REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Piotr Gliński zapowiedział 40 filmów o historii Polski. To dobra wiadomość, ale tylko pod jednym warunkiem

Minister kultury zapowiedział, że w najbliższych latach z pewnością nie będziemy narzekać na brak filmów wpisujących się w patriotyczny nurt. Cieszyć się czy bać? Wydaje mi się, że obie reakcje są prawidłowe.

07.03.2019
20:24
polskie kino patriotyczne piotr gliński
REKLAMA
REKLAMA

Piotr Gliński był gościem TVP Info, gdzie opowiedział o planach na rozwój polskiego kina. Liczba zapowiedzianych tytułów jest przytłaczająca. Wicepremier mówi o około 40 filmach historycznych, które są w różnych fazach produkcji. To wystarczająca liczba premier, aby zapełnić plany wydawnicze na najbliższą dekadę albo i dłużej.

To jest „Kurier”, to są „Legiony”, które we wrześniu mają premierę. Ale też film „Młody Piłsudski” Michała Rosy. To jest film „Klecha” o ks. Romanie Kotlarzu zamordowanym po czerwcu 1976 roku, po wydarzeniach radomskich przez SB. Więc staramy się z różnych stron tę historię opowiadać – powiedział Piotr Gliński.

Nie żeby polskie kino kiedykolwiek uciekło od tematyki historycznej i patriotycznej, ale w ostatnich latach można zaobserwować nasilenie tendencji do poruszania takich wątków przez naszych filmowców. Był „Dywizjon 303”, „Miasto 44”, „Historia Roja”, „Wołyń”, „Jack Strong” i wiele innych.

Można się zastanawiać, po co wiecznie wałkować ten sam temat. Z drugiej jednak strony to ważny etap w historii polskiej kinematografii.

Był okres Polskiej Szkoły Filmowej, Kina Moralnego Niepokoju, a teraz kina patriotycznego, które w ostatnich latach wywołuje mnóstwo emocji. Przecież taki „Smoleńsk” przez długie tygodnie nie schodził z ust publicystów i widzów. Czy to źle? Nie. Nasza historia jest bogata i domaga się przeniesienia na filmowe scenariusze. Problem polega jednak na tym, że twórcy często popadają w mesjanistyczno-martyrologiczną narrację, która brzmi już jak zdarta płyta.

Przecież wiele cenionych amerykańskich filmów również nie wstydzi się powiewającej flagi czy nieskazitelnych mężów dumnie prężących pierś w mundurze. A jednak na to kino rzadziej patrzymy spode łba niż na rodzime produkcje, które w gruncie rzeczy opowiadają tę samą historię, ale zakorzenioną w polskości. Tylko że patriotyzm made in Hollywood częściej niesie także artystyczne spełnienie. Powód? Brak mu tej nachalności co polskim filmom robionym pod tezę i przybierającym niekiedy wręcz propagandowy wymiar.

Są jednak chwalebne wyjątki jak „Miasto 44” Jana Komasy. Tu udało przeszczepić się zagraniczne wzorce i gatunkowe wymogi, aby stworzyć nowoczesne, nie zakompleksione kino patriotyczne, które nie zanudzi młodego widza, ale i nie odrzuci tego z kilkoma wiosnami na karku więcej. Świadczy też o tym wynik frekwencyjny filmu. Sukcesem był też przecież „Wołyń” Smarzowskiego, na który widzowie także ochoczo kupowali bilety. To udowadnia, że jest zapotrzebowanie na takie filmy. Było zresztą i kiedyś, bo przecież „Trylogia” Hoffmana czy „Krzyżacy” Forda to także dzieła patriotyczne, które były narodowym wydarzeniem. Pomijam jednak stare dzieje, a skupiam się na współczesności, w której na naszych oczach pisze się nowy rozdział w historii rodzimej kinematografii.

Nie do końca jest tak, że obecna władza dyktuje warunki polskiej sztuki filmowej. Po prostu nastał odpowiedni czas na takie obrazy.

Trzeba się zgodzić, że smutną prawdą jest to, że faktycznie rządzący Polską mają wpływ na, w którą stronę zmierza kultura w kraju. Należy się jednak też zgodzić z Glińskim, który w rozmowie z TVP Info powiedział:

REKLAMA

Od lat nie byliśmy państwem niezawisłym i podmiotowym. W PRL-u, później III RP trochę wstydziła się pewnego typu narracji historycznej mówiąc delikatnie.

Faktycznie, pewne cnoty obywatelskie trzeba u nas dopiero wykuwać, bo wcześniej nie było ku temu okazji, gdy cenzura była na porządku dziennym. Doskonałym środkiem do tego jest kino. Ważne jednak, abyśmy stawiali na jakość, nieszablonowość, na robienie filmów czasami niewygodnych, przybliżających historię, ale też o nią pytających. Dlatego obok „Dywizjonu 303” czy „Historii Roja” powinny powstawać kolejne „Idy”, „Pewnego razu w listopadzie” czy „W ciemności”. Obrazy, które nie każdemu są na rękę i które niczego nie wybielają. Jednak bez pluralizmu kino nie ma sensu.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA