REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Książki

Gdybym zacytował jeden z lepszych fragmentów tej powieści, pewnie straciłbym pracę. „Serotonina” - recenzja

Michel Houellebecq wraca ze swoją nową powieścią. „Serotonina”, która miała polską premierę kilka dni temu nie jest dziełem zaskakującym, ale to jest jej największa siła.

22.05.2019
21:00
michel houellebecq serotonina
REKLAMA
REKLAMA

Dziękujemy, że wpadłeś/-aś do nas poczytać o filmach, serialach i książkach. Pamiętaj, że możesz znaleźć nas, wpisując adres rozrywka.blog.

Florent-Claude Labrouste ma 46 lat, nienawidzi swojego imienia i ma depresję. Wbrew pozorom jednak jego sytuacja nie jest taka zła. Ma kawałek życia przed sobą. Imię i nazwisko mógł zmienić bez większych trudności. Musi radzić sobie z depresją, ale jego życie nie wydaje się zmiażdżone: miał naprawdę dobrą pracę, odziedziczył spore pieniądze, może więc skupić się na sobie, zapewnić odpowiednią opiekę medyczna i nie musi przejmować się jutrem. W tej sytuacji jest jednak pewien paradoks, bo chociaż jutro go nie interesuje, to i jego choroba, i sytuacja życiowa sprawiają, że prawie całkowicie pochłania go przeszłość.

Tak naszkicowany obrazek nie jest niczym nowym u Michela Houellebecqa.

Jego bohaterowie zwykle pogrążeni są w melancholii albo przynajmniej ich życie jest w punkcie, który każe im poszukiwać. Chociaż sami często nie wiedzą, czego szukają, a to, czy ostatecznie udaje im się odpowiedzieć na dręczące pytania, czy znaleźć ukojenie, to zwykle kwestia bardzo osobistych interpretacji czytającego.

„Serotonina” zabiera nas w podróż po życiu Labrouste’a, która ma pomóc mu odkryć ten moment, w którym popełnił błąd, a jego życie się posypało. Oczywiście swoje robi tu choroba, która daje mu do zrozumienia, że już wszystko stracone, że najlepsze ma już za sobą. Pogrążony w melancholii bohater zostawia swoją aktualną partnerkę i wyrusza w drogę. Początkowo mieszka w paryskich hotelach, potem opuszcza miasto, wraca do miejsc, które zna z przełomowych punktów w swoim życiu, rozpamiętuje je, dochodzi do przykrych wniosków i rusza dalej.

Houellebecq niejednokrotnie udowodnił, że jest mistrzem detalu i w „Serotoninie” po raz kolejny pięknie maluje nienasycony konsumpcjonizm.

Podróż Labrouste’a to wyprawa emocjonalna, która rozgrywa się głównie poprzez rozpamiętywanie przeszłości w kontekście aktualnego upadku. Jednocześnie historia niczym nożem przecinana jest pieczołowicie narysowanymi przedmiotami, produktami, które mają obrazować wysoki status społeczny i materialny. Jest tu Mercedes G 350 V6, którym porusza się bohater Houellebecqa, są lokalne przysmaki i dokonania współczesnej kuchni, są drogie nieruchomości (koniecznie z widokiem!), jest w końcu branża hotelarska, do której autor „Platformy” tak często wraca. Nie ma tu jednak hiperrealistycznych opisów, czuć raczej, że te wszystkie zbytki są w życiowym menu człowieka zachodu absolutnie oczywiste i z czasem stają się wręcz nudne.

Houellebecq jest tu wyjątkowo zjadliwy. Nawet jeśli bycie urzędnikiem, którym jest Labrouste, nie jest może szczytem aspiracji, to już wysoki status materialny i finansowe bezpieczeństwo są fantazją współczesnych zachodnich społeczeństw. Labrouste ma jednak coś więcej - ma luksus bycia niezależnym i komfort bycia egoistą. Dla niego nie jest to jedynie marzenie, to rzeczywistość.

Kiedy Florent-Claude orientuje się, że jego 20 lat młodsza partnerka go zdradza, przyjmuje to w pewnym sensie z ulgą.

Już wcześniej wiedział, że jeśli chodzi o seks, to jej nie wystarcza. Zgadzał się nawet na jej udział w orgiach. Labrouste jest rozdarty i widać tu kunszt, z jakim Houellebecq buduje nie tylko bohaterów, ale też napięcie między najbardziej newralgicznymi sferami życia, co jest zarezerwowane tylko dla wielkiej literatury.

Seks jest tu bowiem opisywany tak technicznie i beznamiętnie, jakby chodziło o pompowanie krwi przez serce, jak opis działania samochodowego silnika albo ekspansję produktów rolniczych na zagraniczne rynki. Jednocześnie z perspektywy głównego bohatera seks, który ma w jego głowie wymiar niemalże pornograficzny, jest niezbędnym elementem miłości, poświęcenia i akceptacji. Bez niego, bez satysfakcji nie ma miłości. Jednocześnie to samo doprowadziło go do zguby, ale tu więcej nie powiem.

Florent-Claude Labrouste jest zawieszony w swoim smutku, leki antydepresyjne obniżają jego libido i żegnając się z popędem, żegna się również z kobietami, które były, jak sam to widzi, szansą na uniknięcie permanentnego krachu, w którym obecnie znajduje się jego życie. Z tej perspektywy figura prawdziwej miłości, którą zna ze swojego rodzinnego domu wisi nad nim niczym upiór, strasząc go, że wielkie i wspaniałe uczucie już nigdy nie pojawi się w jego życiu.

Ważne jest również tło polityczne.

Bo o Houellebecqu od dawna mówi się, że jest prorokiem. Chociaż trzeba przyznać, że to żartobliwe hasło dzisiaj brzmi tragicznie, bo to przy okazji premiery powieści o pociągającej islamskiej ekspansji we Francji jego twarz pojawiła się na okładce czasopisma „Charlie Hebdo”. Tego dnia doszło do zamachu. W „Serotoninie” Houellebecq przygląda się rolnictwu, realiom pracy na roli w kontekście Unii Europejskiej. Portretuje też protesty, które przywodzą na myśl to, co ostatnio widzieliśmy na ulicach Francji. Co świadczy tylko o tym, jak dobrym jest obserwatorem i to słodko-gorzkie miano proroka wcale nie jest prasowym wymysłem i chciałoby się mieć nadzieję, że jest to prorok fałszywy.

Obok przezierającego smutku i beznadziei „Serotonina” to powieść pełna humoru i bardzo żywa. To jednak zaleta zaskakującego i brawurowego języka, co jest też zapewne zasługą tłumaczenia Beaty Geppert.

REKLAMA

Nie dajcie się jednak zwieść. Za żartami, bardzo zabawnymi sformułowaniami, opisami - zwłaszcza życia erotycznego – kryje się okropna opowieść o nas samych, o naszej współczesności i o tym, o czym wydawałoby się, że powiedziano już wszystko – o prawdziwej miłości. Albo chociaż o tym, że da się ją przeżyć, ale to mało prawdopodobne.

Powieść „Serotonina” ukazała się nakładem Grupy Wydawniczej Foksal.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA