REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Nie tak powinien wyglądać krąg życia animacji. Disney był oazą kreatywności, dziś żeruje na nostalgii

Wystarczyło raptem kilka lat, by z potężnej, ale i kreatywnej firmy produkującej filmy i animacje Disney stał się globalną korporacją skupioną na fuzjach, przejęciach oraz wymyślaniu najbardziej odtwórczych sposobów zarabiania pieniędzy. Jednym z nich jest nieszczęsny pomysł tworzenia aktorskich wersji klasycznych animacji studia.

18.07.2019
16:46
dumbo filmy disney
REKLAMA
REKLAMA

Jest takie powiedzenie: „Lepsze jest wrogiem dobrego”. W jakimś sensie pasuje ono do obecnej sytuacji Disneya. Choć też nie do końca, gdyż mamy sytuację odwrotną. Najpierw pojawiły się genialne animacje Disneya, nierzadko będące dziełami sztuki. Po nich przyszło to niby „lepsze”, które tak naprawdę okazało się, w najlepszym przypadku, „dobrym”.

Pomysł na stworzenie nowych, aktorskich adaptacji wszystkich najbardziej popularnych animacji studia Myszki Miki z jednej strony, tej artystycznej, wydaje się bezsensowny.

Z drugiej, tej komercyjnej, jest genialny w swojej prostocie. W końcu nie trzeba się głowić nad wymyślaniem kolejnych historii oraz postaci z obawą, czy się przyjmą. Zresztą nie oszukujmy się, większość hollywoodzkich (i nie tylko) studiów garściami czepie ze starej prawdy mówiącej o tym, że najbardziej lubimy to, co już znamy.

Wprawdzie inne studia wykazywały chociaż odrobinę kreatywności i tworzyły pozornie „inne” opowieści, bazujące na już znanych nam schematach. Nawet taki „Avatar”, który na dobrą sprawę jest zakamuflowanym remakiem „Pocahontas” wymagał od twórców jakiegoś wysiłku intelektualnego oraz wymyślenia świata przedstawionego.

Disney, będący obecnie pod kierownictwem Boba Igera, nie musi się aż tak wysilać.

Można odnieść wrażenie, że firma w ogóle zaprzestała jakiegokolwiek kreatywnego myślenia i zamieniła się w kogoś na styku księgowego i maklera giełdowego, którego zadaniem jest wykupywać mocne aktywa i zarabiać na ich pomysłach.

Stąd też zakupy Pixara, Lucasfilm, Marvela. To oni wykonują „brudną” myślącą robotę. Disney tylko liczy pieniądze. No i inwestuje, w tym przypadku w pewny kapitał, jakim są ich legendarne, ponadczasowe animacje.

Na „Królu lwie”, „Księdze dżungli” czy „Kopciuszku” wychowały się całe pokolenia. Jest to potężna i unikalna moc, którą posiada firma. Mają oni w garści emocje milionów ludzi, ich dzieciństwa, marzenia, wspomnienia. To bezcenny kruszec, który można bardzo łatwo, jak się okazuje, spieniężyć.

Nie jest prawdą, że remaki Disneya zaczęły powstawać stosunkowo niedawno. Pierwszy aktorski film oparty na animacji studia pojawił się bowiem w 1994 roku. Była to „Księga dżungli”, która nie stała się jednak wielkim kasowym sukcesem. Może dlatego, że bliżej jej było do przygodowego kina akcji dla dorosłego widza i za dużo czasu poświęcono w nim na postaci ludzkie.

ksiega dzungli 1994

Dwa lata później powstała aktorska i o wiele bardziej udana od „Księgi dżungli” wersja innej bajki Disneya, „101 dalmatyńczyków”, z kapitalną Glenn Close jako Cruellą de Mon.

Ten film stał się też sporym sukcesem kasowym, ale poza tym, że doprowadził on do powstania sequela, nie wpłynął za bardzo na sposób myślenia Disneya, który święcił wówczas triumfy głównie za sprawą swoich kolejnych animacji.

I dopiero w 2010 roku, wraz z pojawieniem się „Alicji w krainie czarów” Tima Burtona, coś drgnęło.



W tym filmie spotkały się trzy ważne elementy. Po pierwsze, Johnny Depp, który wówczas jeszcze był największą gwiazdą na świecie. Po drugie Tim Burton, którego wyobraźnia i wizualna poetyka zdawała się idealnie pasować do psychodelicznego świata wykreowanego przez Lewisa Carolla. Do tego współpraca Deppa i Burtona przeszła już wówczas do legendy. Po trzecie, film ten trafił do kin w wersji 3D, świeżo po szaleństwie na punkcie trójwymiaru, które wywołał „Avatar”.

Tym sposobem „Alicja...” zdołała zarobić na świecie ponad miliard dolarów. Tak ogromna kwota z miejsca sprawiła, że Disney zaczął planować kolejne remaki. I niestety większość z nich była tylko bardziej odtwórcza niż to, co przygotował Burton. Bo czegokolwiek by o jego filmie nie powiedzieć, to nie można stwierdzić, że jest to kadr w kadr przeniesienie fabuły z bajki. Burton trochę inaczej rozłożył akcenty, zarówno fabularne, jak i te związane z postaciami.

Jeszcze „Czarownica” z Angeliną Jolie próbowała podążać tym tropem. Jest to o tyle ciekawa adaptacja, że opowiada wersję „Śpiącej królewny” z perspektywy czarnego charakteru.

„Kopciuszek”, przez wielu uważany za najlepszą aktorską adaptację Disneya, rzeczywiście jest wspaniały od strony wizualnej.

Twórcy wysilili się choć trochę i dopisali postaciom tej opowieści odpowiednie motywacje, pogłębiające ich wątki oraz charaktery, ale tak czy siak, w wersji „ludzkiej” uleciała gdzieś ta artystyczna magia animacji, w której kreska odznaczała się pewną szlachetnością, w dużej mierze dzięki temu, że bajka ta powstała w latach 50. XX wieku.

Jedynym remakiem animacji Disneya, który zrobił na mnie potężne wrażenie jest „Księga dżungli” z 2016 roku. Nie dość, że film całkiem umiejętnie poskładał epizodyczną fabułę pierwowzoru i nie był tylko ślepym odtwarzaniem scen z animacji, to jeszcze wbijał w fotel fotorealistyczną animacją CGI. Nie tylko zwierząt, ale i całej dżungli wokół (jedyną realną postacią, którą widzimy na ekranie jest postać Mowgliego). Można pokusić się o stwierdzenie, że ten remake był zasadny, gdyż stanowi ważny przełom w rozwoju sztuki efektów specjalnych i animacji.

ksiega dzungli film disney 2016

Ale to właściwie jedyny taki przypadek. Aktorska „Piękna i bestia” nie miała widzom już zupełnie niczego nowego do zaoferowania, poza oczywiście Emmą Watson w roli Belli i animowaną komputerowo Bestią. I niestety to wystarczyło, bo ów film stał się, przynajmniej na razie, najbardziej kasowym remakiem Disneya i jednym z najbardziej kasowych filmów wszech czasów.

piekna i bestia film bajka

Ale nawet jeśli aktorskie remaki Disneya próbują jakkolwiek „poszerzyć” fabularne spektrum oryginałów, to i tak, koniec końców, prowadzi to donikąd, bo historia pozostaje ta sama.

W „Dumbo” na przykład wprowadzono zupełnie nowe wątki i postaci. Zrobiono to głównie ze względu na krótki czas trwania oryginalnej animacji (60 minut) oraz kilka niepoprawnych politycznie wątków w trzecim akcie, które dziś wywołałyby oburzenie. Ale na dobrą sprawę nie zmieniło to wymowy filmu względem animacji, a więc nie uzasadniło, przynajmniej artystycznie, istnienia tej adaptacji.

Tak samo jest w przypadku „Aladyna”. Film Guya Ritchiego to kolorowe, trochę festyniarskie widowisko a la Bollywood. Aktorzy wcielający się w role Aladyna i księżniczki Jasminy są znakomici, ale już np. Will Smith jako Dżin jest po prostu Willem Smithem. Zresztą sam aktor w wywiadach podkreślał, że wcześniejsze popisy Robina Williamsa, który podkładał głos Dżinowi w animacji, nie zostawiają zbyt wiele miejsca do manewru. Niejako przyznając między wierszami, że sam nie widzi konieczności istnienia tej inkarnacji „Aladyna”.

aladyn film bajka

By uaktualnić tę historię, twórcy zmienili trochę i rozbudowali wątek Jasminy, ewidentnie chcąc dawać pozytywny przykład dzisiejszym dziewczynkom, by walczyły o swoje prawo do głosu. Słuszna to i zacna idea, ale czy warta kręcenia filmu za prawie 200 mln dol? Dla Disneya oczywiście warta, bo już teraz „Aladyn” jest na dobrej drodze do zarobienia globalnie ponad miliarda dolarów (obecnie na jego koncie znajduje się 964 mln dol.), co czyni z niego drugi najbardziej kasowy remake Disneya.

Oczywistym jest, że dopóki większość adaptacji animacji Disneya będzie przynosić tak ogromne kwoty, studio nie zaprzestanie tworzyć kolejnych remake'ów.

Wiadomym jest, że „Król lew”, w nowej wersji będący animowanym komputerowo remakiem animacji rysowanej (jakkolwiek kuriozalnie by to nie brzmiało), stanie się przebojem kasowym. Co z tego, że fotorealistyczna grafika nie jest już niczym nowym po „Księdze dżungli”? Co z tego, że zobaczymy w nim wszystko to, co już widzieliśmy w animacji? Co z tego, że komputerowe zwierzęta nie mają w sobie tej samej duszy, co odręcznie rysowane postaci w bajce?

krol lew 2019 film

Disney żeruje na nostalgii i naszej miłości do tych bajek jak tylko może, no, a skoro widzowie mimo wszystko walą drzwiami i oknami, to trochę też trudno im się dziwić. Jakby mi ktoś podsuwał pod nos walizkę pieniędzy, pewnie też bym ją przyjął.

Najsmutniejsze jest jednak to, że kolejne pokolenia dzieciaków będą odkrywać te historie już nie poprzez pryzmat animacji, tylko właśnie przez te aktorskie filmy. Odarte z emocji, kreatywności, fantazji, magii i artystycznie pięknych kresek. Dostaną one wystawne, wyliczone co do centa w Excelu, rzemieślniczo sprawne widowiska.

REKLAMA

Smutne jest też to, że robi to firma, która prawie 100 lat temu zaczynała jako pionier animacji i nowoczesnych rozwiązań w branży filmowej.

Studio za życia Walta Disneya było oazą kreatywności i twórczej magii wyobraźni, przecierając co chwila nowe szlaki. Dziś Disney jako firma stał się mrocznym widmem tego, co zbudował jej założyciel. A nowe, do bólu wtórne i niepotrzebne wersje animacji studia są tego przykrym symbolem.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA