rynek zmienił się tak bardzo w obecnych czasach, że nie będzie możliwym przyciągnąć tak wielkich tłumów ludzi podekscytowanych danym filmem, by siedzieli w ciemnej sali z grupą nieznajomych – powiedział James Cameron.

Reżyser pije oczywiście głównie do potężnej erupcji serwisów streamingowych, które dosłownie w kilka lat zdominowały rynek oraz zmieniły sposoby konsumowania filmów i seriali. W jakimś sensie jego obawy się sprawdziły. Kino dużo straciło w ostatnich latach, a zainteresowanie ludzi się zdecydowanie przerzedziło.

W tej chwili salami kinowymi rządzą niepodzielnie filmy Marvela oraz produkcje Disneya. Po nich jest długo, długo nic i raz na jakiś czas pojawi się film, który zdoła przyciągnąć do kin niemałą liczbę widzów, aczkolwiek bez większych rekordów frekwencyjnych. Wcale nie tak dawno temu czołówkę najbardziej kasowych filmów wszech czasów zajmowały oryginalne filmy rozrywkowe (nie będące sequelami), a i nie brakowało w tym gronie także takich filmów jak np. „Przeminęło z wiatrem” czy „Ojciec Chrzestny” albo nawet „Tańczący z wilkami”.

Obecnie wyraźnie widać, że kina stały się mekką wielkich widowisk i to one pochłaniają ponad 90 proc. uwagi potencjalnych klientów multipleksów. Oczywiście kino ambitne, produkcje arthouse’owe wcale nie mają się tak źle. Dzięki otwartemu globalnemu rynkowi filmy z „wyższej półki” są w stanie zarobić nawet i 100 mln dol. na całym świecie, a to jeszcze jakieś 15-20 lat temu było nie do pomyślenia jeśli chodzi o kino niezależne.

To, z czego cieszy się James Cameron jest na dobrą sprawę tak naprawdę smutne.

Sukces „Endgame”, który pobił „Avatara” to nie jest dowód siły współczesnego kina, tylko jego słabości.

Te wielkie superprodukcje, które w dodatku potrafią trwać ok. 3 godzin i tym samym zabierać przestrzeń w kinowych repertuarach, z której mogłyby skorzystać inne filmy, to tylko wierzchołek góry lodowej. Jasne, na „Avengers 4” ludzie walili drzwiami i oknami, było to wydarzenie popkulturowe ostatnich lat, ale to pojedynczy przypadek. To nie jest tak, że uwaga widowni podobnie skupia się na innych blockbusterach. Wręcz przeciwnie. Posługując się statystyką i uogólnieniem można powiedzieć, że w 2019 roku liczą się tylko „Avengersi”, a cała reszta dzieje się w serwisach streamingowych. To tam ludzie szukają ciekawych pomysłów, ambitnych treści. I często są to ci sami ludzie, którzy do kina chodzą na blockbustery.

Sam uważam, że kino jest wręcz od samego początku predestynowane do prezentacji wielkich widowisk. Gdy mam do wyboru kameralny dramat czy komedię, to wcale nie czuję, że muszę je zobaczyć w kinie, choć często warto, o ile towarzyszy im wyjątkowa warstwa wizualna. Mimo wszystko, byłoby szkoda, gdyby doświadczenie kinowe w przyszłości zostało ograniczone tylko do blockbusterów.

„Pozytywne wizje” Camerona są też o tyle krótkowzroczne, że nie uwzględniają pewnych istotnych zmiennych.

REKLAMA

Ogromny sukces „Avengers: Koniec gry” nie wziął się znikąd. To nie jest tak, że każdy film Marvela z łatwością „pyka” 2 mld dol., globalnie. Wokół „Endgame” powstała atmosfera oczekiwania na wielki finał, jak wskazuje tytuł miał to być koniec pewnego etapu w rozwoju MCU. Spotkało się to wszystko z wielką inwestycją emocji widzów przez ponad 10 lat, 22 filmy oraz całe zastępy bohaterów. Niemały udział miał w tym wszystkim także niesamowity cliffhanger na sam koniec „Wojny bez granic”.

„Avatar” żadnym cliffhangerem się nie skończył. Od premiery obrazu minęła dekada. To niemalże cała epoka. Sukces „Avatara” wziął się w dużej mierze z zachwytu nad, wówczas nowatorską dla wielu widzów, technologią 3D. Dziś nikogo trójwymiar nie kręci na tyle, by zrobić rekord frekwencyjny, a samą fabułą (która była wątła już w „jedynce”) też raczej nie zainteresuje się mas. Zapewne „Avatar 2” ma szansę stać się przebojem na miarę chociażby tegorocznego „Króla lwa”, czyli zarobić kwotę w okolicach 1,5 mld dol. Mocno bym się zdziwił gdyby sequel „Avatara” zbliżył się nawet do wyniku „Titanica”, o „Endgame” już nie wspominając.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA